sobota, 30 listopada 2013

276

 fot. Weronika i Nataniel

- Kiedy pokazujesz tego typu emocje, ani przez chwilę nie możesz się ich wstydzić - mówi prowadzący i choć ma na myśli moją krótką scenkę, którą obejrzał przed chwilą, myślę, że dotknął też czegoś ogólniejszego we mnie.

A więc nie sprzątam dzisiaj, nie rozmrażam lodówki, nie wymieniam żwirku w kuwecie, nie robię prania.
Jestem na warsztatach, na których do niedawna w ogóle bym sobie siebie nie wyobraziła.
I - wieczorem - na urodzinach babci. Próbowałam się od nich wymigać, zwiać najzwyczajniej, ale ostatecznie postanowiłam się zmierzyć, bo jednak więcej zwykle we mnie chęci mierzenia się, niż zwiewania.
I to jest dobra decyzja, bo na tych urodzinach dostaję od mojej rodziny wsparcie, jakiego kompletnie bym się nie spodziewała. To nie jest wyrażane wprost, to jakieś pojedyncze zdania, uśmiechy, porozumiewawcze spojrzenia. To picie wódki z dwoma wujkami.

Weronika jest moją kuzynką, a Nataniel jej maleńkim synkiem. Noszę go na rękach i potem uświadamiam sobie, że nie płaczę. Nie ma roztrząsania tego, że przecież sama kiedyś chciałam mieć dziecko. Nic nie kłuje, kiedy maluch potem wyciąga do mnie ręce; jest wyłącznie miło. Coraz milej.

piątek, 29 listopada 2013

277

 fot. tata

Nienawidzę tego marznięcia nocą. Wydaje mi się, że z tyloma rzeczami już sobie radzę (tak, czasem już sobie pozwalam tak pomyśleć), a kiedy zaczynam się trząść - nie ma innej rady, muszę do kogoś napisać, poprosić o ogrzanie, choćby paroma słowami.
Tak naprawdę, zawsze jesteś sam. I tak naprawdę, nigdy nie jesteś sam.
Wszystko prawdy, powycierane, że aż przezroczyste, ale odkrywane właśnie w takich momentach, choć dobrze by było zawsze móc myśleć o nich tylko w kategoriach banału.

Tym bardziej cieszę się, że dziś idę spać, czując ciepło. I zapach herbat owocowych.

czwartek, 28 listopada 2013

278

 fot. mia mama

Dobrze jest spotkać się z kimś i nie musieć się bawić w te "a cóż to się z tobą działo przez te wszystkie lata", tylko jakoś tak o bieżących sprawach, parę uśmiechów, coś o jakiejś książce, o nadchodzącym weekendzie - i już myk, niepostrzeżenie, w błędne życiowe decyzje, w obrączki nie na palcu...
Fajnie. Z fajnymi babkami zawsze fajnie.
Zakręcona Kasia w końcu nie znalazła obiektywu i nie mogła mi zrobić zdjęcia, ale przyjechała, odwiozła pod dom, potem ta najdłuższa, najważniejsza rozmowa - oczywiście - w samochodzie.
Z fajnymi babkami zawsze fajnie, zapamiętać.

środa, 27 listopada 2013

279

 fot. mia mama

Nie wiem, skąd ta ironiczna mina. Zdjęcie jest zrobione krótko po tym, jak - o czym fejs już wie - wygrywam sobie płytę w radiu Zet Chilli (wolałam jego starą nazwę, ale muzykę wielbię niezmiennie). Co jakiś czas wygrywam sobie w różnych miejscach książki i płyty. O, albo poduszkę. Albo koszulkę. To jest fajne.

Wyjmuję dziś z paczkomatu Myśliwskiego i Klimko - Dobrzanieckiego. Potem gotuję kawałek kalafiora. Teraz piję koktajl bananowy.
Czy jest coś ważniejszego? Od książek i smacznego jedzenia? Naprawdę? Spróbujcie mnie przekonać!..
Mati dał mi wczoraj trochę prošku w plastikowej butelce po wodzie "Jana". Istne złoto Kairu.
I to, że w ogóle jest sobie taki Mati. Że są sobie inni. Że z głośników mojego własnego laptopa płyną leniwe dźwięki, że mała kotka zwija się nocą w kłębek przy mojej poduszce.
Dziś znowu myślę, że nie ma ważniejszych spraw.

Aha - jeśli nie macie nic ciekawszego do roboty, wpadnijcie jutro na 18:00 tutaj. Będzie można posłuchać Mariana Hudka i spotkać Agni. Marian Hudek chodzi po górach, a Agni prowadzi bloga, wszystko jest kwestią priorytetów.

wtorek, 26 listopada 2013

280

 fot. Mati

Jestem zmęczona.
Cieszę się spotkaniem z Matim, cieszę właściwie nawet z nieco zbyt ostrego maila, którego wysłałam dziś szefowi.

Nie cieszę tym, że przychodzi mi dziś do głowy parę rytuałów i wszystkie ciągle...

... niektóre rzeczy muszę robić po prostu inaczej... na siłę... zupełnie inaczej...

poniedziałek, 25 listopada 2013

281

 fot. mama

Tak. Grzecznym dziewczynkom mamusie robią grzeczne zdjęcia.
Dobrze.
Niech i tak będzie.

Rano upuszczam soczewkę. Natychmiast znika tam, gdzie skarpetki do pary, moja czarna rękawiczka, niektórych parasole. W tej jakiejś pieprzonej Narni albo czarnej dziurze, nie wiem, Altair-4, rozrzedzone powietrze, czas płynie inaczej...
Nie ma. Szukam, ale nie ma. Nie ma soczewki, więc przez parę dni będą okulary.

A po południu znowu przesypiam przystanek. Tyle, że w drodze z pracy mój przystanek jest ostatnim, więc kiedy się budzę, jadę już znowu w odwrotnym kierunku. Opierniczam kierowcę, czemu mnie nie obudził, nosz cholera jasna, to już drugi raz!.. Biedak zatrzymuje się przy chodniku, mówi "no niech już pani wysiada, pani nie było widać".
Wiem, no przecież jak śpię, to po co ma mnie być widać.

Mam z kim jeździć do pracy, w dodatku za śmieszne pieniądze, ale niech mi już oddadzą ten mój samochód ukochany, moją Srebrną Strzałę przepiękną.

niedziela, 24 listopada 2013

282

 fot. Marta

Dzisiejszy dzień można opisać słowem z naszej gwary: dziwoki.

Powrót z Bielska trwa zatrważająco długo. Z przystankiem w Cieszynie, gdzie na świątecznym Jarmarku znajduję coś dla siebie i dla Łu... właściwie, znajduję tam całe mnóstwo rzeczy dla siebie i dla Łu... I docieplam się grzanym winem. Potem czekam na rodziców, chronię się przed deszczem, spotykam koleżankę, jakoś tak mi pozytywnie, że nie może mi zejść przysłowiowy banan z przysłowiowego ryja.
I jeszcze lądujemy na chwilę w domu, który urządzają dla siebie moja siostra z mężem. Mój tata pomaga im dziś zamontować kominek - stąd to zdjęcie.
Z trudem udaje mi się zdążyć (przyjmując, że 30-minutowe spóźnienie mieści się w kategorii "zdążyć") na umówione od kilku dni spotkanie. Z paroma babkami, z emocjami pokazywanymi... tak, w tym właściwie mieści się wszystko: pokazujemy sobie emocje.
I znów okazuje się, że nie ma przypadków; że przyciągamy na swoje orbity takich ludzi, jacy aktualnie są nam potrzebni. Co dziś już oznacza dla mnie wyłącznie najczystsze dobro.

sobota, 23 listopada 2013

283

 fot. Marta

Rano zahaczam o Cieszyn, leniwy poranek z siostrą - bardzo to lubię, dobrze mi wśród tego jej małego bałaganu, zapalonych świeczek, z jej głosem, z nią w piżamie, zapachem kawy i spokojną rozmową o wszystkim.

A potem Bielsko, do nocy i trochę w noc.

Wiecie, ciągle jest we mnie sporo takiej... "starej Agni". Wyłazi, psychopatka, w zupełnie niespodziewanych momentach i próbuje nie pozwolić mi wierzyć, że ktoś może być dla mnie, tak po prostu, dobry. Sugeruje, że to pewnie rodzaj jakiejś gry. I że na pewno będę się musiała odwdzięczyć. Jest naprawdę niezrównoważona i czasem mam wrażenie, że udaje jej się wszystko popsuć. Na szczęście, wiem już, że ten diabeł we mnie siedzi, a świadomość to już sporo, prawda? Teraz jeszcze zadusić dziada i można spokojnie odwzajemniać uśmiech.

piątek, 22 listopada 2013

284

 fot. p. Asia

Skoro dzisiaj siedzę w domu, ale nie mam na czym obrabiać zdjęć, nie ma innej rady - muszę odpoczywać.
A więc większość poranka to kawa z mamą, potem trochę czytam, po południu wreszcie zdejmuję piżamę...

Na koniec dnia zasilacz do laptopa zaczyna działać.
W sam raz na to, żebym mogła wrzucić ten post.
I na poprawienie mi humoru po uwaleniu rodzicom zderzaka.

czwartek, 21 listopada 2013

285

 fot. mama

Pamiętam moją radość, kiedy kończył się rok 2012. Powiedzmy, że to nie był najbardziej szalony sylwester wszechczasów; obejrzeliśmy film na komputerze, chyba zjedliśmy trochę chipsów, a potem pojechaliśmy do znajomego. Gadaliśmy przez parę godzin, przespaliśmy się w hotelu, rano trzeźwi i rześcy wróciliśmy do domu. Bez szału - ale ta ulga, że ten parszywy rok już za nami... Niezapomniana. Naprawdę.

Trudno byłoby mi powiedzieć, cóż tak strasznego spotykało mnie (nas) w tym minionym roku. Przeprowadzka to nie koniec świata. A jednak był szczególnie ciężki i jego ogólna atmosfera lepiła się jak stary keczup na talerzu.

Być może dlatego na te rzeczy, które dzieją się teraz, nie mogę patrzeć jak na splot jakichś wyjątkowo dobijających okoliczności.
Nim mąż ode mnie odszedł, byliśmy razem na wakacjach. Nie nazwałabym naszych tamtejszych relacji idealnymi, myślę, że nawet słowo "nieźle" byłoby jakimś niewskazanym wybuchem entuzjazmu... ale wspinaliśmy się, widziałam, że się w tym rozwijam. To było naprawdę dobre.
No i parę innych spraw, wydarzeń, ludzi... jeśli nazwałabym aktualny rok bardzo nieudanym, byłoby to dla nich cholernie niesprawiedliwe.

I prawdopodobnie w ramach akcji "Agni, zweryfikuj swoje poglądy" dziś rano po zdawkowym "Jezus!" nastąpiło parkowanie w rowie. A wieczorem, po nonszalanckich trzech tygodniach używania, przestał działać zasilacz do laptopa.

Ale: zanim laptop padł, pogadałam sobie na skypie, m.in. z 3,5 letnim Niko, który zwraca się do mnie w wołaczu, to jest absolutnie ekstra.
(Strzelam, nie mam pojęcia, ile on ma lat.)
Gdyby przy drodze nie było rowu, być może dzisiejszy wpis ukazałby się z jeszcze większym opóźnieniem (wersja optymistyczna). Ale rów był, a aktualnie jest jeszcze dodatkowo nieco szerszy.
A mój szef nie marudził, że dostałam L4 także na jutro.

Szklanka do połowy pełna, przynajmniej teraz. Przynajmniej w tej chwili nie chce mi się być pociągająco cierpiącą i potrzebującą opieki. Jestem w sposób prze-nudny sobieradząca. Jestem z krwi i kości. Jestem.

środa, 20 listopada 2013

286

 fot. mama

Idę po sweter, przymierzam czapkę, wychodzę z torbą.
I tak można w skrócie opisać ten dzień.

wtorek, 19 listopada 2013

287

fot. pan piekarz

Mam dość konkretny pomysł na dzisiejsze popołudnie i wieczór, ale muszę z tego zrezygnować.
Za to spotykam się z mężem, więc choć nie jest to proste ani takie znowu oczywiste, to on miał być autorem dzisiejszego zdjęcia. Bo przecież to spotkanie jest ważne. Jeśli jednak kojarzycie "ważne" z "dobre" albo "niosące nadzieję" czy coś w tym stylu, to natychmiast przestańcie. Nic z tych rzeczy. Po prostu spotkania z kimś, z kim się było przez 9 lat, będą (może zawsze) ważne, to chyba całkiem logiczne.
Zapominam jednak wyjąć aparat - najzwyczajniej - więc cieszę się, że odważam się poprosić pana w piekarni. I wiecie, co? Kiedy mówię, że mam do niego prywatną prośbę, on pyta, czy chodzi o zdjęcia. Zbieram jakoś szczękę z podłogi... a po wyjściu przypomina mi się, że kiedyś w tej samej piekarni robiłam zdjęcie w ramach moich "one picture a day". Widać trafiło wtedy na tego samego piekarza; cóż, przynajmniej dla tego jednego człowieka będę jakąśtam legendą.

To nie jest też tak, że przez cały dzień nie mam z nikim kontaktu. Przestałam tylko tachać wszędzie aparat. No i większość osób, z którymi ten kontakt mam... cóż... przez internet i przez telefon nie da się robić zdjęć... póki co. Póki co - i chyba, bo właściwie, nie jestem tego wcale taka pewna.

Dziś, na szczęście, nie mam nastroju na dobijanie się np. właśnie tym, że nie mam nikogo do złapania pojedynczych spojrzeń, do powąchania, dotknięcia. Dziś jakoś sobie daję radę.

I rytuały, lubię rytuały. Np. prażenie siemienia lnianego. O matko, jak ja to uwielbiam! Ruszać patelnią, czekać, aż pojedyncze nasionka zaczną z niej wyskakiwać, no i potem ucieranie w moździerzu, specyficzny zapach, dodaję sól, wyobrażam już sobie smak jutrzejszych kanapek...
To przecież tak dużo! Genialna sprawa, takie siemię lniane. Siemię lniane made my day.

poniedziałek, 18 listopada 2013

288

 fot. Justi

Z nią zawsze ciepło, swojsko, zawsze doskonałe porozumienie.

A późnym wieczorem piekę ciastka. Kto mnie trochę zna, ten wie - dzięki temu, będzie mi lepiej ze sobą. Czasem to naprawdę proste. Na całe szczęście, czasem to naprawdę proste.

niedziela, 17 listopada 2013

289

 fot. mama

Próbuję dziś znowu oswoić sobie trochę tę najbliższą przestrzeń. Coś przesuwam, coś wieszam...
Nie jest idealnie - ale jest lepiej.

I lubię pozbywać się rzeczy. One nie muszą być związane z moim mężem, naprawdę. Po prostu lubię to uczucie, kiedy okazuje się, że potrzebuję trochę mniej.

sobota, 16 listopada 2013

290

 fot. mama

Tak, tak - miewam dystans do siebie!

Ktoś mi napisał niedawno "Ty byś pasowała pod względem wizualnym, energetycznym" - na razie nieważne, o co chodzi, ale mój Boże, dowiedzieć się, że się komuś pasuje wizualnie i energetycznie - genialne, genialne uczucie.

Rusza coś nowego. 
Bo owszem, są demony, ale i aniołów nie brak.

piątek, 15 listopada 2013

291

 fot. Neszka

Spotykam się dziś z paroma fajnymi babkami, znów przekonuję o intuicji, takim kobiecym wyczuwaniu się, o tym szczególnym rodzaju więzi. To jest mi bardzo potrzebne.
Potem poznaję parę osób, tego też mi potrzeba.
I Dominika, jak ja tęskniłam za Dominiką!..

Ale demony hasają. I w dupie mają te dobre chwile.
Ciągną w dół, mocno i uparcie.
I ta mantra:
nie poradzisz sobie sama
nie poradzisz sobie sama
pisz, dzwoń, nękaj sobą ludzi
mów tylko o sobie, no, powyżalaj się
pozniechęcaj
poodstraszaj
i tak sobie sama nie poradzisz
ty kompletnie sobie sama nie radzisz

czwartek, 14 listopada 2013

292


 fot. Marta

Rano zdejmuję obrączkę. Od kilku tygodni była na rzemyku, od dziś jest w małym rzeźbionym drewnianym pudełku, w którym kiedyś trzymała biżuterię moja mama.
Nie wiem, czemu właśnie teraz.
Może to efekt niewyspania.
Nim zdążę sobie do końca uświadomić ewentualną powagę chwili, już jestem w połowie drogi do pracy.

Mój mąż nie nosił obrączki - właściwie, od paru lat.
Myślę, że mam już dość tego traumatycznego "bądź mądrzejsza".
Niewiele mi z tego przyszło.

Dzień... kiepski. Trudny. Przeziewany, choć nie przenudzony.
Siostra wpada na krótko - ale dobrze, że jest. Potem jeszcze rozmawiamy przez telefon.

Tokaj szumi lekko, leciuchno. W sam raz.

środa, 13 listopada 2013

293

 fot. Magda P.

Magda pomaga mi w spełnianiu marzeń.
Ale dziś nie o tym.

Moja kotka leży właśnie na samym brzeżku kanapy. Oczka ma otwarte, choć niewiele nimi widzi.
Narzuta na kanapie jest w tym miejscu czarna od sierści. Czarna jest też w jednym miejscu narzuta na łóżku. Rano próbowałam się z Kreską trochę bawić, machnęła łapką, z warg popłynęło parę kropel krwi. Próbowałam ją niedawno oduczyć spania ze mną, ale z marnym skutkiem. (Choć jest jeden pozytywny efekt - nie próbuje już codziennie nad ranem przedrapać się przez zagłówek do Narni.)
Nie lubi być głaskana, domaga się za to pieszczot, ilekroć puszczę sobie jakąś muzykę na laptopie. Tak, wtedy akurat nie ma zmiłuj, pcha się na kolana, klawiaturę, na stół.
Nie przepada za wspólnymi zabawami.

Po prostu jest. I choć pojawiła się u nas głównie dlatego, że widziałam, jak tęskni za kotem mój mąż - mała przywiązała się właśnie do mnie. Dlatego właśnie ze mną została.
Bo tak jest dla niej lepiej.

Nie mam męża, za to zostałam z kotem. Ze ślepą kotką. Ślepą, zostawiającą wszędzie swoją sierść, roznoszącą po domu skorupki jajek, drapiącą w wargi i gryzącą w nos.
Mam do niej słabość - ale czasem...

Czasem właśnie patrząc na nią, budząc się rano w łóżku z kotem - czasem właśnie wtedy myślę: nie tak miało być.

Bo ja sama nigdy nie chciałam mieć kota.
Nie inwestowałabym w remont tych pokoi.
Nie brałabym tak drogich mebli. Na raty.

Wypijam po kolei różne wina, które mieliśmy pić razem. To też "nie tak miało być". To przyjemniejsza - dobrze, że w ogóle istniejąca - część tego "nie tak miało być".


wtorek, 12 listopada 2013

294

 fot. Romina

A więc można uśmiechać się tylko połową twarzy, hm...

... no i odkrywam dziś nowe imię. Dopiero po powrocie do domu dowiaduję się, skąd najprawdopodobniej przyszło do głowy rodzicom tej dziewczyny.

Przez całe liceum, codziennie jeździłam pociągiem - i do szkoły, i z powrotem. Często wracałam nocą.
Dziś w trakcie podróży zaczytuję się w książkę, a kiedy na chwilę podnoszę wzrok, za oknem niewiele widać, w ciemności tylko migają pojedyncze światła i nagle wraca do mnie jakiś moment z tamtych, po prostu jeden z wielu identycznych.
To trwa krótko, może jedną sekundę, ale móc przez jedną sekundę znowu mieć 17 lat i tak niewiele za sobą - czy to nie cudowne?
Wracać do pokoju z biblioteczką pamiętającą jeszcze szkołę średnią mojej mamy... a w perspektywie jako największy życiowy dramat mieć to, że jutro rano jakiś Paweł znowu na mnie nie spojrzy...

poniedziałek, 11 listopada 2013

295

 fot. Ola

Wychodzi dziś słońce, oglądam ulice, które parę miesięcy temu poznawałam z nim, dziś w takim dosłownym sensie sama, ale bogatsza o parę osób, o których myślę, fotografując komórką jakiś napis, cytrynę, czerwony pokrowiec na gitarę.
Jest tak bardzo w porządku, tak spokojnie i ładnie, że aż trochę brakuje jakichś pęknięć, blizn.

Dobrze jest mieć do kogo wysłać kartkę.

niedziela, 10 listopada 2013

296

 fot. Michał D.

Absolutnie niespodziewane spotkanie. Krótkie i przyjemne.
Ludzie, których znam, są... zachwycający.

Inspirujący.

Ktoś, z kim mogę rozmawiać nocą, po kilku drinkach. Nie bojąc się (siebie, oczywiście). Ktoś, kto mi napisze po prostu, co dziś robił.

Wieczór nie jest do końca w moim stylu, do tego ta niebezpieczna promocja - zamawiam jednego drinka, drugiego dostaję gratis...

... i jedno pytanie, które sprawia, że moje ciało chce się... rozpłynąć, pozbyć samo siebie, muszę uciec, zaparzam sobie herbatę, wciskam się w kąt między stołem a ścianą, siedzę przy zgaszonym świetle...

... tak, kiedyś (niedawno? naprawdę?) bardzo chciałam mieć dziecko. Chyba to też byłam ja.

sobota, 9 listopada 2013

297

 fot. Michał

Znowu to wrażenie, że wszystko jest tak, jak ma być.
Droga z uśmiechniętym i rozmownym kierowcą, i kawa, i jakiś most, na który wchodzimy przez barierki. Deszcz, który ustaje, kiedy wysiadam z samochodu.
Mój brat, który jednak nie opuścił na weekend mieszkania. Ból głowy, który mija po przespaniu się w tym moim idealnym śpiworze.
To, że zabrałam tu ze sobą ten sweter. Pierogi na obiad. Gorąca czekolada, piwo, kolacja z kilkoma, naprawdę w bezpiecznej ilości, wspomnieniami z dzieciństwa.
SMSy w moim telefonie.
I wieczór z laptopem.
Zwyczajnie, spokojnie, bezpiecznie, po mojemu i po różnemu.

Mój jedyny plan na ten wyjazd to kupno plakatu. Kiedy go wybieram, przeglądając katalogi, czuję w pewnym momencie takie wzruszenie, że boję się - zaraz zemdleję! Zamykam więc oczy, oddycham głęboko, śmiać mi się chce z takiej hiperwrażliwości, ale w gruncie rzeczy, może to jednak nic złego, że jeden przerypanie drogi plakat to dla mnie tyle szczęścia, hm?

piątek, 8 listopada 2013

298

 fot. Dor
 
Jadę wieczorem spontanicznie do Łucji i Doroty. Wiem, że jutro będę niewyspana, ale chcę dziś je spotkać, napić się, chcę na nie popatrzeć.
Uwielbiam Doroty gestykulację i spokojny ton jej głosu. Uwielbiam Łucji zęby i kości policzkowe.

Pierwszy raz od... (dłuższego czasu) ktoś śpi obok mnie w tym samym łóżku. Opatulamy się szczelnie swoimi śpiworami, ale to jednak ciało tak blisko... i bardzo dobrze śpię tej nocy.

I udaje mi się nasycić dziś parę zmysłów. Może nawet wszystkie. Tak, właściwie to wszystkie.

czwartek, 7 listopada 2013

299

 fot. mama

nie jest mi dziś dobrze ze sobą
mam wrażenie, że widać to nawet na mojej skórze
mam dzień "nie zasługuję na"
nic i nikogo
nie idę na jogę
nie pakuję się przed weekendem
nie wypijam kawy
za to piję wino i pozwalam sobie na cieszenie się z nowego śpiwora
a to całkiem dużo (zwłaszcza jak na dziś)

dziwię się ludziom, że mnie nie skreślają
próbuję sama siebie nie skreślać

cholernie mocno podkopane poczucie własnej wartości
nigdy nie przepadałam za sobą, teraz jest jeszcze... trudniej

jestem już zmęczona

środa, 6 listopada 2013

300

 fot. pani Irena, krawcowa


Mam problem z ustami. Są spierzchnięte, pękają, utrudniają uśmiechanie się, rozmawianie, mam wrażenie, że to jakaś blokada na pokazywanie emocji.
Może więc tak naprawdę mam problem z emocjami?
Takie to banalne?..
Psycho-łopatologia?..

U pani krawcowej zostawiam do przeszycia i sukienkę, i bojówki. Coś dla każdej z Agni - może stąd pomysł pani Ireny na takie właśnie, podwójne zdjęcie.
I jest to też chyba niezły dowód na kreatywność tej babeczki. Tak, myślę, że tej zimy będę miała naprawdę fajny płaszcz.

Klaruje się ostateczna wersja nadchodzącego weekendu i bardzo, bardzo mnie ona cieszy. Jest szansa na moje upragnione zgubienie się.

Myślę i myślę nad tym moim dzisiejszym zdjęciem... wiecie, co mi się nasuwa?..

Wiedz miły, że jest nas dwie
Tu na ziemi mamy wspólny dom
Jest nim ciało, które pieścisz co noc
Kiedy szepczesz "kocham Cię"
Nasłuchuje każda z nas
Dwie różne istoty - obie to ja
Z jednej z nas jest dumny Bóg
Druga wciąż zasmuca Go
Za występki obu zapłacę ja
Każda inny widzi cel
Każda swoje sumienie ma
Choć to dziwne, ja sumienia mam dwa
Gdy jedna ośmieli się
Ugodzić Cię słowem złym
Ja przyklejam plaster z najczulszych słów
Jedna w nieśmiałości swej
Rzęsami dotyka stóp
Druga śmiało sięga do Twych ust
Obie mają pewność, że
Wędrówki nadszedł kres
Dopełnieniem obu jesteś Ty
I choć spóźniłeś się na spotkanie siedem lat
Wdzięczne są, że jesteś cały i zdrów
To przecież ja
To przecież ciągle ja

       (Hey - Piękna pani z czółenkiem)

wtorek, 5 listopada 2013

301

fot. mama

Ciągle mama i mama robi mi te zdjęcia, ja to jednak jestem lew salonowy...

Dziś nie wiem, o co mi chodzi. Po prostu.
Niektórzy (wszyscy?) już wiedzą, że dostawcy namiotów dziś piszę, że ma mnie przytulić, kogoś innego bardzo staram się do siebie zniechęcić, szefa mam ochotę kopnąć w kostkę, a sama wejść pod koc i udawać, że mnie nie ma.

Wieczorem spotykam się z mężem, jest w porządku, na koniec on mówi jakoś niezręcznie, że krótkie włosy to się szybko myje, ja kiwam głową, odwracam się, jestem pewna, że chciał powiedzieć coś innego, no ale nie powiedział, szybko odchodzę.
Lżej się rozmawia później, przez internet, może po prostu dlatego, że tylko pomaga mi skonfigurować program.
Chciałam, żeby to zrobił ktoś inny... ale ów "inny" powiedział mi już kiedyś życzliwie, że nie zawsze ma telefon przy dupie, więc dziś po prostu znów przekonuję się, że to prawda.
Zresztą, mąż zawsze był pomocny w takich sprawach. Muszę sobie chyba też czasem pozwalać na branie czegoś od niego. Zwłaszcza, kiedy sam chce dawać.
Mam laptop! Swój, swój, swój! Pięknie śmiga (być może dzięki temu, że jeszcze mało co jest na nim zainstalowane), pierwszy raz od bardzo dawna mam znów program do obsługi poczty, a na zdjęciu, jeśli ktoś nie zauważył, wdzięczę się właśnie z tym cudem w tle - i bardzo mnie ono cieszy.

I piję sobie wino z tej okazji, za zdrowie znajomych, i teraz Nohavica śpiewa To co nemám nemůžu ti dát... pokárej mě ale neopouštěj - jeszcze parę tygodni temu kojarzyłabym takie słowa z jedną osobą, dziś trudno o wiele z tych rzeczy, które "jeszcze parę tygodni temu".

poniedziałek, 4 listopada 2013

302

fot. mama

Od kilku dni myślę, że jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę... i zwariuję bez jogi.

Dziś od rana wiem, że wreszcie na nią pojadę i ta myśl pozwala mi przetrwać totalne szaleństwo w pracy. Uśmiecham się szeroko, wracając do domu, zastanawiając się, ile asan będę pamiętać... i niespodziewanie dostaję mocny sygnał. Prosto z podbrzusza.
Aha.
Czyli to dziś.
Aha. No to pojechałam.

Kiedy dociera do mnie, że szanowny pan okres po raz kolejny postanowił jednak nie przyjść, jest już za późno - ale tym razem, to ja będę cwańsza. Za długo, holender jasny, za długo już to odwlekałam. A więc: prysznic, "pumpy", sportowa koszulka, rozkładam matę...
... i czuję się, jakbym skądś wróciła. Jakbym weszła do domu.
Bałam się, że będę mieć większe problemy, ale wiele (od)ruchów chyba po prostu we mnie zostało.
Ciało pamięta! Moje ciało kochane!

Trzy kwadranse dla samej siebie.
Trzy kwadranse u siebie.

Kiedy moją lewą stopę mam przy prawym biodrze, a od tyłu łapię ją lewą ręką, chce mi się płakać ze wzruszenia.

niedziela, 3 listopada 2013

303

fot. Michał

Wszystko dziś doskonale współbrzmi ze sobą.

Zaparzam rano kawę według pięciu przemian, potem długo siedzę w piżamie, w ulubionym (dodam, że jedynym) fotelu, czytam.
Kiedy w końcu się ubieram, siadam na chwilę na stole, gapię się na deszcz.
Wszystko tak, jak ma być. Spokój, a zarazem wyostrzone zmysły.
Przyjemnie.

Każdy z docierających dziś do mnie dźwięków. Wszystkie smaki i zapachy.
Nawet tęsknota za dotykiem.
Wszystko jest niedzielne, listopadowe, moje, właściwe i potrzebne.

... a pod kościołem kobieta rozmawia przez telefon o zakopanym w ziemi płodzie...

sobota, 2 listopada 2013

304

fot. mama

Dzisiejszym zdjęciem, jak sądzę, zadaję ostateczny kłam twierdzeniu, jakobym rzekomo piękniała. Poza tym, dawno się nie chwaliłam okularami. A łazienką moją - przecudnej urody - to chyba w ogóle pierwszy raz się chwalę. Przecież byłoby ogromną stratą nie pokazywać światu tych żeberek grzejnikowych, tych płytek brązami cieniowanych...

Wczorajszy wieczór... moje samopoczucie... wolę zapomnieć.
Ale: dobrze mieć kumpli. Starych wiernych. I nowych (docelowo - równie wiernych). Dobrze mieć z kim się napić, powspominać, powyżalać się razem. Fajnie, kiedy właśnie jest to jakiś chop o dobrym sercu.

A dziś.
Wiecie, lubię internet za pojawianie się w nim co jakiś czas trafnych sformułowań. Aktualnie kręci mnie wyrażenie "problemy pierwszego świata".
I dziś uczę się czerpać prawdziwą przyjemność ze słuchania i czytania właśnie o takich problemach.
W końcu - każdemu wedle potrzeb, prawda?

I jeszcze wyhaczam fajny długi czarny sweter w lumpie.
I sobie sprzątam, i sobie piorę, i właśnie w piekarniku nabiera złotego odcienia ciasto z jabłkami.

piątek, 1 listopada 2013

305

fot. Wiki

Wiki ma 10 lat, a ja pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna założyłam... no, powiedzmy, że biżuterię. Na razie jeszcze muszę się do tego zmuszać, ale i tak dobrze, że już potrafię.

Dziś jest inaczej, niż zwykle tego dnia i czuję, że tak właśnie teraz powinno być.
Tylko popołudniowa wizyta u babci jest jak co rok.
I kochany "Forrest Gump" tak pięknie ogrzewa...

Kiełkuje mi parę myśli o nadchodzących Świętach, myślę, że za jakiś czas spróbuję tu wrzucić coś na kształt ogłoszenia, ale to się jeszcze okaże. Od paru tygodni ćwiczę otwartość na wszystko i nieograniczanie jej zbyt daleko zakrojonym planowaniem.

Cieszę się ciepłem słońca na twarzy, czerwonymi paznokciami, kilkoma mailami w skrzynce, Remarque też idealny.
I zastanawiam się dzisiaj, czy można czasem pomylić ślepotę z oślepieniem - i jeszcze nie wiem.