wtorek, 31 grudnia 2013

245

fot. Piotrek

Bardziej zależało mi na właśnie tym towarzystwie, niż na szczególnie efektownym przebraniu.
Cudowna impreza. Boże, jak mi idealnie z tymi ludźmi.

I jeszcze jakiś czas temu niespecjalnie znajdywałam w sobie energię do tańczenia. A tej nocy tańczę
tańczę
tańczę

Zaczęty tak rok musi być dobry, prawda?

poniedziałek, 30 grudnia 2013

246


fot. Ola

Budzi mnie delikatny męski głos:
- O, to pani...
Powoli otwieram oczy...
- O nie! O nie, o nie, o nie!!! Znowu!!! Czemu mnie pan nie obudził!?
Oj, dostaje się biednemu kierowcy za to, że przespałam wszystkie przystanki...
Słuchajcie, naprawdę. Wszystkie.
Obudziłam się, kiedy facet po prostu skończył kurs i zaparkował. Gdyby nie rozejrzał się przed wysiadaniem, mogłabym wkrótce potem mieć tam mały zawał.
Wylatuję z tego busa, pędzę przez pół miasta, piszę szefom SMSa pełnego skruchy, no bo spóźnię się dość sporo, od jednego przychodzi odpowiedź:
:D:D:D
Sama zaczynam się głośno śmiać.

A po pracy idę do lumpa po zielony t-shirt i wychodzę z różowym dywanem.
Z drugiego lumpa - z zielonym, ale żakietem. Szczerze mówiąc, dość brzydkim, wzruszył mnie po prostu. Te okrutne poduszki w ramionach, szpetnie szpiczasty kołnierz... nie wiem, czy to dziwactwo kiedykolwiek założę.
Przegapiam w ten sposób dwa busy, w trzecim natomiast uparcie trzymam oczy otwarte, starczy przygód na dziś.
No i nadal nie mam przebrania na jutro.
Muszę się czegoś napić. Nie, nie jutro. Teraz.

niedziela, 29 grudnia 2013

247

 fot. tata

nim słońce wstanie
minie kochanie
zapomnisz, zapomnisz mnie...

A ma ktoś może pomysł na te moje zmary pod oczami? Krem pod oczy i krem do twarzy, póki co, niewiele dają w tej akurat kwestii. Jak widać.

Miałam dziś w planie odwiedzić chrześniaka, ale rano uświadamiam sobie, że najbardziej naturalnym zakończeniem Świąt jest skupienie się na sobie, że to moja dzisiejsza potrzeba i jeśli miałabym być w porządku wobec małego (a chcę być), to muszę go odwiedzić kiedy indziej.
I jeśli mam być w porządku wobec siebie (a chcę być!), to pora poświęcić nieco uwagi mojemu ciału.

Najpierw jednak, późnym rankiem, długo piję z tatą kawę, żartujemy, dawno nie widziałam go w tak dobrym humorze. A potem jeszcze przez wiele godzin chodzę w szlafroku. Bosa, słucham Bosej Anny Marii Jopek. Latami nie sięgałam po tę płytę! Natomiast od kilku miesięcy nie znalazłam dość czasu na zaopiekowanie się moimi stopami, co kiedyś bardzo lubiłam robić. I to właśnie robię dzisiaj, słuchając tej i innej jeszcze muzyki, trochę czytając, trochę rozmawiając.

Błogo mi!

Tylko co z tymi zmarami, hm?.. Czy ma ktoś jakiś pomysł? I czy mógłby dzielnie rzucić mi nim w komentarzu, a nie tylko w prywatnej wiadomości na fejsie? Ujawnijcie się, moi kochani podglądacze!

sobota, 28 grudnia 2013

248

 fot. A.

Niewątpliwy plus wracania do domu po Świętach - dopiero dziś rozpakowuję prezenty.
Wymarzony "Kronos" Gombrowicza, ekstra ocieplacze na nogi (uwielbiam ocieplacze na nogi!), wełniane ubranko na kubek, wydziergane własnoręcznie przez mamę... i parę innych cudowności. Przyjemnie, miło, uśmiecham się przy każdym zdejmowanym papierze.
Jest też prezent od mojego męża, dowodzący, że pamięta jeszcze, jakiej lubię słuchać muzyki. Lubię też inną, z którą nie do końca było mu po drodze, ale ważne, że w kategorii brzmień polskich, literackich, mogę jeszcze na niego liczyć. To jest naprawdę w porządku. Jest też opłatek, ale przełamanie go zostawiam już na jutro, kiedy wreszcie odeśpię świąteczne kładzenie się do łóżka tuż przed godziną, o której zwykle z tego łóżka wstaję.
Plan na dziś to już tylko zwędzić trochę moczki z lodówki, wydłubać z oczu soczewki i zniknąć na jak najdłużej, z moją słodką Kreską zwiniętą w kłębek przy moich nogach. Kreską, która właśnie zamruczała, jakby wysłyszała, że o niej mowa... a może, może, kto tam kota wie...

piątek, 27 grudnia 2013

249


fot. A.

Kolejne zdjęcie typu "mistrzowskie kadry"...

Już dawno nikt nie miał dla mnie tyle czasu i uwagi, ile dostaję tutaj. Przedłużam więc sobie to świętowanie-nieświętowanie, na wracanie do domu jeszcze przyjdzie pora. Trochę śpię, zjadam kilka migdałów i kawałek ananasa, piję starą kofolę. Ważniejszych rzeczy z tego dnia nie kojarzę, ale czy są jakieś ważniejsze rzeczy?

czwartek, 26 grudnia 2013

250

 fot. A.

Można słuchać starych piosenek i wyłącznie się uśmiechać.
I w ogóle się uśmiechać, i jeść, i dobrze wysypiać, i w ogóle mieć dobrze.
Można mieć Święta, które jakiś czas temu by się uznało za nienormalne i czuć, że to właśnie jest teraz normalne.
Dużo można. Całkiem dużo można, kiedy się czuje bezpieczną i zaopiekowaną.
Mało i wiele. W sam raz.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

253

 fot. mia mama

Och, te moje chopy w tej mojej robocie. Kochani są przy składaniu życzeń.
Moja słabość do nich wszystkich bywa najważniejszym argumentem dla nieszukania nowej pracy.

Ale są dziś trudne momenty. Zazdroszczę mojemu mężowi wyprawy, do tego trafiam na bilecik z jego zeszłorocznego prezentu. Jeszcze przed rokiem byłam "najukochańszą".

Zabraniam sobie myśleć. Oglądam kolory.
Niebieska wstążka, którą przewlekam przez pepparkakor. Różowy wosk na łydkach. Czerwona zawleczka na puszce chorwackiego piwa (mieliśmy je pić razem, jest przeterminowane od pół roku, żłopię dzielnie). Czarna lśniąca sierść mojej kotki.

No i dźwięki, przyszła Aga Zaryan od ZET Chilli! Jest piękna - zwykle jestem bardzo krytyczna wobec kobiecych wokali, a ją bardzo lubię i ta płyta tylko mnie w tym lubieniu utwierdza. Choć może to być też kwestia imienia... a propos - czy ktoś tu się wybiera w styczniu na Agnes Obel?

Tak, wiem. Mamy przeddzień Świąt. Powinnam złożyć jakieś życzenia.

A więc spokojnego przejścia przez tegoroczne Boże Narodzenie. Nieuronienia zbyt wielu łez, a jeśli już, to tylko przy kimś, kto na ich widok naprawdę zasłużył. Zadbania o siebie. I niezranienia przy tym nikogo. Wyspania się. Najedzenia. I żeby było miło.
Z całego serca Ci, moja droga Agni, życzę.

niedziela, 22 grudnia 2013

254

 fot. mia mama

Znowu nie udaje mi się dzisiaj pójść do kościoła. I tak właśnie wyglądał u mnie tegoroczny Adwent.
Nie, nie jest mi z tym fantastycznie, ale z jeszcze paroma rzeczami nie jest mi teraz szczególnie dobrze, a nie na wszystkie koniecznie miałam jakikolwiek wpływ.

Nie wiem, na ile moje aktualne życie należy do mnie. Czasem wszystko wydaje mi się tymczasowe i w znacznym stopniu tylko odgrywane, udawane. Wiecie - Spotify podpowiada mi jakąś nową muzykę...
Czasem jednak myślę, że po prostu pierwszy raz to życie jest aż tak bardzo właśnie moje.
I odkrywam, że ta muzyka zwyczajnie mi się podoba.

I jeszcze o czymś muszę dzisiaj napisać.
Nie jest tak stale, ale bardzo często w ostatnich dniach czuję się zaopiekowana. Dzięki drobiazgom... i dzięki rzeczom trochę większym. Kiedy mój tata nie wyciąga ze mnie nazbyt wielu informacji na temat mojego świątecznego wyjazdu. Kiedy dostaję górę ciastek od Kasi. I drugą od Beaty. Kiedy słyszę pytanie, jaką lubię kuchnię. Właściwie, przy tym pytaniu czuję się też jak debil - tak naprawdę, nie uczono mnie mieć swój gust, bo to oznaczałoby odrzucenie czegoś, a trzeba być wdzięcznym Bogu i ludziom za to, że się cokolwiek dostaje... rozumiecie to? Wytłumaczę wam na przykładzie. Kiedy miałam na talerzu ziemniaki i kapustę, to jeśli zjadłam trochę kapusty, musiałam od razu zjeść trochę ziemniaków - żeby im nie było przykro. (Zanim mnie sklasyfikujecie jako chorą psychicznie, zastanówcie się, czy po prostu mi nie zazdrościcie - czy waszym ziemniakom też bywało przykro? Ha!) A więc pytanie o moją ulubioną kuchnię sprawia, że czuję się jak debil... ale debil zaopiekowany.
I to jest po prostu bardzo, bardzo miłe.

sobota, 21 grudnia 2013

255

 fot. mia mama

Rano zaparzam sobie wielki kubek kawy i jak na twardziela przystało, zabieram się za pakowanie prezentów. Niedźwiecki trochę nudzi, więc włączam własną płytę z okołoświątecznymi piosenkami.
I mniej więcej przy prezencie dla taty zaczynam ryczeć.

Bo ja lubię ten świąteczny kicz. Gwiazdki w oknie i lampki na półce. Te piosenki. Pakowanie.
Ja to lubię.
Lubiłam zawsze obchodzić Święta. A teraz wolałabym ich w ogóle nie obchodzić, wolałabym, żeby miały mnie gdzieś.

Szczerze mówiąc, zwyczajnie smarkam w rękaw, myślę, że nic mi nie da uciec w Wigilię, skoro już teraz w powietrzu tyle tego cholernego wszystkiego, i że po co mi sprzątać, po co zdobić, przecież nikt mnie tu nawet nie odwiedza, przecież nie ma dla kogo...

Po południu jednak jakoś się zmuszam do złapania za ścierkę i przychodzi olśnienie.
Dla siebie.
Mogę wszystko robić dla siebie.

I robię.

A potem piję z mamą wódkę.

piątek, 20 grudnia 2013

256

 fot. Ola

Nie, to nie jest łatwy czas.
Prezenty muszę kupować sama, bo przecież siostra z mężem, brat z narzeczoną, logiczne.
Cynamon, pomarańcza, goździki pachną za mocno na jedną osobę.
A pod płaszczami doskonale widać zaawansowane ciąże i kiedy jeszcze rękę przyszłej mamy trzyma przyszły tata, to w ogóle wszystko widać trochę za dobrze.
Może więc rzeczywiście jestem silna, jak czasem słyszę, a co brzmi ciągle jakby dotyczyło kogoś innego. Może jednak dotyczy mnie. Idę przecież na świąteczny rynek, przechadzam się między straganami, odwiedzam ulubione sklepy z kawą i herbatą...
... a całe popołudnie puentuję kebabem, którego dokańczam w towarzystwie moich nowych znajomych, Patrycji i jej córki, tych od "przyciągających się fajnych ludzi".

Bywam banalna (tia, "bywam") i trafiają do mnie dość proste, w gruncie rzeczy, myśli.
Dziś to jest taka:
Życie łamie najsilniejszych, rzucając ich na kolana, żeby udowodnić, że mogą wstać. Słabych nie rusza, ponieważ oni i tak spędzają życie na kolanach. 

Tadam. 

czwartek, 19 grudnia 2013

257


 fot. Tomek

Tomek to szef i choć jego aparat jest bezlitosny, to zdjęcie mi się bardzo podoba, i cały dzień mi się podoba, i tylko potem nagle jest mój mąż.

Pyta, czy może mnie przytulić, a ja od dłuższej chwili zastanawiam się, czy to zrobi, więc przytulamy się do siebie, płaczemy oboje, najpierw myślę, że tak bardzo za nim tęsknię, potem, że to przez koniec, przez to, że nas już nie ma. A. mówi wieczorem, że to się nie wyklucza i ma rację, dobrze było rozmawiać z kimś, kto dokańcza moje zdania, źle było rozmawiać z kimś, kto dokańcza moje zdania. Czuję, tyle czuję, uczucia zmieniają mi rysy twarzy i kolor oczu, ale ciągle nie umiem ich nazwać.

wtorek, 17 grudnia 2013

259

 fot. babcia Tereska

Boję się. Czekam. Tęsknię.
Cholernie trudno mi się do tego przed samą sobą przyznać, więc muszę to zrobić aż tu, żeby wreszcie móc to zmienić, móc się tego pozbyć.
Bo przecież nie chcę. Bać się, czekać, tęsknić.
Znowu. Nie chcę znowu ani nigdy. Za nikim.
To ja mam być dla siebie całym światem.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

260

 fot. Dominika

Jak widać, nie idę w ilość (pikseli), a jakość (relacji).

Dzielnie ruszam dziś na świąteczne zakupy... i padam na trzecim zakręcie. Może to sprawia po prostu tłum w galerii handlowej, ale nagle czuję, że tak naprawdę, kompletnie nie mam na to sił. Że nie dam rady.
Zaciskam zęby, bo nie bardzo jest przecież inne wyjście, i po prostu zmieniam pole walki. Galeria nie dla mnie, zanurzam się w zapachy kaw, przeglądam stare pojemniki, do tego sms, idealnie w punkt - krótkie pytanie, czy wszystko u mnie dobrze, bo ktoś właśnie o mnie pomyślał.
I już trochę łatwiej, a w końcu po prostu dzwonię do Dominiki, dostaję obiad, papierosa, jakiś likier, płytę przesłuchaną przez nią 80 razy, więc tym cenniejszą, i jedwabny szalik, i tyle uwagi, ciepła, zwyczajności... że nie sposób się nie zregenerować.

Wracam z tobołami i z muzyką w uszach, i przychodzi mi do głowy, że może jednak zrobię parę świątecznych kartek... i robię je... wiecie? Są... zrobiłam kartki na Święta i kupiłam prezenty.

A na śniadanie pożuję beton.

niedziela, 15 grudnia 2013

261

 fot. Koralina

Zdjęcie zrobione jeszcze nocą, późno lub właściwie wcześnie. Powalającą jakość zawdzięczamy temu, że telefonem (tak, tak; smartfony nadal jeszcze nimi są), no i oryginał był jeszcze mniej przyzwoity, ale naprawdę nie miałam tego świadomości... o pewnej godzinie po prostu moja płeć nie ma już dla mnie większego znaczenia. Lub przynajmniej tak to można ująć, a czy to prawda, to już zupełnie osobna sprawa.

Dziś wracam. Z rana zaliczam mocne uderzenie w sam róg stołu, więc najpierw bardzo dosłownie wracam na ziemię. Potem wracam do normalniejszych ubrań. A ostatecznie wracam do domu i próbuję zrobić jeszcze coś pożytecznego, między rozmowami... które wydają mi się zresztą być najbardziej pożytecznym aspektem tego mojego nowego życia... lub przynajmniej tak to można ująć, a co jeszcze mogłoby się za tym kryć, to już zupełnie osobna sprawa.

sobota, 14 grudnia 2013

262

 fot. Gosia

Znowu ludzie poznani przed paroma tygodniami, do tego jacyś fajni nowi, piękni, cała kupa barwnych, gadatliwych, inteligentnych, roześmianych, poprzebieranych...
... i poplątanych...

Alkohol każdemu wywoła jego diabła do tablicy.

Uświadamiam sobie głowę trochę za mocno rozpaloną i wychodzę w nocne miasto. Bez czarnych skrzydeł, które zdjęłam już dużo wcześniej, ale w długiej obszernej spódnicy, kapelusz mocno wciśnięty na oczy, spaceruję spokojnie i ktoś mnie bierze za manekina, ktoś inny jest pewien, że uciekłam sprzed ołtarza. Nikt nie robi mi krzywdy, a kiedy wracam, czuję, że wiatr zabrał sporo niepokoi, za to dziwi, że hula w środku - że jednak jest jeszcze we mnie dziura, a w niej przeciągi.

Ale nie jestem sama. Łu, cudowna Łu, nawet nie można jej nazwać magnesem na ciekawych ludzi, to zupełnie za mało powiedziane, gromadzą się wokół niej jakby nie mieli innego wyjścia. Całe mgławice osobowości, przy nich to i przycupnięcie w kąciku jest przyjemne.

Przycupnięcie. Poglądanie. Podsłuchiwanie.
Także siebie.
A więc jednak czuję.

piątek, 13 grudnia 2013

263

 fot. Michał

- Mamo, a pani Agnieszka powiedziała, że mam fajnych rodziców.
- No widzisz, my nie przypadkiem na siebie trafiliśmy, fajni ludzie się przyciągają.

Drobiażdżek, pierdółeczka, a wlewa odrobinę ciepełka.
Potrzebnego zwłaszcza dzisiaj, w dniu pod hasłem "bo musi być równowaga" aka Czarny Piątek aka porozwalajmy parę relacji, które naprawdę coś znaczą.

Łatwiej opowiadać o bzdurach, zastukiwać okienko czata setkami głupot, niż powiedzieć "jesteś dla mnie bardzo ważna i kiedy nie mówisz o sobie, boję się, że po prostu mi nie ufasz, że nie zasługuję na twoje zaufanie, nie naciskam, bo boję się, że odpowiesz - powiedziałabym ci więcej, gdybym miała na to ochotę".
I łatwiej opieprzyć "wszyscy mogą cię o coś prosić, tylko nie ja, kompletnie nie mogę na tobie polegać", niż przyznać "jesteś punktem odniesienia dla wielu spraw, a ja boję się, że tego nie chcesz, więc każde twoje zamilknięcie jest małym końcem świata".

Łatwiej stanąć bokiem i wierzyć, że wszyscy się domyślą, co jest w moich oczach. Niż odwrócić się w czyjąś stronę i pokazać, że jest w nich po prostu strach.

czwartek, 12 grudnia 2013

264

 fot. mia mama

Czy ja nie wyglądam na lekko wkurzoną?..

... i bardzo dobrze. Bo lekko wkurzona właśnie jestem. Tak. Nie, że tam mocno, nie sypię wiązankami. W ogóle niczym nie sypię ani nie rzucam. Jedna ręka oblana prawie wrzątkiem, to drobiazg. Mam jeszcze drugą przecież, nieoblaną, póki co.
Jestem tylko lekko wkurzona - ale jestem!
Bo ja nie chcę być samodzielna! No nie chcę i koniec! A nawet, żeby było bardziej patetycznie - i basta! Patetyczna - o, patetyczna chcę być i godna pożałowania, i oj ty biedna, ty nieszczęśliwa, ty taka, że przytulać cię trzeba... taka chcę być! Wyręczana chcę być! Głaskana po główce i leżąca na wersalce (nie posiadam), i głośno wzdychająca!

Nie chcę sobie radzić.
Nie chcę czuć coraz więcej.

Niebyć chcę, a jak już być muszę, to być misiem-pysiem, cukiereczkiem, bączusiem, pączusiem i Agusieniunieczką. Niech się litują, niech robią za mnie albo po prostu pozwalają nie robić nic. Niech po stopach całują i się dziwią, że na tych stopach (stópkach! stópeńkach!) mam siły w ogóle chodzić.

Niech kołyszą do snu, niech pod kołdrą termofor ciepły zostawiają, niech pytają, czy dałam rady zjeść śniadanie, zachwycają się, że wciągnęłam i drugie (a nawet trzecie i parę ciastek po drodze), i wybaczają, że gary niepomyte, a kot pazurami już wyorał bruzdy w panelach.

Cholera, no.

Czemu ja sobie tak świetnie radzę, no. Czemu cokolwiek muszę zrobić, to po prostu to robię. Czemu mi się chce ciągle śpiewać i czemu w nocy tak dobrze śpię. Czemu się uśmiecham do siebie w lustrze i do każdej przysłowiowej pani w przysłowiowym okienku. Czemu poznaję cudownych ludzi i czemu każdy wieczór przyjemniejszy od poprzedniego.

Nielogiczne. Totalnie nielogiczne.

środa, 11 grudnia 2013

265

 fot. pani Irena

Jak nie lubić dzieci?

- Proszę pani, a przepraszam, że tak zapytam... a czy pani ma chociaż chłopaka?

wtorek, 10 grudnia 2013

266

 fot. mia mama

Jak wydać za jednym zamachem większość prowizji?
Przejeżdżać w drodze z pracy obok ulubionego ciucholandu...

... co jest też, oczywiście, dowodem, jak szaloną dostałam prowizję za zeszły miesiąc.

Kapelusz nie ja znajduję, ale odstępuje mi go jakiś miły pan.
I nie, nie chodzę po domu w płaszczu. To czyste szpanerstwo.

Spędzam parę godzin z Justi. Miały być trzy kwadranse, ale dawno się nie widziałyśmy. I zawsze mi z nią tak bezpiecznie, swojsko, zawsze taka wytęskniona. I zawsze pożegnanie w trzech etapach - wstaję z kanapy i nawijamy. Przechodzę parę kroków, przystaję - nawijamy. Odprowadza mnie do drzwi - gadu gadu gadu nocą...

I jestem sobie na nowo zmotoryzowana, dzięki samochodowi brata.

I byłby to naprawdę bardzo miły dzień, gdyby w grande finale nie nastąpiło spotkanie z tatą.
Mój tata jest naprawdę w porządku. Ale w ostatnich tygodniach nasza relacja wygląda tak, że on czasem coś dla mnie zrobi, czasem nawet zapyta, co u mnie słychać, a generalnie to, co nas łączy najbardziej, to wzajemne unikanie się.
Trudno mi go jednak uniknąć, kiedy po prostu do mnie przychodzi.
I nie po to, żeby zapytać, jak mi minął dzień.
Przychodzi po prostu coś oznajmić, a korne cielę przyjmuje do wiadomości, bo nie bardzo potrafi dyskutować ze swoim tatą. W końcu to cielę zaledwie trzydziestoletnie.

Tego typu sytuacja, to taki... pakiet standardowy.
W tym pakiecie jest też to, że choć zmienił mi plany, poradzę sobie.
Bo, kurwa, nie mam wyjścia.

Setny wpis.
Sto dni bez męża, no to świętuję, że hej.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

267


 fot. pani kasjerka w kinie

Idę dziś sobie na "Złodziei rowerów", to niewiarygodne, że w naszym mieście można obejrzeć coś takiego. W dodatku, w całkiem klimatycznej małej sali. I w towarzystwie dwóch komentujących większość scen babć - co w pewnym sensie jest jeszcze mniej wiarygodne, a w pewnym jednak dość oczywiste.

I przyjemnie mi dzisiaj w sobie.

niedziela, 8 grudnia 2013

268


fot. Plast

Piekę ciastka. Te same, co zawsze.
Choć jeszcze przed paroma tygodniami wydawało mi się to absolutnie niewykonalne, dziś, jak co roku, włączam świąteczne standardy i wykrawam, nucąc. Jak co roku, pierwsza blaszka jest lekko przypalona.
Pepparkakor. Jak co roku.

A więc jednak jakieś rytuały mogę pielęgnować. Umiem, mam na to siłę. Bez zaciskania zębów, wręcz zupełnie... naturalnie.

Jak zawsze, choć przecież jest jak nigdy, ale zawsze jest jakieś "nigdy".

Zdjęcie natomiast zrobione jest w McDonaldzie, po seansie drugiej części "Thora", a na nosie mam okulary 3D - w naszym kinie trzeba je sobie po prostu kupić.
Takie wieczory też bardzo lubię.

sobota, 7 grudnia 2013

269

 fot. Marta

... przyjemnie...
Bon Iver i kotka rozciągnięta na kanapie...

Dużo się dziś dzieje, a jeszcze więcej - we mnie.
Wczesnym popołudniem spotykam się z trzema eM i sobie dramatyzujemy. To słowo ma niewiele wspólnego z tym, co robimy tak naprawdę, ale to bez znaczenia; to tylko nazwa.
Potem, jak co jakiś czas, jestem modelką dla mojej siostry.
I sprzątam. Szoruję fugi w łazience aż do zdarcia paznokci, wieszam pranie, przekładam w zasięg ręki tykwę do mate, mój piękny wrocławski plakat wsadzam w ramę, wszędzie czysto i pachnie.
Jeszcze drink. Jeszcze skajpowanie.

Nim moja siostra zacznie mnie fotografować, rozbieram się i chodzę po domu nago.

Proste. Choć do niedawna...

... naprawdę z sobą samą mi coraz lepiej...

piątek, 6 grudnia 2013

270

 fot. Kaczor

Lila i Maja są małymi cudnymi chudzielcami, a kiedy dostają żelki w kształcie dinozaurów, jedna do drugiej mówi:
- Mam stegozaura!
- A ja triceratopsa!
Wymarzonym prezentem mikołajkowym Lili był "Mega T-rex", z którym pozuję, i znad którego widać, jak bardzo jestem dziś niewyspana.
Mimo to, siadam na plastikowym pudle, odwróconym do góry dnem i udającym trzecie siedzenie, i jadę ze znajomymi do Ikea. Wyjazd jest właściwie rodzajem performance'u, co uświadamiam sobie, kiedy Dominika odwozi mnie przed pierwszą w nocy pod mój dom.
To pierwsze zakupy w Ikea bez mojego męża, o czym tak naprawdę nie myślę, przychodzi mi to do głowy dopiero przy pakowaniu drobiazgów do papierowej torby.
Zresztą. Jakiś plastikowy dinozaur. Jakaś Ikea. Wszystko to są drobiazgi, ale w życiu naprawdę właśnie o nie chodzi, przecież wszyscy to wiemy. Wszystko rozbija się potem o jakieś skarpetki, kuwetę, chleb i masło, i naprawdę nagle z tego wszystkiego jest tak blisko do muszę od ciebie uciec, żeby siebie ratować.

czwartek, 5 grudnia 2013

271

 fot. Rafał H.

Miałam przygotowane inne zdjęcie. Takie, na którym szerzej się uśmiecham, i na którym mam przy sobie dwie małe przylepy.
Ale chcę chronić ich prywatność.

Dziś rano, zasuwając na przystanek (a zasuwam w naprawdę dobrym tempie, bo - nic nowego - odrobinę za późno wstałam), postanawiam, że oleję brak samochodu i po pracy pojadę do mojego chrześniaka z prezentem mikołajkowym.
W sklepie spotykam koleżankę, która mieszka tam, gdzie mały; zawozi mnie pod sam ich dom. Autobus powrotny ma idealne połączenie z autobusem do mojej wioski (a tu naprawdę rzadko kiedy cokolwiek jeździ). I jeszcze spotykam po drodze mojego młodego sąsiada, który jest uroczo wstawiony. Tzn. jest i wstawiony, i uroczy. (Niesie mój plecak, Boże drogi, przez chwilę czuję się jak nastolatka, słowo daję.)
Wszechświat mi zatem dziś sprzyja!

I nawet spotkanie z mężem jest całkiem miłe. Zresztą, nasze spotkania to nie problem; chodzi o to, co pojawia się potem... ale naprawdę nie mam dziś czasu na zbyt mocne przeżywanie. Ani takiej potrzeby.

Jest zwyczajnie. Pisząc to, wzruszam ramionami, bo chciałabym zakończyć jakąś błyskotliwą puentą, ale ta zwyczajność mi tak odpowiada, że właściwie naprawdę szkoda by było ją popsuć jakimikolwiek jeszcze słowami.

środa, 4 grudnia 2013

272

 fot. Magda

Ktoś nam ewidentnie podrzucił 200 złotych.
Mój szef i ja próbowaliśmy przez godzinę przypomnieć sobie, kto mógł być na tyle szczodry - i nie wiemy.
Mamy za dużo kasy i nie jest nam z tym dobrze!

Za to jest mi wprost rewelacyjnie ze świadomością, że to dzisiaj mój największy problem.

wtorek, 3 grudnia 2013

273

 fot. mia mama

To dość nieoczekiwany, nawet dla mnie, wniosek z dzisiejszego dnia, będącego właściwie czymś na kształt rentgenu moich uczuć...
... ale zaczyna mi być dobrze ze sobą.

Zawsze chciałam chodzić po domu w dziwnych rzeczach. Mieszkać w lofcie, żeby móc po mieszkaniu jeździć na rowerze. Kąpać się w wannie w masce tlenowej.
Dlatego, że to są drobiazgi, a ja jednak miałam z tym problem. Dlatego, że w domu powinno się robić właśnie takie rzeczy. Zrobić to wszystko w domu, a na zewnątrz garsonka.
A więc czasem wreszcie sobie na to pozwalam.
Dziś to po prostu wełniana czapka i gogle.
Pierdoły.

Bo zaczyna mi być dobrze ze sobą.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

274

 fot. Ania

To nie jest najbardziej szczery z moich uśmiechów... ale pieprzyć to. Będę się uśmiechać. Będę mieć tego banana, choćby coś chciało krzyczeć, bo nie wszyscy muszą wiedzieć, kiedy się w środku ma kulkę papieru albo gluta.

Zresztą, spotkanie jest bardzo miłe. Nawet myślę potem, że zwyczajnie za Anią tęskniłam i dobrze jest czuć, że się tęskniło za konkretną osobą.

niedziela, 1 grudnia 2013

275

 fot. Ola

Można w tobie czytać jak w otwartej książce - powiedział kiedyś ktoś Pierwszy Najważniejszy i zabrzmiało jak klątwa, i może nawet rzucił ją na mnie na resztę życia, dziś znowu słyszę, że emocje panują nade mną, a nie ja nad nimi i choć wiem, że powinnam to zmienić, nie wiem, czy to wtedy będę jeszcze ja.

Mój mąż dziś do mnie dzwoni, żeby mnie za coś przeprosić, wiem, że taka jest właśnie jego intencja, ale może przez to, że wraca do niezupełnie udanych naszych ostatnich wspólnych wakacji, a może po prostu przez wracanie do czegoś wspólnego, do jakiegoś innego życia, które wydawało nam się wtedy cholernie pokomplikowane, a było tak naprawdę proste, bo miało przynajmniej jeden pewnik, po prostu nas, a może przez spokojną rozmowę, jakich brakowało - płaczę. I nie są to tylko mokre oczy, lecą ze mnie jakieś dwie słone rzeki, naprawdę myślałam, że tak już nie będzie.

A potem znowu jest lepiej, bo codziennie jest lepiej, to proste i nieuniknione, można z tego wyciągać wnioski w dowolnym kierunku i sensie.

Trzy miesiące.
Twoje zdrowie, Agni.

sobota, 30 listopada 2013

276

 fot. Weronika i Nataniel

- Kiedy pokazujesz tego typu emocje, ani przez chwilę nie możesz się ich wstydzić - mówi prowadzący i choć ma na myśli moją krótką scenkę, którą obejrzał przed chwilą, myślę, że dotknął też czegoś ogólniejszego we mnie.

A więc nie sprzątam dzisiaj, nie rozmrażam lodówki, nie wymieniam żwirku w kuwecie, nie robię prania.
Jestem na warsztatach, na których do niedawna w ogóle bym sobie siebie nie wyobraziła.
I - wieczorem - na urodzinach babci. Próbowałam się od nich wymigać, zwiać najzwyczajniej, ale ostatecznie postanowiłam się zmierzyć, bo jednak więcej zwykle we mnie chęci mierzenia się, niż zwiewania.
I to jest dobra decyzja, bo na tych urodzinach dostaję od mojej rodziny wsparcie, jakiego kompletnie bym się nie spodziewała. To nie jest wyrażane wprost, to jakieś pojedyncze zdania, uśmiechy, porozumiewawcze spojrzenia. To picie wódki z dwoma wujkami.

Weronika jest moją kuzynką, a Nataniel jej maleńkim synkiem. Noszę go na rękach i potem uświadamiam sobie, że nie płaczę. Nie ma roztrząsania tego, że przecież sama kiedyś chciałam mieć dziecko. Nic nie kłuje, kiedy maluch potem wyciąga do mnie ręce; jest wyłącznie miło. Coraz milej.

piątek, 29 listopada 2013

277

 fot. tata

Nienawidzę tego marznięcia nocą. Wydaje mi się, że z tyloma rzeczami już sobie radzę (tak, czasem już sobie pozwalam tak pomyśleć), a kiedy zaczynam się trząść - nie ma innej rady, muszę do kogoś napisać, poprosić o ogrzanie, choćby paroma słowami.
Tak naprawdę, zawsze jesteś sam. I tak naprawdę, nigdy nie jesteś sam.
Wszystko prawdy, powycierane, że aż przezroczyste, ale odkrywane właśnie w takich momentach, choć dobrze by było zawsze móc myśleć o nich tylko w kategoriach banału.

Tym bardziej cieszę się, że dziś idę spać, czując ciepło. I zapach herbat owocowych.

czwartek, 28 listopada 2013

278

 fot. mia mama

Dobrze jest spotkać się z kimś i nie musieć się bawić w te "a cóż to się z tobą działo przez te wszystkie lata", tylko jakoś tak o bieżących sprawach, parę uśmiechów, coś o jakiejś książce, o nadchodzącym weekendzie - i już myk, niepostrzeżenie, w błędne życiowe decyzje, w obrączki nie na palcu...
Fajnie. Z fajnymi babkami zawsze fajnie.
Zakręcona Kasia w końcu nie znalazła obiektywu i nie mogła mi zrobić zdjęcia, ale przyjechała, odwiozła pod dom, potem ta najdłuższa, najważniejsza rozmowa - oczywiście - w samochodzie.
Z fajnymi babkami zawsze fajnie, zapamiętać.

środa, 27 listopada 2013

279

 fot. mia mama

Nie wiem, skąd ta ironiczna mina. Zdjęcie jest zrobione krótko po tym, jak - o czym fejs już wie - wygrywam sobie płytę w radiu Zet Chilli (wolałam jego starą nazwę, ale muzykę wielbię niezmiennie). Co jakiś czas wygrywam sobie w różnych miejscach książki i płyty. O, albo poduszkę. Albo koszulkę. To jest fajne.

Wyjmuję dziś z paczkomatu Myśliwskiego i Klimko - Dobrzanieckiego. Potem gotuję kawałek kalafiora. Teraz piję koktajl bananowy.
Czy jest coś ważniejszego? Od książek i smacznego jedzenia? Naprawdę? Spróbujcie mnie przekonać!..
Mati dał mi wczoraj trochę prošku w plastikowej butelce po wodzie "Jana". Istne złoto Kairu.
I to, że w ogóle jest sobie taki Mati. Że są sobie inni. Że z głośników mojego własnego laptopa płyną leniwe dźwięki, że mała kotka zwija się nocą w kłębek przy mojej poduszce.
Dziś znowu myślę, że nie ma ważniejszych spraw.

Aha - jeśli nie macie nic ciekawszego do roboty, wpadnijcie jutro na 18:00 tutaj. Będzie można posłuchać Mariana Hudka i spotkać Agni. Marian Hudek chodzi po górach, a Agni prowadzi bloga, wszystko jest kwestią priorytetów.

wtorek, 26 listopada 2013

280

 fot. Mati

Jestem zmęczona.
Cieszę się spotkaniem z Matim, cieszę właściwie nawet z nieco zbyt ostrego maila, którego wysłałam dziś szefowi.

Nie cieszę tym, że przychodzi mi dziś do głowy parę rytuałów i wszystkie ciągle...

... niektóre rzeczy muszę robić po prostu inaczej... na siłę... zupełnie inaczej...

poniedziałek, 25 listopada 2013

281

 fot. mama

Tak. Grzecznym dziewczynkom mamusie robią grzeczne zdjęcia.
Dobrze.
Niech i tak będzie.

Rano upuszczam soczewkę. Natychmiast znika tam, gdzie skarpetki do pary, moja czarna rękawiczka, niektórych parasole. W tej jakiejś pieprzonej Narni albo czarnej dziurze, nie wiem, Altair-4, rozrzedzone powietrze, czas płynie inaczej...
Nie ma. Szukam, ale nie ma. Nie ma soczewki, więc przez parę dni będą okulary.

A po południu znowu przesypiam przystanek. Tyle, że w drodze z pracy mój przystanek jest ostatnim, więc kiedy się budzę, jadę już znowu w odwrotnym kierunku. Opierniczam kierowcę, czemu mnie nie obudził, nosz cholera jasna, to już drugi raz!.. Biedak zatrzymuje się przy chodniku, mówi "no niech już pani wysiada, pani nie było widać".
Wiem, no przecież jak śpię, to po co ma mnie być widać.

Mam z kim jeździć do pracy, w dodatku za śmieszne pieniądze, ale niech mi już oddadzą ten mój samochód ukochany, moją Srebrną Strzałę przepiękną.

niedziela, 24 listopada 2013

282

 fot. Marta

Dzisiejszy dzień można opisać słowem z naszej gwary: dziwoki.

Powrót z Bielska trwa zatrważająco długo. Z przystankiem w Cieszynie, gdzie na świątecznym Jarmarku znajduję coś dla siebie i dla Łu... właściwie, znajduję tam całe mnóstwo rzeczy dla siebie i dla Łu... I docieplam się grzanym winem. Potem czekam na rodziców, chronię się przed deszczem, spotykam koleżankę, jakoś tak mi pozytywnie, że nie może mi zejść przysłowiowy banan z przysłowiowego ryja.
I jeszcze lądujemy na chwilę w domu, który urządzają dla siebie moja siostra z mężem. Mój tata pomaga im dziś zamontować kominek - stąd to zdjęcie.
Z trudem udaje mi się zdążyć (przyjmując, że 30-minutowe spóźnienie mieści się w kategorii "zdążyć") na umówione od kilku dni spotkanie. Z paroma babkami, z emocjami pokazywanymi... tak, w tym właściwie mieści się wszystko: pokazujemy sobie emocje.
I znów okazuje się, że nie ma przypadków; że przyciągamy na swoje orbity takich ludzi, jacy aktualnie są nam potrzebni. Co dziś już oznacza dla mnie wyłącznie najczystsze dobro.

sobota, 23 listopada 2013

283

 fot. Marta

Rano zahaczam o Cieszyn, leniwy poranek z siostrą - bardzo to lubię, dobrze mi wśród tego jej małego bałaganu, zapalonych świeczek, z jej głosem, z nią w piżamie, zapachem kawy i spokojną rozmową o wszystkim.

A potem Bielsko, do nocy i trochę w noc.

Wiecie, ciągle jest we mnie sporo takiej... "starej Agni". Wyłazi, psychopatka, w zupełnie niespodziewanych momentach i próbuje nie pozwolić mi wierzyć, że ktoś może być dla mnie, tak po prostu, dobry. Sugeruje, że to pewnie rodzaj jakiejś gry. I że na pewno będę się musiała odwdzięczyć. Jest naprawdę niezrównoważona i czasem mam wrażenie, że udaje jej się wszystko popsuć. Na szczęście, wiem już, że ten diabeł we mnie siedzi, a świadomość to już sporo, prawda? Teraz jeszcze zadusić dziada i można spokojnie odwzajemniać uśmiech.

piątek, 22 listopada 2013

284

 fot. p. Asia

Skoro dzisiaj siedzę w domu, ale nie mam na czym obrabiać zdjęć, nie ma innej rady - muszę odpoczywać.
A więc większość poranka to kawa z mamą, potem trochę czytam, po południu wreszcie zdejmuję piżamę...

Na koniec dnia zasilacz do laptopa zaczyna działać.
W sam raz na to, żebym mogła wrzucić ten post.
I na poprawienie mi humoru po uwaleniu rodzicom zderzaka.

czwartek, 21 listopada 2013

285

 fot. mama

Pamiętam moją radość, kiedy kończył się rok 2012. Powiedzmy, że to nie był najbardziej szalony sylwester wszechczasów; obejrzeliśmy film na komputerze, chyba zjedliśmy trochę chipsów, a potem pojechaliśmy do znajomego. Gadaliśmy przez parę godzin, przespaliśmy się w hotelu, rano trzeźwi i rześcy wróciliśmy do domu. Bez szału - ale ta ulga, że ten parszywy rok już za nami... Niezapomniana. Naprawdę.

Trudno byłoby mi powiedzieć, cóż tak strasznego spotykało mnie (nas) w tym minionym roku. Przeprowadzka to nie koniec świata. A jednak był szczególnie ciężki i jego ogólna atmosfera lepiła się jak stary keczup na talerzu.

Być może dlatego na te rzeczy, które dzieją się teraz, nie mogę patrzeć jak na splot jakichś wyjątkowo dobijających okoliczności.
Nim mąż ode mnie odszedł, byliśmy razem na wakacjach. Nie nazwałabym naszych tamtejszych relacji idealnymi, myślę, że nawet słowo "nieźle" byłoby jakimś niewskazanym wybuchem entuzjazmu... ale wspinaliśmy się, widziałam, że się w tym rozwijam. To było naprawdę dobre.
No i parę innych spraw, wydarzeń, ludzi... jeśli nazwałabym aktualny rok bardzo nieudanym, byłoby to dla nich cholernie niesprawiedliwe.

I prawdopodobnie w ramach akcji "Agni, zweryfikuj swoje poglądy" dziś rano po zdawkowym "Jezus!" nastąpiło parkowanie w rowie. A wieczorem, po nonszalanckich trzech tygodniach używania, przestał działać zasilacz do laptopa.

Ale: zanim laptop padł, pogadałam sobie na skypie, m.in. z 3,5 letnim Niko, który zwraca się do mnie w wołaczu, to jest absolutnie ekstra.
(Strzelam, nie mam pojęcia, ile on ma lat.)
Gdyby przy drodze nie było rowu, być może dzisiejszy wpis ukazałby się z jeszcze większym opóźnieniem (wersja optymistyczna). Ale rów był, a aktualnie jest jeszcze dodatkowo nieco szerszy.
A mój szef nie marudził, że dostałam L4 także na jutro.

Szklanka do połowy pełna, przynajmniej teraz. Przynajmniej w tej chwili nie chce mi się być pociągająco cierpiącą i potrzebującą opieki. Jestem w sposób prze-nudny sobieradząca. Jestem z krwi i kości. Jestem.

środa, 20 listopada 2013

286

 fot. mama

Idę po sweter, przymierzam czapkę, wychodzę z torbą.
I tak można w skrócie opisać ten dzień.

wtorek, 19 listopada 2013

287

fot. pan piekarz

Mam dość konkretny pomysł na dzisiejsze popołudnie i wieczór, ale muszę z tego zrezygnować.
Za to spotykam się z mężem, więc choć nie jest to proste ani takie znowu oczywiste, to on miał być autorem dzisiejszego zdjęcia. Bo przecież to spotkanie jest ważne. Jeśli jednak kojarzycie "ważne" z "dobre" albo "niosące nadzieję" czy coś w tym stylu, to natychmiast przestańcie. Nic z tych rzeczy. Po prostu spotkania z kimś, z kim się było przez 9 lat, będą (może zawsze) ważne, to chyba całkiem logiczne.
Zapominam jednak wyjąć aparat - najzwyczajniej - więc cieszę się, że odważam się poprosić pana w piekarni. I wiecie, co? Kiedy mówię, że mam do niego prywatną prośbę, on pyta, czy chodzi o zdjęcia. Zbieram jakoś szczękę z podłogi... a po wyjściu przypomina mi się, że kiedyś w tej samej piekarni robiłam zdjęcie w ramach moich "one picture a day". Widać trafiło wtedy na tego samego piekarza; cóż, przynajmniej dla tego jednego człowieka będę jakąśtam legendą.

To nie jest też tak, że przez cały dzień nie mam z nikim kontaktu. Przestałam tylko tachać wszędzie aparat. No i większość osób, z którymi ten kontakt mam... cóż... przez internet i przez telefon nie da się robić zdjęć... póki co. Póki co - i chyba, bo właściwie, nie jestem tego wcale taka pewna.

Dziś, na szczęście, nie mam nastroju na dobijanie się np. właśnie tym, że nie mam nikogo do złapania pojedynczych spojrzeń, do powąchania, dotknięcia. Dziś jakoś sobie daję radę.

I rytuały, lubię rytuały. Np. prażenie siemienia lnianego. O matko, jak ja to uwielbiam! Ruszać patelnią, czekać, aż pojedyncze nasionka zaczną z niej wyskakiwać, no i potem ucieranie w moździerzu, specyficzny zapach, dodaję sól, wyobrażam już sobie smak jutrzejszych kanapek...
To przecież tak dużo! Genialna sprawa, takie siemię lniane. Siemię lniane made my day.

poniedziałek, 18 listopada 2013

288

 fot. Justi

Z nią zawsze ciepło, swojsko, zawsze doskonałe porozumienie.

A późnym wieczorem piekę ciastka. Kto mnie trochę zna, ten wie - dzięki temu, będzie mi lepiej ze sobą. Czasem to naprawdę proste. Na całe szczęście, czasem to naprawdę proste.

niedziela, 17 listopada 2013

289

 fot. mama

Próbuję dziś znowu oswoić sobie trochę tę najbliższą przestrzeń. Coś przesuwam, coś wieszam...
Nie jest idealnie - ale jest lepiej.

I lubię pozbywać się rzeczy. One nie muszą być związane z moim mężem, naprawdę. Po prostu lubię to uczucie, kiedy okazuje się, że potrzebuję trochę mniej.

sobota, 16 listopada 2013

290

 fot. mama

Tak, tak - miewam dystans do siebie!

Ktoś mi napisał niedawno "Ty byś pasowała pod względem wizualnym, energetycznym" - na razie nieważne, o co chodzi, ale mój Boże, dowiedzieć się, że się komuś pasuje wizualnie i energetycznie - genialne, genialne uczucie.

Rusza coś nowego. 
Bo owszem, są demony, ale i aniołów nie brak.

piątek, 15 listopada 2013

291

 fot. Neszka

Spotykam się dziś z paroma fajnymi babkami, znów przekonuję o intuicji, takim kobiecym wyczuwaniu się, o tym szczególnym rodzaju więzi. To jest mi bardzo potrzebne.
Potem poznaję parę osób, tego też mi potrzeba.
I Dominika, jak ja tęskniłam za Dominiką!..

Ale demony hasają. I w dupie mają te dobre chwile.
Ciągną w dół, mocno i uparcie.
I ta mantra:
nie poradzisz sobie sama
nie poradzisz sobie sama
pisz, dzwoń, nękaj sobą ludzi
mów tylko o sobie, no, powyżalaj się
pozniechęcaj
poodstraszaj
i tak sobie sama nie poradzisz
ty kompletnie sobie sama nie radzisz

czwartek, 14 listopada 2013

292


 fot. Marta

Rano zdejmuję obrączkę. Od kilku tygodni była na rzemyku, od dziś jest w małym rzeźbionym drewnianym pudełku, w którym kiedyś trzymała biżuterię moja mama.
Nie wiem, czemu właśnie teraz.
Może to efekt niewyspania.
Nim zdążę sobie do końca uświadomić ewentualną powagę chwili, już jestem w połowie drogi do pracy.

Mój mąż nie nosił obrączki - właściwie, od paru lat.
Myślę, że mam już dość tego traumatycznego "bądź mądrzejsza".
Niewiele mi z tego przyszło.

Dzień... kiepski. Trudny. Przeziewany, choć nie przenudzony.
Siostra wpada na krótko - ale dobrze, że jest. Potem jeszcze rozmawiamy przez telefon.

Tokaj szumi lekko, leciuchno. W sam raz.

środa, 13 listopada 2013

293

 fot. Magda P.

Magda pomaga mi w spełnianiu marzeń.
Ale dziś nie o tym.

Moja kotka leży właśnie na samym brzeżku kanapy. Oczka ma otwarte, choć niewiele nimi widzi.
Narzuta na kanapie jest w tym miejscu czarna od sierści. Czarna jest też w jednym miejscu narzuta na łóżku. Rano próbowałam się z Kreską trochę bawić, machnęła łapką, z warg popłynęło parę kropel krwi. Próbowałam ją niedawno oduczyć spania ze mną, ale z marnym skutkiem. (Choć jest jeden pozytywny efekt - nie próbuje już codziennie nad ranem przedrapać się przez zagłówek do Narni.)
Nie lubi być głaskana, domaga się za to pieszczot, ilekroć puszczę sobie jakąś muzykę na laptopie. Tak, wtedy akurat nie ma zmiłuj, pcha się na kolana, klawiaturę, na stół.
Nie przepada za wspólnymi zabawami.

Po prostu jest. I choć pojawiła się u nas głównie dlatego, że widziałam, jak tęskni za kotem mój mąż - mała przywiązała się właśnie do mnie. Dlatego właśnie ze mną została.
Bo tak jest dla niej lepiej.

Nie mam męża, za to zostałam z kotem. Ze ślepą kotką. Ślepą, zostawiającą wszędzie swoją sierść, roznoszącą po domu skorupki jajek, drapiącą w wargi i gryzącą w nos.
Mam do niej słabość - ale czasem...

Czasem właśnie patrząc na nią, budząc się rano w łóżku z kotem - czasem właśnie wtedy myślę: nie tak miało być.

Bo ja sama nigdy nie chciałam mieć kota.
Nie inwestowałabym w remont tych pokoi.
Nie brałabym tak drogich mebli. Na raty.

Wypijam po kolei różne wina, które mieliśmy pić razem. To też "nie tak miało być". To przyjemniejsza - dobrze, że w ogóle istniejąca - część tego "nie tak miało być".


wtorek, 12 listopada 2013

294

 fot. Romina

A więc można uśmiechać się tylko połową twarzy, hm...

... no i odkrywam dziś nowe imię. Dopiero po powrocie do domu dowiaduję się, skąd najprawdopodobniej przyszło do głowy rodzicom tej dziewczyny.

Przez całe liceum, codziennie jeździłam pociągiem - i do szkoły, i z powrotem. Często wracałam nocą.
Dziś w trakcie podróży zaczytuję się w książkę, a kiedy na chwilę podnoszę wzrok, za oknem niewiele widać, w ciemności tylko migają pojedyncze światła i nagle wraca do mnie jakiś moment z tamtych, po prostu jeden z wielu identycznych.
To trwa krótko, może jedną sekundę, ale móc przez jedną sekundę znowu mieć 17 lat i tak niewiele za sobą - czy to nie cudowne?
Wracać do pokoju z biblioteczką pamiętającą jeszcze szkołę średnią mojej mamy... a w perspektywie jako największy życiowy dramat mieć to, że jutro rano jakiś Paweł znowu na mnie nie spojrzy...