poniedziałek, 31 marca 2014

155

 fot. Dominika

Na twarzy reklama ortodontki, w ręku kompot Dominiki. Owocowe wino w poniedziałek może wydawać się nie najlepszym pomysłem, a jednak nim jest.

niedziela, 30 marca 2014

156

 fot. Michał

Zaproponował podział majątku, który jest bardziej korzystny dla mnie.
To jest naprawdę miłe.

A jednak wolałabym nie mieć tylu siwych włosów.
One już zostaną. I tu akurat niewiele przecież zmienia to, że zostaną razem z żelazkiem, kredensem, piekarnikiem i kompletem kremowych garnków.

sobota, 29 marca 2014

157

 fot. mia mama

Wysłałam mu właśnie mail z proponowanym podziałem majątku.
Nie dopisałam tam, bo to chyba oczywiste, że serce trzustka wątroba jelita nerki tarczyca płuca i reszta mnie - są jego.
Moje jest trochę mózgu, na szczęście.

Kiedy należy podjąć decyzję o tym, jakie chcę mieć potem nazwisko? Ktoś wie?

I co się robi ze zdjęciami ślubnymi? Z filmem z wesela? Ktoś wie? Na całym świecie - ktoś wie?

czwartek, 27 marca 2014

159

 fot. Marta

czasem jest fajnie
a zwykle:
odrzucona
odepchnięta
niechciana
niekochana
nielubiana
niezasługująca
niewystarczająca
nieudana
kiepska
żałosna
i inne
tak właśnie siebie widzę
a też zwyczajnie nie mam kasy

wiecie, co rozwala związki?
drobne problemy (agni eichelberger)
nie to, że jedno z nas nie może mieć dzieci, bo to wielki kaliber, więc zaciskamy poślady i walczymy
ale:
że nie chcesz się ze mną napić kawy
że zapomniałeś kupić chleb
że w ogóle ze sobą już nie sypiamy (czy ja napisałam "drobne"?)
że noże miałeś suszyć ostrzem do dołu
że nie podziękowałaś mi za umycie okien
że wszędzie koci żwirek

ech

a miałam tu już nic nie pisać

kurewsko mi dziś źle, chujowo i przejebanie
(mam nadzieję, że Olimpia nie czyta tego bloga. Olimpia, jeśli czytasz, to natychmiast zapomnij te brzydkie wyrazy i po prostu powiedz mi znowu rano, że ładnie pachnę)

środa, 26 marca 2014

160

 fot. mia mama

Tahina, pasta z białej fasoli.

I nie wiem. Ale ja chyba ciągle myślałam, że to wszystko mi się jednak tylko śni.

wtorek, 25 marca 2014

161



 fot. mia mama

Jak wykasować zwyczaj, wręcz potrzebę porównywania się z innymi?
Czy to jest w ogóle możliwe do zrobienia po tylu latach wkuwania?

A z rzeczy mniej poważnych.
Myślę dziś sobie, że taka jestem w tej czapce stylowa, aż przychodzi szef i pyta - co, nie udała się fryzura?

poniedziałek, 24 marca 2014

niedziela, 23 marca 2014

sobota, 22 marca 2014

czwartek, 20 marca 2014

166

 fot. mia mama


Spotkania, ludzie, muzyka, kotka, zaproszenia, zdjęcia, teatr, to wszystko, o czym tu pisałam, to było i jest prawdziwe, tym żyję, dzięki temu żyję, przez to żyję i żyję dla tego, ale to tylko 365 agni, a mnie jest sporo więcej, wiecie?

Myślę, że jakoś się trzymałam przez te pół roku, a nawet wzmacniałam, utwardzałam jak beton, ale nie zbetoniona jeszcze jestem doszczętnie, a nawet zupełnie miękka, co zresztą wolę, bo wrażliwość jest, wierzę, choć trudna - niezbędna.

I to wzmacnianie, skupianie na Całej Reszcie było mi bardzo potrzebne, przydało się, czuję to w sobie i lubię to, co zrobiło to ze mnie, cieszę się z tego bloga, powstałego ze wstydu i mającego chyba też zawstydzać.

Przyszło mi się jednak dziś zmierzyć z tym, co się dzieje tak naprawdę, dogoniło mnie wczoraj, które wykreowało dzisiaj i trzeba było wreszcie o tym, niestety, pogadać.

Zupełnie nie tak miało być. Po prostu jest zupełnie nie tak, jak myślałam, planowałam, marzyłam (...iśmy?). I właśnie dlatego dziś płaczę. Znowu czuję wstyd.

Nie jestem pewna, czy formuła tego bloga przez jakiś czas nie będzie nieco inną, nie wiem, ale właściwie podjęliśmy już decyzję, która jednak nie była dla mnie oczywistą i teraz nie bardzo chce mi się pisać o kotce, muzyce, wszystkim, co pozwala mi oddychać i się śmiać, a jednak nie jest w stanie sprawić, że nie zapłaczę.

Boli. Kiedy życie kopie w dupę, bolą zęby od upadania na ryj.

środa, 19 marca 2014

167

 fot. mia mama

zapach gotowanej ciecierzycy
jej gładkie ziarna
(między palcami)
prażenie sezamu
kiełkowanie lucerny
skwierczenie za'ataru rzucanego na gorącą oliwę
krojenie pieczonego buraka
wyciskanie soku z cytryny
zdejmowanie skórki z czosnku

ciepło rozgrzanego piekarnika

oblizuję słone wargi

wtorek, 18 marca 2014

168

 fot. mia mama

Pobeczałyśmy się wczoraj trochę.
Choć Łu się chyba trzymała nieco lepiej. Ja - cóż. Jak grochy. I ostatnie dwie tabletki na sen, bez nich mogłoby być tylko gorzej... choć nie wyobrażam sobie, co by to "gorzej" miało właściwie oznaczać. Bo jeszcze dziś rano czuję się...

... najważniejsze, że minęło.
Wymyślam na obiad zapiekankę ryżową, jest genialna. W weekend spodziewam się gości, więc robię też popisową pastę marchewkową - oczywiście, wychodzi bardziej obciachowa, niż popisowa, ale najważniejsza jest ta energia, którą przy tym w sobie odkrywam.

Może i hummus zdążę machnąć.

W ostatnich miesiącach na niewiele rzeczy miałam wpływ, choć gotowa jestem oskarżać siebie o stuprocentową odpowiedzialność za wszystko, absolutnie wszystko, co mnie spotyka.
Chyba jednak faktycznie nie jest to pełną prawdą.
To dość odciążające, uwalniające - uświadomić to sobie.
(Dzięki.)

poniedziałek, 17 marca 2014

169

 fot. mia mama

Wspominam dziś nagle Bieszczady. Jedyne nasze Bieszczady. Moje nogi na jego nogach, kiedy siedzieliśmy na ganku. Filiżanka kawy w dłoniach. Dwa piękne wielkie psy. Spacer we mgle na sam koniec świata. Kochaliśmy się nocą, moje długie włosy na jego skórze. Przez tych parę dni, ciągle płakałam i śmiałam się ze szczęścia.

Spotykamy się na chwilę wieczorem i przyznaję się mu do tej... chwili słabości. On mówi, że ostatnio śni o naszych początkach.

To nic nie znaczy. Jest nam smutno, ale nie myślimy o wracaniu do siebie. Żadne z nas.

To nic nie znaczy.
"My" nic nie znaczy. 

nie myśleć: ja nic nie znaczę

niedziela, 16 marca 2014

170

 fot. tata

No i co tam, robaczki? Kto się domyślał, że mam tyle siwych włosów, hę?
Prawdopodobnie wyrosły od umierania ze szczęścia, no nie? Od nieprzejmowania się niczym, od lekceważenia, od radzenia sobie świetnie bez męża, od głębokiego przekonania o swojej zajebistości, od prowadzenia bloga dlatego, że się jest ekshibicjonistką i oszołomem. Tak, właśnie od tego wszystkiego siwe włosy i zmarszczki, i dygotanie czasem z zimna pod kołdrą.
Bo mi tak fajnie.

Witam nowych. Czasem tu trochę przysmucam, jak widzicie. Staram się rzadko, bo nie po to jest ten blog, żeby siebie samą dobijać. No, ale pewnie wszyscy wiedzą lepiej ode mnie, po co ten blog jest.

W każdym razie, dziś wszystko, co czuję i myślę, to po prostu przez ten wiatr. Na bank.

I tak, wiem, że przydałby się fryzjer. Może za miesiąc. Na razie kupiłam kotu żwirek i znowu się zastanawiam, kto mi podbiera wypłatę.

sobota, 15 marca 2014

171

 fot. Michał

Ubranie się znowu za cienko, więc ogromna wdzięczność, kiedy przyjaciółka przyjeżdża tylko po to, żeby mnie zawieźć do domu, tutejsi taksówkarze to zdziercy.

Kieliszek za zdrowie brata, bezczelnie skończył wczoraj już 25 lat, a przecież różnica wieku między nami miała mi gwarantować wieczną młodość.

Spotkania, trochę milczenia, rozmów, uśmiechów, spojrzeń, przytuleń.
Zmęczenie.
Tęsknienie.
Tęsknietak.

piątek, 14 marca 2014

172

 fot. Cza

W wielkich ciemnych okularach, w trampkach (wreszcie trampkowy sezon), z dwoma jabłkami w torebce, jadę do Urzędu Stanu Cywilnego po odpis Aktu Ślubu. Jest ciepło, przyjemnie i mam wrażenie, że wszyscy się do mnie uśmiechają. Ja też rozsyłam uśmiechy - dopóki nie wejdę do środka. Jestem tu drugi raz w życiu. Za pierwszym razem coś mnie od środka chciało rozerwać, tyle było tego szczęścia, tyle pewności, że kocham, jestem kochana, że właśnie zaczynam coś nowego i cudownego. Dziś znowu coś mnie rozrywa, właściwie, jestem zupełnie w strzępach, co uświadamiam sobie dopiero, kiedy pani za biurkiem pyta, do czego jest mi potrzebny ten dokument. Do separacji odpowiadam tak ciuchuteńko, jakby niewypowiadanie tego słowa zbyt głośno mogło mu odebrać choć trochę ciężaru.
Zagryzam wargi ze wszystkich sił, zła jestem na siebie, że łzy i tak płyną. A gdybym rano nie zabrała się za porządki i nie poczuła wściekłości na Rafała? (Tak, ma na imię Rafał i zamierzam właśnie tym imieniem się posługiwać.) Czy okazałabym się jeszcze bardziej miękka?
Po wyjściu na zewnątrz i tak nie umiem się utrzymać na nogach, muszę złapać oddech przy barierce (cóż za kretyński pomysł, konieczność wchodzenia do takiego miejsca po stromych schodach).
A gdybym rano nie poczuła, że mam ochotę wydrapać mu oczy... jak jeszcze zareagowałabym?
Chcę do kogoś zadzwonić, poszukać wsparcia w choćby najbardziej banalnych słowach, ale zostawiłam w domu telefon, muszę sama iść dalej.
Idę. Błąkam się trochę między blokami, oddaję książki w bibliotece, kserując stronę z zasadami wymowy islandzkich głosek. Zjadam jedno jabłko. Chowam rozmazany tusz za wielkimi ciemnymi okularami. Kupuję znowu żarówki do lampek przy lustrze, znowu zresztą te same, czyli niepasujące.

No i sprzątam.
Dokładniej, niż zwykle.
Z lekką furią.
Myję okno.
Słucham głośno muzyki.
Sprzątam, aż czuję się wykończona tym sprzątaniem.

I wtedy przyjeżdża po mnie Cza. Mój kochany Cza. I nie wiem, ile lat nie gadaliśmy, ale uwielbiam już to, że na spotkanie z nim zakładam po prostu starą wygodną bawełnianą bluzkę. A potem jeszcze pożyczam przeciętnej urody polar od młodszej kuzynki. Że zachowujemy się dziś jak para dzieciaków, którą widocznie nie przestaliśmy być; spacerujemy kilka godzin, pijąc wódkę smakową z papierowych kubków. Że mogę się przy nim w sposób skrajnie żenujący tą wódką upić...

... zaczęłam pisać coś więcej, ale zostawię to wszystko dla siebie.
Łukasz, bardzo chcę, żebyś był szczęśliwy. Dbaj o siebie.

A właściwie...
Żebyśmy.
Dbajmy.

czwartek, 13 marca 2014

173

 fot. mia mama
 
Na chwilę... zatrzymać się...

... słońce wpada przez brudne okno...

jestem sama
więc goluteńka, jak mnie Pan Bóg stworzył
jest cicho i ciepło
wpycham do ust kawałki pomelo
nim pobiegnę dalej, zauważam ten moment

wszystkie zmysły nakarmione

wdech...

Wracam do domu. Pijana wiosną. Mama szczęśliwa, znów może spędzać długie godziny w ogródku. W sobotę ma padać deszcz, pojadę do teatru w kaloszach.

środa, 12 marca 2014

174

 fot. A.

Pierwsze noce w Chorwacji były właściwie bezsenne. Zsuwałyśmy z siebie cienkie prześcieradło, otwierałyśmy szeroko okiennice. Lipcowe powietrze dusiło, czułyśmy wręcz fizycznie jego ciężar. I hałas cykad, nieustający koncert na setki, tysiące dzikich głosów. Jakby krzyczały, jakby zupełnie siebie nie słyszały.
Na nasz taras przychodził mały łaciaty kot, czasem go karmiłyśmy, był dość ufny, pocieszny.
Którejś nocy, jednej z tych, kiedy wreszcie nauczyłyśmy się tam spać, obudził nas zupełnie nowy dźwięk. Wyjątkowo głośny i przerażający.
Kot dorwał jedną z cykad i bawił się nią pod naszym oknem. Próbowałyśmy ją uwolnić, z małym okrutnikiem nie miałyśmy żadnych szans. A robak, którego muzykę zdążyłam już pokochać, okazał się straszliwie brzydki.

Ciągle i ciągle przekonuję się, ile we mnie blokad i strachu. Odkrywam - i wolałabym zakryć z powrotem. Wkurza mnie ta nastolatka, która wreszcie powinna dorosnąć i trochę bardziej siebie polubić. Kiedy jak polubić, gdy wkurza?

Jem obiad w barze mlecznym, jestem zachwycona tym miejscem, zawsze mnie takie miejsca zachwycają. Zostaję na parę godzin sama wieczorem i zachwyca mnie ten wieczór, samotność, cisza. Chowam się w nie swój sweter i nie jest mi nieswojo.

- A warto tego skosztować?
- Zawsze warto kosztować.

Dziś czuję się cała, pełna. Dziś A. mówi do mnie: Agnieszka.

wtorek, 11 marca 2014

175

 fot. A.

- Skoro jesteś w domu, możesz wypróbować tę drukarkę - mówi rano tata.
- Ale mnie nie będzie.
- A nie będzie cię? Myślałem, że wzięłaś wolne po to, żeby być.
- No właśnie nie.

Wolne wzięłam, żeby nie być. A przynajmniej nie tu.

Jeśli mam wśród czytelników facetów, którzy wolą nie myśleć o comiesięcznym broczeniu krwią, to odpuśćcie sobie ten wpis.
Świadomym i dorosłym natomiast chcę powiedzieć, że jest teoria mówiąca: jaki masz miesiąc, taki potem początek menstruacji. Ja dziś rano idę do toalety i po prostu dostaję okres.
I myślę, że to oznacza - jesteś w całkiem niezłym momencie. W całkiem dobrym dla ciebie miejscu.

Oczywiście, jeszcze wczoraj łzy i cruel cruel world, ale myślę, że mój organizm się nie myli. Że prawdziwsze jest to, co pokazuje mi dziś.

Wierzyłam, że jestem w szczęśliwym związku. Że kocham, jestem kochana. I co miesiąc zwijałam się z bólu, starałam się nie łączyć tych faktów.

Nie mogę na razie jeździć daleko, ale jest miejsce, które lubię, o kilka godzin jazdy autobusem stąd. Czasem więc tam jadę i staramy się, żeby było zwyczajnie miło.

Widzieliście La Grande Bellezza?
Obejrzyjcie.
Dostają się nam kiepskie miejsca w pierwszym rzędzie, więc siadamy w przejściu między fotelami.

Film jest bardzo wysmakowany. Lubię takie kadry. Lubię takie dźwięki. Interakcje. Żart. Prawdę.
Obejrzyjcie.

Trochę się upijam w nocy. To widać na zdjęciu, prawda?

Jest takie miejsce. Całkiem blisko. Biorę wolne, żeby nie być tu, tylko tam.

poniedziałek, 10 marca 2014

176

 fot. mia mama

Napisałam kiedyś pod jednym zdjęciem, że jest nieprawdziwe. Że jest kłamstwem.
Na zdjęciu uśmiechałam się, choć miałam ochotę płakać.
A raczej...
Na zdjęciu uśmiechałam się, choć miałam ochotę wyć. Rzygać. I rozdrapać sobie parę żył.

Tak jest częściej.
Z tym uśmiechaniem się wbrew sobie; tylko z tym.

Nie jest to już jednak okłamywanie się. Ani was. To zwykłe wyrabianie nawyków. Nie chodzi o ćwiczenie mimiki, o udawanie. Chodzi o zmuszenie się do uśmiechu, żeby poczuć, jakie to przyjemne. Jak miło jest unieść kąciki ust ku górze. Przytrzymać je tak, poczekać na zdjęcie.
To działa. Często potem wzruszam ramionami i zostaję już z tym przyjemnym wrażeniem.
Jest mi lepiej, kiedy się uśmiechnę. Naprawdę.

Jasne, że nie zawsze. Czasem to jednak tylko ruch mięśni, gasnący od razu po tym, jak zostaje utrwalony na karcie pamięci aparatu.
Mimo to, chcę uśmiechać się do was. Nie chcę pokazywać smutnej twarzy. Myślę, że to nie byłoby właściwe.
Dziś komuś się przyznaję, że trochę dzisiaj płaczę, i że mam szaloną ochotę się napić. Dużo się napić.
I zaraz potem czuję, że niepotrzebnie go tym obciążyłam. Że to było dziecinne. Niewłaściwe.

Czuję się zmęczona, wiecie?
Biorę dziś urlop, trochę dłuższy, niż planowałam. Dziwi mnie, że przełożony podpisuje wniosek tak łatwo, może sam widzi, że powinnam odpocząć.
Chcę tego bardzo, ale nie będzie to chyba możliwe. Mam zbyt wiele zaległych zobowiązań.
Oczywiście, i tak cieszę się na tych parę dni wolnego. Na to, co rysuje się w perspektywie. Na spotkania, muzykę, smaki.

Trochę na smutno się dziś cieszę i za parę minut zacznę przewąchiwać butelki z nalewkami - ale smutny uśmiech nie przestaje nim być. Nie nazwiecie mnie chyba Sabiną tylko dlatego, że nie pasuje do mnie "Agnieszka".

niedziela, 9 marca 2014

177

 fot. Łu

A więc znów tylko jedno połączenie, a więc przyjemnie leniwa nasłoneczniona część dnia, nikomu niepotrzebny zgrzyt na koniec, ale to się zwykle tak musi rozegrać i nie lubię tego w sobie, cholernie tego nie lubię, że nie może być do końca dobrze, że psuję i zniechęcam.
Może jednak to jest nie tylko we mnie.

Nie wiem.

Wielu rzeczy nie wiem. Wielu nie rozumiem.

Na szczęście, wieczorem znów szkolna sala gimnastyczna.
Uwielbiam te nasze niedzielne spotkania, próbowanie się. Próbowanie siebie.
Jadę dziś na nie w złym nastroju, nie przestając myśleć... a potem muszę kilkanaście razy upaść na ziemię, obtrzaskuję sobie łokieć... już głowa pracuje inaczej.

(Co nie znaczy, że nie myślę. Szlag.)

sobota, 8 marca 2014

178

fot. Łu

Piękny koncert, pokazujący, że widać i nie będąc rodowitym Islandczykiem, kiedy żyjesz tam, nie możesz tworzyć muzyki, w której nie będzie islandzkiej przestrzeni, powietrza i wiatru. Oczywiście, nie wiem, jakimi one są, ale to, czego dziś słucham, jest dla mnie po prostu właśnie bardzo tamtejsze.
I znowu bliskość fajnych, życzliwych osób, do których nie mogę przestać się uśmiechać. Nawet, kiedy idę poruszać się trochę do tych dźwięków; zamykam oczy, a po chwili uświadamiam sobie, że z twarzy nie schodzi mi uśmiech.
Nim jednak koncert, wczesne - zdecydowanie zbyt wczesne, jak na weekend - wstawanie. Nie mieszkam na końcu świata, a jednak mam w soboty tylko jedno połączenie, pozwalające zdążyć na wszystkie umówione spotkania.
Trudno jednak narzekać, kiedy swoją wioskę ogląda się w pięknej porannej mgle, kiedy ciepło pozwala na założenie cienkiej kurtki i sukienki. (Sukienka i rajstopy! Kiedy ja ostatnio miałam sukienkę i rajstopy!? "Dzieje się!" - jak to ktoś już kiedyś powiedział.) Kiedy jedzie się do kogoś fajnego i ważnego. Kiedy potem wychodzi tak piękne słońce...
A wiecie, co dostaję z racji bycia kobietą?
Tartę. Czekoladowo-bananową, makabrycznie słodką tartę.
Prawdopodobnie nie okazuję wzruszenia tak, jak bym chciała, ale wzruszona jestem okrutnie. I jeszcze cały dzień jest za mnie/dla mnie noszona w obciachowej reklamówce!
Sama nie wiem, czy to dowodzi, że ja mam wysokie wymagania, czy że cieszą mnie rzeczy proste, ale pal sześć dywagacje, to ciacho mnie ujmuje.
Ujmuje mnie cały ten dzień. Nie pamiętam, żeby mi kiedyś było aż tak dobrze ósmego marca, ale wiecie, co myślę? Prawdopodobnie mam słabą pamięć.
Co nie zmienia faktu, że o rany, jak cudownie, jak mi dziś przecudownie.

piątek, 7 marca 2014

179

 fot. Marta

Moja schizofrenia dziś w popisowej formie.
Po rozmowie z mechanikiem, płaczę i mam gigantycznego doła. Naprawa to koszt dla mnie aktualnie kompletnie nieosiągalny. Alternatywa wiąże się z brakiem ogrzewania w samochodzie - ta opcja też jest zatem kompletnie nieosiągalną. Nie mam pojęcia, co zrobić.
Na początek więc, po powrocie z pracy, od razu dwa kieliszki czystej i spać. To dość głupie, ale przynajmniej zasypiam jakbym traciła przytomność. Budzę się tylko dlatego, że jestem umówiona z kolejną młodą parą, która ma wybrać zaproszenia. I wybiera, co odrobinę poprawia mi humor.
A potem przypominam sobie, że kiedyś humor często poprawiałam sobie pieczeniem ciastek. Jest okazja, bo jutro spotkam się ze znajomymi. Jest też przepis, na który trafiłam jakiś czas temu, chcąc wreszcie wykorzystać olej kokosowy. Mogę też w końcu zużyć nieco mleka kokosowego... Ciasteczka są wegańskie i wychodzą pyszne, a po włożeniu blachy do piekarnika, tańczę sobie w kuchni, podśpiewując.
Może po prostu jestem bardziej kobietą, niż czasem myślę, że jestem.

czwartek, 6 marca 2014

180


fot. Justi

Szanowne Państwo też ma wrażenie, że jestem tłusta, jak prosię? (Prosiętom nie ubliżając.)

Ale! Sprzedało się łóżko! Z radości obniżyłam jeszcze cenę o jedną szóstą, a niech mają.
To i tak nadzwyczaj dobre zakończenie dnia, który rozpoczął się wybuchem pod deską rozdzielczą mojej Srebrnej Strzały. I jestem przekonana, że mój Anioł Stróż maczał w tym palce, bo wybuch wydarzył się w idealnym momencie.
Staram się nie myśleć za dużo o tym, że mógł się nie zdarzyć w ogóle.
Widocznie nie mógł.

Dawno nam się z Ozem tak miło nie rozmawiało, jak teraz, tuż przed separacją. Wiecie, nie ma tych wszystkich obciążeń, typu miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci.

No nie ma. Można zwyczajnie być dla siebie miłym. A jak można, to czemu by nie być.
Macie klasę, mówią znajomi. 

środa, 5 marca 2014

181

 fot. mia mama

Kotka ma zły dzień. Od trzeciej nad ranem. Zdaje się, że właśnie dokopała się do Bursztynowej Komnaty. I szuka dalej.
Chciałabym napisać coś mądrego, ale kiedy ta ślepa wariatka tak mi napiernicza za plecami, to musiałyby tu polecieć same wulgaryzmy. A przecież Popielec.

Próbowałam sobie dzisiaj wyobrazić, że się zakochuję i buduję z kimś fajne nowe życie. Że próbuję z kimś zamieszkać, w ogóle szukać razem mieszkania... ścisk w gardle... urządzać je... urywany oddech... PLANOWAĆ COŚ RAZEM...

... za wcześnie. Ja nie umiem być sama, ale, mój Boże, to było tylko ćwiczenie na wyobraźnię, a naprawdę brakowało mi przy nim tchu.
Zwolnij, Agni. Jesteś w porzo, Agni.

wtorek, 4 marca 2014

182

 fot. ciocia Stasia

Pieczone buraki, pasta marchewkowa... uwielbiam zapełniać swoją lodówkę takimi cudami! I nie mogę się już doczekać kiełkownicy, którą ma dla mnie Łu.

Ciocia - moja chrzestna - bardzo miło reaguje na prośbę o zrobienie zdjęcia. To dla mnie dość zaskakujące, bo tak naprawdę, trochę wstydzę się o to pytać.

I na koniec, parę słów do mojej ulubionej (jedynej?) komentatorki.

Iza, za chiny ludowe nie można się do Ciebie dodzwonić, więc tutaj - ha! - ze szczerego serca: wyprostowania zakrętów, przynajmniej niektórych. Czasu na malowanie drzew albo inne preteksty do nadrabiania wzajemnych zaległości. Zachowania tej niesamowitej siły, którą w Tobie podziwiam.

Jesteś fantastyczną kobietą. Pod wieloma względami, wzorem do naśladowania.

Niech Ci jest dobrze w życiu.
Lubię Cię bardzo.

A dla reszty - link do niebanalnego bloga Izy. Może to ją sprowokuje do nadrobienia zaległości we wpisach! Lenia jednego! Cudownego. Ściskam Cię mocno, mocno.

poniedziałek, 3 marca 2014

183

 fot. mąż

Zupełnie bez jakiegoś szczególnego powodu, pomyślałam w piątek o moim dawnym przyjacielu.
Być może dobrze by było nie używać określenia "dawny przyjaciel". To jednak szczególnie ważna dla mnie osoba, przegadaliśmy wiele nocy, to on pierwszy częstował mnie czeskim winem z plastikowych butelek, zawiózł maluchem na oglądanie gwiazd, brudziłam sobie z nim sandały na torowiskach... młodość, ach. Fajnie, że był. Ta późniejsza młodość oddaliła nas nieco od siebie, na szczęście, przede wszystkim po prostu geograficznie. Nie mogę go nazywać "znajomym", a i z przyjaźnią, choć trochę szkoda, niewiele ma nasza relacja aktualnie wspólnego. Tak, to mój dawny przyjaciel i w piątek poczułam ochotę do niego zadzwonić. Cóż, krakowski spleen, wyleciało mi to z głowy kompletnie, a dziś najzwyczajniej dzwoni on.
Mam nadzieję, że uda nam się wreszcie spotkać. Choć widuję go na zdjęciach, chcę sprawdzić, jak bardzo utył!

I rozmawiam dziś z Ozem. Zajął się składaniem wniosku o separację, nie będzie to właściwie tak zupełnie proste, choć też - dzięki Bogu - nie nadzwyczaj skomplikowane. Ani nie nazbyt kosztowne, przynajmniej w sensie finansów.
Trochę się śmiejemy z absurdalnych przepisów... i trochę obojgu chce nam się płakać.

Obiecuję zawieźć go późnym wieczorem na pociąg, stąd dzisiejsze zdjęcie. I podpisane specjalnie właśnie tak, nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie to aktualne.

Rozmawiamy, przytulamy się na pożegnanie, jesteśmy oboje spokojni.

I smutni. Trudno by było inaczej, mamy przecież uczucia.

Kolejny dzień bez puenty.
W przeciwieństwie do naszego małżeństwa, które chyba właśnie puentować zaczynamy już naprawdę.

niedziela, 2 marca 2014

184

 fot. A.

Niedospanie. Trochę teatru, co teatrem jest nie trochę, a bardzo. Więcej niedospania. Znowu docenienie kawy. Kilka nieporozumień i zaskoczenie sobą, że ciągle ma się jednak taką nadwrażliwość, a się już o sobie myślało, że wreszcie, naprawdę, beton. Niedospanie, ciągłe niedospanie jak wysypka swędzące, ale nie chce się tracić żadnej godziny.

Pół roku.

sobota, 1 marca 2014

185

 fot. Abelard

Nawet, jeśli jakoś nie potrafi się tego powiedzieć głośno, czasem - na szczęście - docenia się rzeczy najprostsze.
Spokojne robienie zaproszeń (i to, że ktoś je znowu zamówił - trzeba jakoś zdobyć pieniądze na przeżycie w sierpniu wśród wulkanów).
Tańczenie z butelką wina, która, oczywiście, głównie dla imidżu.
Snucie się w starych spodniach dresowych.
Kawę.
Popołudniową drzemkę, z której robi się wieczorna.
Wyłapywanie uśmiechów.
Spojrzeń.
Puste miasto nocą.
Muzykę zawsze dobrą.
I znowu chce się wierzyć, że ktoś kiedyś pokocha bez ocen.