poniedziałek, 30 czerwca 2014

64

fot. mia mama

Posiadanie kota to jedna z moich porażek.
Nie chciałam kota.
Wzięłam ją, bo wiedziałam, że Rafał bardzo chce.
A ta mała przywiązała się bardziej do mnie i ja to widziałam, i powinnam była mimo to ją po prostu oddać Rafałowi.
Zostawiłam ją sobie. Przez to jej przywiązanie. Bo tak trzeba.
Budzi mnie codziennie w okolicach czwartej.
Drapie meble i mnie.
Roznosi po domu skorupki z jajek.
Kiedy chce mnie obudzić, kopie w kuwecie. I chyba generalnie nie lubi, kiedy śpię.
Nie lubi też raczej, kiedy chodzę, ćwiczę, siedzę, piję kawę, czytam.
Jest nerwowa, naprawdę gorsza niż jej pani.
Tak. Kot ma panią. Żadnej pańci, żadnej kociej mamy.
Nie jestem żadną chrzanioną kocią mamą.
Mam kota, bo tak się kijowo złożyło.
Nie chcę jej. I myślę, że ona to czuje, więc nie sądzę, żeby była tu szczęśliwa.
Pewnie, że kiedy - jak teraz - siedzi na rogu kanapy i udaje chleb, to mnie trochę rozczula.
Ale żeby się tak rozczulać kotem, można sobie włączać filmiki w necie.
To jeden z powodów, przez które czuję czasem, że naprawdę nieźle dałam się wydymać.
Och, ja wiem. Słodziutka Kreseczka, czarnulka kochana, takie to mięciusie, tak mruczy, boziu boziu.
No, czad.
Faktycznie, super mieć kota, bo czasem smyrnie noskiem w łydkę.
Bo się przymila.
Zwykle wtedy, kiedy ja akurat jestem zajęta.
I chyba nie częściej, niż dwa razy w miesiącu.
Kot kosztuje i wkurza, nie znam innych cech kota.
No, ale ją mam.
I cóż, może pójdzie teraz parę hejtów, ale pieprzę to chyba. Miałam ochotę o tym napisać, zwłaszcza, że dziś znowu mnie obudziła o co najmniej niewłaściwej porze.

Jak więc ktoś teraz myśli, że biedny kot, bo niekochany w domu, ja to bym kochał czy kochała - proszę bardzo, chętnie oddam, serio. Przypomnę tylko, że to prawdopodobnie wcale nie będzie dla tego małego świra takie dobre.
Ale - tak, chętnie oddam.
Jest naprawdę śliczna i miękka. I właśnie, kretynka, mruczy do mnie, no bo jest kotem i nie wie, że sobie teraz po niej jadę. Fuck.

niedziela, 29 czerwca 2014

65

fot. Łu

przestrzeń i wiatr
więc naprawdę wkrótce Islandia
na razie tak dobrze tu, razem
prawie bez snu

kiedyś Rafał dowiedział się, że wschody słońca na Babiej należą do najpiękniejszych w Europie
poszliśmy
nocleg na Markowych, w nieistniejącym już schronisku
Akademicka
na łańcuchach ciężar plecaka z Zenitem i zapasowymi obiektywami
wszystko wynagrodzone tamtym słońcem, ciepłem jego pierwszych promieni, zażółceniem zazłoceniem wszystkich kamieni i twarzy
byliśmy potem jeszcze dwa razy
ostatnio myślałam, że to jedna z tych, za którymi tęsknię
Łucja napisała, że chce w góry
tak jakoś wyszło

zawsze on był kierowcą, zawsze był nocleg na Markowych ("zawsze" w odniesieniu do trzech wypraw, ja wiem, ale to było ważne i piękne)
tym razem ja prowadzę, na Krowiarkach wita nas wiatr i noc, godzinę później niebo za nami już się różowi
ze szczytu schodzi wiele osób, prawie każdy powtarza "tam jest strasznie"
ja wiem?
wiatr zagłusza słowa
nie możemy przestać się śmiać

kołacz weselny na szczycie Babiej Góry
potem dwie godziny śpimy w samochodzie (sprawdzamy nasz islandzki plan)

sobota, 28 czerwca 2014

66

fot. tata

Sobota na pastę ze słonecznika, crumble z truskawkami i czipsy z jarmużu. Na zgodę z własnym rytmem.
Na przegryzanie jakichś prawd o sobie, może oczywistych i dlatego tak zupełnie wcześniej niedostrzeganych.
Czekanie na Łu, próbujemy się trochę przespać, wyruszamy przed północą.

lubię niepozowane zdjęcia. lubię, że tata mówi "na dzisiaj już masz", odwracam się, trzyma w ręku aparat.

piątek, 27 czerwca 2014

67

fot. tata

Razem z krwią, wypływa siła, chęć. Pozostaje woda, osłabienie, niepewność. Za dużo miejsca na tęsknienie.
Potrzebuję dziś przytulenia, nie potrafię jednak znaleźć osoby, którą mogłabym o nie poprosić.
Sweter, potem koc, wreszcie sen. Przespać jasność, dzień, wiążące się z nimi poczucie marnowania czasu. Żal światła, na które nie wiem, co mogłabym wystawić.
Budzę się więc nocą i próbuję jakoś zacząć być. Bycie wyznaczane pracą, więc zmywam naczynia, namaczam słonecznik na pastę. Drobiazgi, jakieś uzasadnienie siebie dzisiaj. Bez krwi, trochę też bez skóry, bo brakuje czyjejś, mogącej być punktem odniesienia dla własnej.
Nawet nie smutek, trochę samotność. Nic nowego, czasem tylko bardziej odczuwalne.
To, co było nazywane pewnym, skończyło się, więc teraz cała wanna strachu. Zanurzona, z trudem łapię oddech, od zimna dostaję gęsiej skórki i nie umiem wierzyć, że po prostu taka, zasługuję na - właściwie, nie umiem wierzyć w myślenie bez kategorii zasługiwania.
Jeśli wiara jest pewnością, to przymnóż mi jej litościwie, milczący Panie.

czwartek, 26 czerwca 2014

68

fot. Asia

Przeszło mi wczoraj, owszem, przez myśl, że mogę mieć bolesny początek okresu, bo miałam parę stresujących sytuacji w ostatnich tygodniach. A jednak nie przewidziałam takiego rozmachu.
W ramach kampanii "szef z ludzką twarzą", wysyłają mnie do domu, co właściwie mogło być rodzajem szczególnego wyrachowania, ponieważ wcześniej to właśnie od szefa dostaję tabletkę przeciwbólową, która tak mnie zamula, że już siadając za kierownicą wiem, że to naprawdę zły pomysł. W ostatnim przebłysku świadomości proszę Artura, żeby zadzwonił i wiem, że potem gadamy przez prawie całą drogę (na słuchawkach, na słuchawkach), ale o czym, zabijcie mnie, nie pomnę.
W domu padam, bo zaśnięciem bym tego nie nazwała.
Aaa, jeszcze wcześniej podjeżdżam na pogotowie... i odjeżdżam, nie zaszedłszy.
Macie też tak? Że wystarczy zobaczyć napis "ambulatorium" i jak ręką odjął?
Nie myślcie tylko, że boję się lekarzy. To głębsza, głupsza, gorsza sprawa (czyli sprawa o zasięgu 3g, hue hue). Ja po prostu nie daję sobie prawa do bólu. Nie jęcz! Wytrzymaj! Nie przesadzaj! No to nie przesadzam, przyjeżdżam - i od razu wszystko mija. Do tej pory, zwykle był tam ze mną ktoś jeszcze (mąż-jeszcze konkretnie), przed kim nie chciałam się przyznawać, że tak naprawdę, już mi nic nie jest, więc po jakimś czasie, dzięki Bogu, okazywało się, że jednak nadal mi jest. Dziś stwierdzam, że jestem okazem zdrowia, jadę do domu, włażę pod kołdrę, parę minut dreszczy i znikam.
A potem jak po maratonie, ale kto to zna, temu tłumaczyć nie trzeba, a kto nie zna, nie załapie tak czy tak - i fajnie. U mnie to już też nie norma, więc właściwie, trzeba się cieszyć.
No i już nie nienawidzę.
Ej, a nieźle rockowa stylówka na focie, nie?

środa, 25 czerwca 2014

69

fot. mia mama

Taki ładny numerek w tytule, tak pięknie by można przywieśniaczyć... i tyle miałam pomysłów na dzisiejsze pisanie... ale ostatecznie wszystkie hormony uświadomiły mi, że najzwyczajniej nienawidzę świata i ludzi, więc może lepiej nie będę uzasadniać, za co.

wtorek, 24 czerwca 2014

70

fot. Magda M.

Jeśli nie jestem pewna, o czym tu wieczorem napiszę, zawsze może przyjść z pomocą czyjś rozładowany akumulator, a obecność przy tym tylko czterech kobiet to przecież zawsze atrakcyjna perspektywa - i niekoniecznie pożądany finał.
Samochód, który ma to zrobić, nie odpala, na szczęście mój, dopiero co odebrany od mechanika, pozostaje sprawnym.

Trudno mi napisać cokolwiek więcej, bo przez większość dnia walczę z jakimś nieuzasadnionym raczej zmęczeniem i osłabieniem. Zaraz najzwyczajniej idę spać i chcę oraz powinnam napisać tu jeszcze tylko jedną rzecz: że heksa to po śląsku zołza, wiedźma... lub tak mi się wydaje, koszulka (wygrana niedawno) w każdym razie jak na mnie szyta, polecam, nie powiem, polecam.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

71

fot. tata

dół przedół

z siostrą jesteśmy bohaterkami jakiejś małej opery mydlanej, co jest akurat fajną odskocznią od myślenia o prawdziwych problemach
do rangi tych prawdziwych, niestety, awansowała także aktualna kondycja mojej cery
doskonale się składa, że nie pokazuję tu mojej twarzy, gdyż obecnie nosi ona właściwie miano ryja
chcę wierzyć, że to uczulenie, obawiam się jednak, że miarą zasyfionego życia jest zasyfiona morda

z dobrych wiadomości: stać mnie na odebranie auta od mechanika, a jeszcze-mąż da mi w prezencie oryginalny program do obróbki zdjęć, co jest naprawdę strasznie fajne

będę mogła sobie przynajmniej na zdjęciach wygładzać poliki

ba, żeby tylko poliki

ratunku, za dwa tygodnie wesele mojego brata, co ja mam z tym zrobić? pumeks?
(w każdym razie, bankowo zjadłam dziś ostatni słodycz w tym stuleciu)

niedziela, 22 czerwca 2014

72

fot. A.

Śniadanie trochę w deszczu. Uśmiech, zmęczenie. Rozsłoneczniony balkon. Becherovka. Wieczorem znów deszcz - gdzieś pomiędzy zgubieniem parasola a wyjściem z teatru, więc już tylko mokre ulice, uśmiech, zmęczenie. Czy to był Lajos? Czy on się wstydził? Ach, ten Klata. Nie ustawiamy się w Krakowie w kolejkach do modnych lodziarni, no ale przecież Klata to Klata, trzeba bywać... umiemy się z siebie śmiać. Uśmiech, zmęczenie. Do kanapki z zielonym pesto pomidor, do czerwonego pesto ogórek. Ta twoja logika... żelazna, Agni, po prostu że laz na. Zmęczenie, szybko zasypiasz i uśmiechasz się przez sen.

sobota, 21 czerwca 2014

73

fot. A.

- I co, fajna?
- Tak, bardzo fajna. (...) Zawsze taka była?
- Nie wiem, widziałam ją chyba trzeci raz w życiu, z tego ostatni raz jakieś... czternaście lat temu?..

A jednak umawiałyśmy się od dawna i wreszcie się spotykamy, i znów zachwyt, nieustanne zdziwienie, że z kobietą może mi być tak fajnie, swojsko, i jakoś tak - ufnie.

Tak naprawdę, ten weekend jest wyjątkowo... sinusoidalny. Płaczę ze wzruszenia i błogości, a już po chwili, bo jestem tak bardzo do niczego. I wszystkie te łzy smakują nieromantycznie tak samo, na szczęście równie sprawiedliwie zostają doprawione odrobiną wina, uśmiechem, wyrozumiałością. Są słodko-słone jak kolacja w pobliżu krakowskiego rynku. Na Floriańskiej odwracam się, niebo rozświetlone pokazem sztucznych ogni, a ja bywam dzieciakiem, sztuczne ognie naprawdę bardzo lubię, uśmiecham się i znów nie jestem pewna, czy mam prawo na cokolwiek teraz narzekać, przecież los Bóg wszechświat wynagradzają mi tę jedną moją porażkę stukrotnie.

piątek, 20 czerwca 2014

74

fot. Marta

SMS od mamy, więc znam już datę rozprawy, więc jeszcze niewiele ponad dwa miesiące i po wszystkim.

Samotne przedpołudnie, Huta w rytm własnych kroków, zdziwiona mina pani w barze mlecznym, której dziękuję, odnosząc talerz.

A potem spotkania, także po latach, wernisaż, jest miło.
I wręcz przecież idealnie - że najpierw sama, potem zupełnie nie, jakoś nad wyraz spokojnie to przyjmuję, że jeszcze dwa - i już.

A wiecie, co jest nieźle symboliczne?
Blog prowadzę od drugiego września. Rozprawa będzie trzeciego.

czwartek, 19 czerwca 2014

75

 fot. A.

Lubię tu takie dni, które kończą się za szybko. W które o zdjęciu przypominam sobie dopiero tuż przed snem.

Obok placu Wolnica przechodzi procesja. Porządku pilnuje młody policjant. Lekko zgarbiony, z notesem w ręku, żywcem wyjęty... i już sama nie wiem - z amerykańskiego czy polskiego serialu.

Wata cukrowa, senne dziecko na kucyku, kłótnia tak absurdalna, że patrzysz w okno, żeby się nie roześmiać.
I wspólne bieganie, jakiś totalny przełom.
Słońce sobie zachodzi jak na obrazku.

Jak ja lubię tu takie dni.

środa, 18 czerwca 2014

76

fot. A.

Jeśli coś może się posypać, to dziś się sypie - od samiuteńkiego rana, a nawet od drugiej w nocy, kiedy Kreska tradycyjnie próbuje rozdrapać moje drzwi do sypialni, więc smaruję je maścią końską i pamiętam już, żeby robić to lewą ręką, czyli nie tą, którą rano wkładam soczewki, za to kilka godzin później niekoniecznie pamiętam, żeby sobie po przebudzeniu odruchowo nie przetrzeć oczu.
Potem atmosfera się zagęszcza, aż do Seby, z który mam jechać do Krakowa, a który spóźnia się odrobinę więcej, niż kwadrans.

Ale powtarzam sobie, że przecież sobie radzę, prawda? Przecież ostatecznie świat się na tym wszystkim nie kończy.
A nawet nie kończy się, kiedy sandały na wysokim słupku, które mam już trzy lata, ale w których pierwszy raz chodzę trochę więcej, niż pięć kroków od domu do ogrodu, masakrują mi stopy.

Dla zobaczenia, jak ktoś się szczerze cieszy na mój widok, to przecież to wszystko - nic.


wtorek, 17 czerwca 2014

77

fot. mia mama

Idę dziś po nowy telefon i nową umowę z tego tytułu. Wszystko trwa, trwa, a na koniec dowiaduję się, że albo odkładam sprawę na przyszły tydzień, albo biorę nową kartę sim i tracę wszystkie kontakty.
Waham się, muszę przyznać, że się waham, ale jakieś piętnaście sekund maksymalnie.
Mam więc nowy piękny telefon, fajną umowę (naprawdę nie żałuję, że nie zamieniłam pomarańczu na fiolet, jak planowałam) i mam kolejny nowy początek. Taki malutki, ale jednak bardzo mnie cieszący.

A rano jadę na przystanek na rowerze i ta krótka przejażdżka ładuje mnie pozytywnie... może na całą resztę dnia. Bo jakoś do teraz mi dobrze, co nie jest tak do końca w moim stylu.
Chociaż, ten nowy telefon też robi robotę.
No i Huta w perspektywie, od jutra wieczorem do niedzieli, ale czad. Huta jest super.

ze stacyjki siedmiu smutków
rusza pociąg krasnoludków (...)
jeden chciałby do krakowa
drugi woła - huta nowa!

Już w przedszkolu nas uczono, że to nie to samo!
(Nie, ja też nie wiem, ku czemu zmierza ten post. Dobranoc.)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

78

fot. mia mama

Jestem dziś ofiarą koktajlu.
Najpierw mam dylemat, czy na pewno pić przed pójściem biegać. Pod koniec szklanki już wiem, jaką decyzję powinnam była podjąć, a tu już zza rogu wychyla się mama...
Wielka dolewka koktajlu truskawkowego mojej mamy - odmówić nie sposób, ale jestem momentalnie pokonana, na bieganie już nie ma szans.

To dobry dzień. Zaczęty od bardzo, bardzo miłego maila, będącego ogromnym zaskoczeniem i dowodem, że warto, a nawet trzeba sięgać, prosić, pytać, mówić ludziom i światu, czego się chce.

O co dokładnie chodzi, opowiem dopiero za parę tygodni.
Proszę, zaufajcie mi jednak i zapamiętajcie: trzeba głośno mówić, czego się chce.
Wstyd jest cechą ważną, ale czasem - co najmniej - wysoce niepożądaną.

niedziela, 15 czerwca 2014

79

fot. Martyn

Mam zagwozdkę z tym moim samochodem.
Na razie, Rafał mi go jeszcze nie podarował. I jeszcze do niedawna bardzo na to nalegałam, a teraz...
To auto jest stare. Naprawdę stare, ma ponad 20 lat - i to po prostu widać.
Jest też w gazie i ma automatyczną skrzynię biegów.
I jest po prostu klimaciarskie.
Lubię je i jest mi w tej chwili bardzo potrzebne; codziennie nim dojeżdżam do pracy (i z powrotem, aktualnie to jest ok. 60 kilometrów dziennie).
Kiedy jednak dostanę pracę w większym mieście (a to przecież w końcu musi nastąpić), zamierzam korzystać wyłącznie z komunikacji miejskiej, względnie roweru.
I jasne, że do tego czasu mogę się nacieszyć samochodem. Jasne, że są przecież weekendy, urlop, wakacje. Wyciągi narciarskie nie pod domem i takie tam. Tylko, że ja się kompletnie na mechanice nie znam. Jeśli cokolwiek się temu autu dzieje, jestem skazana na litość innych osób. A potem, jeśli padnie zbyt wysoka cena, mogę tylko zrobić wielkie oczy i powiedzieć "panie, zostaw se go pan".
No więc nie wiem, czy jest sens go brać. Generuje wydatki, jutro po pracy też zawożę go do mechanika i nie wiem, jaką sumą to się skończy.
Bywa też przydatne, no ale w każdej awaryjnej sytuacji jestem naprawdę bezradna...
Zwyczajnie nie wiem.
Zaproponowałam Rafałowi interes, audi za canona... ale, kurcze, aparat akurat woli sobie zostawić.
Szlag.

A zdjęcie z przedpołudnia, cudownego zresztą.

A Kreska wskoczyła mi na kolana. Ja ją cmokam w czarną główkę, ona wilgotnym nosem dotyka mojego przedramienia.

sobota, 14 czerwca 2014

80

fot. samowyzwalacz

Olaboga, przecież to zdjęcie sugeruje, że ja noszę co najmniej 80 F...
No, ale kiedy był Cza, to jakoś ten blog nie przyszedł mi do głowy. (Bardzo się cieszę z tego, że on mi tak naprawdę już coraz rzadziej przychodzi do głowy.)
Kilka momentów przecudnych.
Muszę dziś ogarnąć pewną akcję promocyjną w okolicznych miastach, jadę samochodem, gadam przez telefon (w słuchawkach! się wie!), a kiedy kończę rozmawiać, w radiu nowa Ella Eyre.
Dostaję od sąsiadki sms o urodzeniu synka, wysyłam jej gratulacje i dostaję w odpowiedzi bardzo ciepłe, ważne, wspierające słowa.
Odwożę Cza, pada deszcz, świeci słońce, śliczna dziewczyna jedzie na rowerze, na smyczy biegnie mały przeuroczy pies.
Crumble wychodzi idealny.
Odkrywam nową trasę do biegania, wśród pól, drzew, nawet przez chwilę znika z widoku komin pobliskiej kopalni.

Mózgu, przestań mi powtarzać, że miałam jeszcze prasować, pomalować paznokcie, czytać książkę, wysłać kilka maili, no daj spokój.
Muszę zacząć skreślać.

piątek, 13 czerwca 2014

81

fot. samowyzwalacz

Dopiero stosunkowo niedawno odkryłam, że raczej dość trudno przyrządza się te potrawy, których się nigdy wcześniej nie jadło. Ciągle o tym zapominam i co jakiś czas podejmuję dziwaczne, nikomu niepotrzebne, wyzwania... a potem nawet nie potrafię powiedzieć, czy się udało...
Mój dzisiejszy obiad (który tak naprawdę stał się bardzo późną kolacją) wywołała sympatia do nazwy, na którą trafiłam wczoraj w internecie.
Skoro robię sobie czasem hummus, to czemu nie falafele?
I jeszcze upiekę pity, a co.
Pity nie wyrosły, ale są smaczne. Falafele (o ile nimi są), to już zupełne niebo w gębie.
W międzyczasie coś załatwiam, no i myję te podłogi.
Niech ktoś spróbuje powiedzieć, że nie jestem jakąś pieprzoną kobietą sukcesu.
No heloł.
Umyte podłogi i usmażone falafele.
Obiad o dwudziestej drugiej, ale gdyby mi spadł na ziemię okruszek, mogę go zjeść.
Handluj z tym.

czwartek, 12 czerwca 2014

82

fot. Michał D.

Naprawdę nie wiem, dlaczego czasem po pracy z trudem mobilizuję się do zrobienia obiadu, a czasem udaje mi się po tym obiedzie zmyć naczynia i jeszcze posprzątać, i pobiegać. I umyć okno!
I czemu ja i tak myślę tylko o tym, czego nie zrobiłam, czemu ciągle mam do siebie pretensje, że powinnam i mogłabym więcej. Wynajduję przykłady osób lepiej zorganizowanych, które mają milion zainteresowań, wszystkie rozwijają, mają zadbane domy i ciała, szczęśliwe związki...

... no nie wiem, czy istnieją, ale wyobrażam sobie, że poza mną, to każdy jakoś daje radę.

A ja spaliłam niecałe 200 kalorii i się jaram.
(Wiecie - ale ja się tym naprawdę jaram! Uważam, że to jest czad. Podłogi umyje się jutro.)

środa, 11 czerwca 2014

83


fot. samowyzwalacz

Dla tych, co bywają tu, a na fejsie niekoniecznie, napiszę od razu: mamy dziś szóstą rocznicę ślubu.
I jeszcze wczoraj naprawdę się bałam tego dnia, a rano przychodzi mi do głowy, żeby spróbować ładnie wyglądać, co prawdopodobnie się udaje, więc nie tylko przeżywam to wątpliwe święto spokojnie, ale i, w sumie, z uśmiechem.

Choć taki początkowo był plan, jednak nie chcę pisać, gdzie obchodziliśmy piątą rocznicę.
Naprawdę jestem już bardzo zmęczona wspomnieniami. One i tak, zupełnie niechciane, ciągle jeszcze przychodzą. Wystarczy, naprawdę wystarczy.
Bycie w tu i teraz, kontemplowanie. Bycie blisko samej siebie, dbanie o siebie.
Kupowanie truskawek, choć w lodówce jeszcze pół siatki, pojechanie do Asi na godzinę i siedzenie ponad dwie, księżyc taki ogromny, taki piękny.

Szoruję dziś prysznic. Przez kilka tygodni miałam problemy ze światłem, potem w ogóle go nie było - nie wyobrażacie sobie, jak brudno można mieć pod prysznicem. Ble. Fuj.

Bardzo się cieszę, że właśnie dziś nie mam potrzeby napisania czegoś więcej.

Wyszorowałam prysznic.
W pracy miałam na sobie fajną sukienkę.

Może wszystkie jesteśmy bardziej twarde, niż nam się zwykle wydaje.

wtorek, 10 czerwca 2014

84

fot. mia mama

Kompletnie nie wiem, co dziś napisać.
I chyba nawet się z tego cieszę.

Trochę boję się jutra... ale o tym jutro.

Mogłabym ponarzekać. Tylko po co.

A, wiem.
Czy któraś z pań ma za sobą skuteczną walkę z zapaleniem mieszków włosowych?
Lato = dramat długich spódnic i spodni, że niby taki mam styl, a to po prostu wstyd.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

85

 fot. tata

Chodzi chyba po prostu o to, że to kolejna pora roku, której muszę nauczyć się na nowo. Siłować ze skojarzeniami i tymi wszystkimi już niepotrzebnymi nasze.
Albo niczyje, albo moje, albo jego, a nawet ich. Nie nasze, więc musi być przypisane komuś na nowo lub jakkolwiek na nowo określone. Pora się odzwyczajać.
Co w pewnym sensie, oczywiście, przychodzi teraz już łatwiej.
A w pewnym... no, wiecie.
Wieczory są takie gorące. Wszystko tak pachnie.
I może też po prostu przez to, że to już prawie koniec.
Tęsknienie jesienne przeżyłam, przeżyłam zimę i Święta, wiosnę z Wielkanocą.
Teraz już tylko samotne wakacje.
Ręcznik, którego nikt nie będzie pilnować. Nikomu nie pokażę z poziomu siodełka - patrz, zarypiasty pies (i nikt nie powie Aga, chyba tylko ty jeszcze używasz słowa "zarypiasty").

Chorwacja, która była moją, potem naszą, teraz będzie ich.
Wschód na Babiej już nie nasz i chyba niczyj.
Tę sukienkę miałam na sobie, kiedy dostałam od niego na urodziny małą kochaną "sardinę".
I jest tego sporo więcej, nawet czuję, jakby najwięcej było tego właśnie latem.
Wieczory, noce.
W lipcu mam urodziny.

Nie ma kto komarów na ścianach pozabijać.

Więcej koktajlu truskawkowego dla mnie.

niedziela, 8 czerwca 2014

86

 fot. A.

Spędzić cały dzień w różnych miejscach, a dopiero wieczorem, w domu, przypomnieć sobie o zdjęciu - to chyba świadczy po prostu o tym, jak miły był to dzień i jak szkoda było czasu na pstrykanie.
Przystanek Śniadanie polecam, Teorię wszystkiego można, niestety, odpuścić.
I obym się szybko przyzwyczaiła do tych temperatur, i choć wieczorem marzę tylko o jakimś jeziorze, to jednak bardzo lubię miejski upał, wiecie, więc oby mnie wkrótce jakieś miasto przygarnęło.
Wszystko, co jest wyborem - to takie proste.

sobota, 7 czerwca 2014

87


 fot. samowyzwalacz

Dzień samotny, to w jakimś stopniu świadoma decyzja i przynajmniej wiem - nie lubię tego. Czasem i trochę, to owszem. Ale kiedy tak ciepło, kiedy czerwiec, kiedy sobota - nie.
Tak przynajmniej wydaje mi się momentami, a jednak chwilami doskonale mi z samą sobą. Na przykład, kiedy siadam na trawniku przed domem i między stopami mam miskę z obiadem. Makaron, ser, truskawki. O mamuniu, uczta bogów (a przynajmniej bogini).

A zdjęcia nie miał mi kto dziś zrobić. Nie chciałam prosić nikogo obcego. Przez chwilę zastanawiałam się, do którego sąsiada pójść... i wreszcie mnie olśniło.
Dziesięć miesięcy po założeniu bloga, myślę pierwszy raz: a pewnie, że nie jestem sama.
Pewnie, że zawsze mam kogoś, kto może mi zrobić zdjęcie.
Oczywiście, że to ja mogę je sobie zrobić.

Nadal najbardziej mi zależy na wręczaniu aparatu komuś innemu. Teraz jednak wreszcie wiem już, poczułam, że nie muszę tego robić, że to może być wyborem.
(Swoją drogą, w tym kontekście szczególnie podoba mi się słowo "samowyzwalacz".)

I oglądam Wyśnione miłości, i czuję lekkie zażenowanie, bo to film także o mnie.

piątek, 6 czerwca 2014

88

 fot. Marta

Zdjęcie bez jakiejkolwiek obróbki, zbyt zmęczona krótkim Krakowem. Tylko aż Kazimierz, wernisaż mojej siostry, tylko aż wino drink wódka. Nowi znajomi i ci rzadko widywani. Mogłabym tak co piątek, tylko kto będzie za te szpanerskie whiskacze płacił, ja się pytam.

czwartek, 5 czerwca 2014

89

 fot. Asia

Przygotowujesz sobie rano do zabrania książkę do biblioteki i kiedy już pod bibliotekę podjeżdżasz, przypominasz sobie, że tej książki nie zabrałaś.
Po prostu jeden z tych dni.
Ubijasz dzielnie białka z cukrem, rzucasz okiem raz jeszcze na przepis i czytasz, że miałaś ubić całe jajka. A słowo daję, jeszcze trzy minuty temu co innego tam przecież było napisane.
I w ogóle to ciasto pieczesz na ostatnią chwilę, nigdy wcześniej go nie robiłaś, a chcesz się wywiązać z pewnej umowy, wyjmujesz potem z piekarnika jakąś ciapatą masę, lekko spaloną z wierzchu... ech...
To też dzień, w którym o siódmej rano, stojąc przy samochodzie, słyszę warkot silnika, rozglądam się wokół i mam wrażenie, że dobiega z góry, więc zadzieram głowę - paralotniarz. O siódmej rano. Co za świr. Jak pięknie.
No i deszcz mnie przyłapuje dzisiaj parę razy. Przez cały dzień, Bogu niech będą dzięki, nie mam przy sobie parasola, mam za to na nogach sandały. Natychmiast więc zwalniam, włażę na pierwszy lepszy kawałek trawnika. Mokre stopy, mokra głowa. Mokra twarz, zwrócona ku górze, mokre dłonie, które wpycham w jakieś krzaki. Uwielbiam te kropelki wody na skórze, czuć i widzieć. Uwielbiam mokrą skórę.
Skórę.
Jak nie uwielbiać czerwcowej skóry.
No sami powiedzcie.
(A bluzka od Córki.)

środa, 4 czerwca 2014

90

 fot. mia mama

Nie wiem, jak wam, ale mnie to wrzucanie zdjęć z obciętą głową sprawia niezłą frajdę.
Czy ten blog mógł wyglądać bardziej głupio? Nie sądzę, nie sądzę.

Wkurza mnie, że zewnętrznym objawem moich wewnętrznych zmagań jest zwykle przerwa w bieganiu. Zawsze zbyt długa.
Potem to wypluwanie płuc. Ta szalona trasa typu - niewiele ponad dwa i pół kilometra.

Ach, jak cudownie jest przejmować się takimi duperelami.

Zastanawiam się, jak często szłam na kompromis. I z kim tak naprawdę. Czy nie z samą sobą. Po co.

wtorek, 3 czerwca 2014

91

 fot. Nadia

Dopóki mam w kieszeni 20 zł na manicure, idę na niego w kaloszach i czuję się jak wielka dama.
Dopóki są truskawki, bo zjadam dziś pierwszą w tym roku, a potem nie mogę się oderwać przez pół kilo.
Dopóki są przeceny o 50% - w ciucholandach!
Dopóki we wtorki maglują w Trójce Wagle.
Dopóki mój tata wie, kiedy napalić w piecu, tak, żeby w domu witało mnie przyjemne ciepło, nie duszne, idealne.
Dopóki mam Łucję, Dor, Czaplę, Artura, Justynę, Martę, Łukasza, rodzinę i całą armię przyjaciół lub zwyczajnie życzliwych mi znajomych.

Nie wolno mi mówić, że coś się nie udało, że coś w moim życiu poszło nie tak. Nie wolno pozwalać sobie wierzyć, że jest coś ważniejszego. Nie wolno.

Truskawki. Gdyby zabrakło truskawek.
Ale tak?..

poniedziałek, 2 czerwca 2014

92

 fot. mia mama

Nie wyciągajcie pochopnych wniosków, to nie jest wpis sponsorowany, choć linków nie braknie. Na trzy miesiące przed końcem tego bloga, nikt jeszcze nie odkrył jego potencjału i nadal nie zarobiłam złamanego grosza na tym moim pisaniu, co zresztą nie boli mnie jakoś szczególnie.

Bolało, kiedy rano uciekając przed nerwowymi kierowcami na parkingu przed szkołą Olimpii, pierwszy raz w życiu naprawdę zrobiłam krzywdę swojemu samochodowi. Ryczałam długo... właściwie, dopóki nie pocieszył mnie jeszcze-mąż. (Oczywiście, potem trochę chlipałam z tego właśnie powodu, że to on znalazł najwłaściwsze słowa. Baby.)
Potem jeszcze próbowałam przeprowadzić jedną rozmowę, z którą zwlekałam od dawna, ale efekt był dość przykry, asertywność to dla mnie nadal w znacznym stopniu piękna teoria.

Dlatego bardzo się ucieszyłam, kiedy po powrocie z pracy zastałam w domu paczkę od Kobiecym Okiem. Jakiś czas temu natknęłam się na ich konkurs i pomyślałam, że fajnie by było zaoszczędzić na wydatkach, po prostu wygrywając sobie trochę jedzenia - więc je sobie wygrałam. Dań Babci Zosi nie znałam wcześniej, ale jestem pewna, że zagoszczą u mnie na stałe, bo jestem zachwycona składem. Jeśli coś ma być kaszą z soczewicą, to składnikami są kasza i soczewica. Bomba.

Nie zdążyłam jeszcze skosztować, bo wieczór spędziłam z mamą na zakupach.
A kiedy wróciłam i włączyłam fejsbunia, czekała na mnie kolejna dobra wiadomość - wygrałam koszulkę od Qdizajn! Nie mogę się jej już doczekać, bo od dawna ich bardzo lubię i co miesiąc tuż po wypłacie przeglądałam ich stronę. (Oczywiście, zdrowy rozsądek wygrywał. Szkoda, że ten sam zdrowy rozsądek drzemie przy zielonych słupkach.)

Choć nie jestem więc być może ostatnio najbardziej przytomna i zorganizowana, to czuję się dzisiaj, w pewnym sensie przynajmniej, dość zaradną.
Słyszysz, losie???

niedziela, 1 czerwca 2014

93

 fot. mia mama

Niedziela pokrzyżowanych planów, co tylko doceniam.
Rzadko miewam tu gości, dziś aż dwóch i to tak miłych, a raczej dwie miłe. Tak się cieszę! Bardzo to lubię.
Potem właściwie już tylko nieprzytomność, senność, ostrożność. Sen i półsen, czyjaś sprowokowana otwartość, wywołująca uśmiech. Wysłanych kilka ważnych maili. Brak apetytu, ale i złości.
Wreszcie krew, z którą wypływa trochę lęków, niepokoi.
Delikatność dresiary.