piątek, 28 lutego 2014

186

 fot. Lidia

Za'atar nie może powstać bez za'ataru, wino da się pić bez kieliszka, znajduje się ostatnie wolne miejsca w jakimś śledziu ponoć kultowym, ale bez śledzia i do kompletu kończący imprezę komunikat o dziesiątej zamykamy ogródek!
Wieczór z krakuskami, a raczej hu.. hm. Hutaskami?..
Wszystkie takie, że nie sposób nie czuć się z nimi swobodnie. Swojskie wszystkie. Dziękuję!
Tylko się kurtki nie wzięło, bo przecież ciągle samochód, więc sweter, a dziś deszcz, dużo za duży polar, bułka i jogurt owocowy.
Zakaz spania w autobusie. Straż miejska współpracuje z kanarami! Skandal. Komentowany przez dwóch chłopaków długo i szeroko, jak to zwykle bywa o tej porze.
Coraz bardziej sympatyczne mi się wydaje to miasto, bliższe coraz.

czwartek, 27 lutego 2014

187

 fot. mia mama

(Sama widzisz, Iza, że to nie ściema z tą opryszczką. Niestety.)

Miło, kiedy twoja fryzjerka wita cię słowami: Jak pani sobie świetnie układa włosy!

I kiedy dziadek sadza cię siłą na krześle, stawia przed tobą talerz pączków domowej roboty, a babcia przychodzi z kuchni, mówiąc, że szkoda by było nie usiąść z tak zacnym gościem.
- I tak rzadkim! - dodaje dziadek.
Krew z krwi...

Dobrze, a teraz już nadchodź, weekendzie.

środa, 26 lutego 2014

188

 fot. mia mama

Mama i mama... I tyle w temacie udowadniania sobie, że są tłumy ludzi wokół mnie... Że takam dorosła, takam zaradna...
Są dni, kiedy naprawdę przeszkadza mi sam fakt mieszkania z rodzicami. Nie to, żeby wynikały z tego dla mnie jakieś szczególnie przykre konsekwencje. Po prostu to, że tak jest. Czepiam się tego, że tak jest.
Szklanka wtedy zdecydowanie nie jest pełna nawet w jednej trzeciej.
A bywa i tak, jak dziś, kiedy rano widzę, że mój tata wracając z nocnej zmiany, wjeżdża na plac przed domem ze zgaszonymi światłami w samochodzie. Zapalonymi zaświeciłby prosto w okno mojej sypialni...

Czekając dziś na Olimpię w jej szkole, kucam w korytarzu pod ścianą, bo jakoś nie mam siły stać. I czuję, że nie jestem jeszcze wystarczająco silna na tę wiosnę. Piszę Łu - boję się. Bo wiosną nie można się chować w szalach. Bo wszędzie te pary. Te cholerne pary.

Krótko potem ktoś pyta, czy ja to ja, zwracając się do mnie imieniem i nazwiskiem. Miła blondynka przyznaje nieśmiało, że jest czytelniczką tego bloga, a ja żałuję, że poznaje mnie akurat, kiedy jestem w tak kiepskiej formie. Życzy mi na koniec powodzenia... mój Boże, czy naprawdę wątpiłam w sens tego pisania?
Fajne takie powodzenia. Drobiażdżek, ale czy bez nich jest szansa na większą całość? Nawet na mniejszą, na jakąkolwiek? Czy nie potrzebuję ich do zasklepiania tych moich małych dziurek, tego ażurku niechcianego?

Rankami z Olimpią zwykle obie milczymy, zamieniamy tylko parę zdań, jeszcze nie do końca obudzone, niezbyt szczęśliwe, że praca, że szkoła, że ciągle zima, a co to za zima.
Popołudnia są już inne, nawijamy obie - zwłaszcza ona.
Słyszę dziś w radiu informację, że zginął kolejny górnik, a niemało ich w naszym mieście.
- Na szczęście, ja nie mam bliskich pod ziemią - komentuję.
- Ja też nie - mówi Olimpia. - No, chyba, że zmarłych.

wtorek, 25 lutego 2014

189

 fot. mia mama

Nie wiem - ale chciałabym wiedzieć - dlaczego czasem tak krótkie spotkanie z nim mnie tak zupełnie rozpieprza. Czy to przez to, że widzę jego zmęczenie i myślę o swoim, czy przez tych ostatnich parę nitek, które nas łączą.
Potem planuję sobie marcowe wydatki i jest tylko gorzej.
A potem trochę wiśniówki. I parę ciepłych słów.
Dam radę.

poniedziałek, 24 lutego 2014

190

 fot. mia mama

Naprawdę nie wiem, jak prowadzić ten blog.
Zakładałam, że długo będę dochodzić do siebie.
I choć nie jestem pewna, jak blisko siebie teraz jestem, to przecież naprawdę nie sądziłam, że tak szybko codzienność przestanie stanowić wyzwanie. Że już nie będzie tylko pamiętaj o oddychaniu, że pomalowanie paznokci przestanie być miarą sukcesu. Nie przewidziałam spotkań, rozmów, tańca, biletów na sierpniowy lot. Marzyłam - ale byłam niemal pewna, że tak szybko się tyle nie wydarzy. Że przez najbliższe miesiące nie będzie się działo tak naprawdę nic.
Dzieje się. A ja oddycham głęboko i miewam pomalowane paznokcie.
I co dalej?
Rozumiecie - nie miałam przecież potrzeby opowiadania światu o tym, co gotuję, u kogo śpię, jaką odkryłam niedawno muzykę. Szanuję osoby, które prowadzą publiczne pamiętniki, ale naprawdę nie taki przyświecał mi cel, kiedy stawałam pierwszy raz przed obiektywem aparatu. Teraz natomiast, choć uważnie dawkuję wam te małe prawdy o sobie, wiem, że robi się tu właśnie pamiętnikowo.
I do pewnego stopnia to jest w porządku. Możecie zobaczyć, że ktoś powiedział odchodzę, pierdzielnął w kąt przysięgą małżeńską, a niespełna pół roku później ma się ochotę na maseczkę ze śmierdzącej glinki, chce się pojechać na weekend do Krakowa, czyta się piąty tom "Mrocznej Wieży", śmieje się, gada, pije i śpiewa (i śpiewa!).
Co dalej? Już przecież wiecie, że żyję.
Za parę dni minie właśnie te równe pół roku. Nie jesteśmy w separacji, przed chwilą był tu po samochód, przez okno podałam mu maszynkę do chleba.
Piszę to i wzruszam ramionami.
Co dalej? No? Co dalej?

niedziela, 23 lutego 2014

191

 fot. Marta

Nachodzi mnie ochota na zrobienie pasztetu, nigdy nie robiłam, kiedy mieszam, ta breja, choć pyszna, w niczym pasztetu nie przypomina, wracam do przepisu jeszcze raz i nie wiem, skąd się wzięła moja pierwotna interpretacja proporcji. Przy wyjmowaniu z piekarnika popisowo go jeszcze w foremce niechcący przewracam, no po prostu nie jest to mój dzień, zdecydowanie, więc jeszcze próbuję to przełamać zrobieniem pasty marchewkowej i ta, na szczęście, wychodzi jak marzenie.

Piję też pierwszą kawę z ziaren, które sama uprażyłam, wiecie, jaka jest tajemnica prażenia ziaren kawy?
Nie ma żadnej, kiedy prażysz ziarna, musisz prażyć ziarna, nic więcej. Patrz na nie, co jakiś czas poruszaj patelnią. Nic więcej. To strasznie dużo dzisiaj, skupić się na jednej rzeczy i pozwolić myślom płynąć. W zupełnie nieprzewidywalnych przecież kierunkach.

sobota, 22 lutego 2014

192

 fot. Marta

Aktualnie niewiele jest osób, z którymi wyobrażam sobie wspólne mieszkanie. Konkretnie, dwie. Przy czym jedna raczej nie planuje przeprowadzki, a ja w jej włościach nie dałabym rady się urządzić. A druga, to Łu.
I takie poranki, jak ten, utwierdzają mnie w przekonaniu, że tak, to właściwa osoba do dzielenia ich częściej.
Jest leniwie.
Jest na przemian paplająco i małomównie.
Z babką cytrynową w śmiesznej cukierni, ponoć legendarnej, na pewno okraszonej mnóstwem sympatycznych staruszków.
"Poranek" kończy się powrotem do domu późnym popołudniem. Odkrywam, że żaden z wczorajszych elektronicznych zakupów mi się nie przyda, więc dobrze, że po drodze zgarnęłam dziwaczne ciemne okulary, targując się mocno z ceną. No i majtki kupione u pani Uli też cieszą.
Jeszcze szybkie porządki, przy których mój brat informuje mnie, że w tej fryzurze wyglądam jak Popeye... szybko jednak się poprawia - Żartowałem, wyglądasz lepiej!
No tak, kto by nie chciał wyglądać lepiej od Popeye'a.
I wieczorne, nazwijmy rzecz po imieniu, chlanie wódy. Co cię nie zabije, to wiadomo - czuję się potem faktycznie bardzo mocna.

piątek, 21 lutego 2014

193

 fot. Łucja

Wymyśliłyśmy z Łu zwiedzanie tego dość brzydkiego miasta już jakiś czas temu. Na miejscu trochę zmieniamy plan i zamiast zatrzymywać się przy punktach, któremu ktoś nadał miano znaczących, robimy to po swojemu. I fantastycznie jest odkryć, że obie mamy takie samo "po swojemu", to dobrze wróży sierpniowym wspólnym planom.
W sklepie z bielizną poznajemy cudowną panią Ulę, na obiad zjadamy pierogi, kupione w okienku, siadamy z nimi na ławce na jakimś nieszczególnie atrakcyjnym deptaku, z widokiem na ciucholand, ciucholandów zresztą w tym mieście od groma, a my dzielnie nie wchodzimy do żadnego. Odwiedzamy za to sklep z elektroniką, kusi hasłem wyprzedaży asortymentu. I wypijamy kawę w miejscu z kategorii "lokalików", mieszanina elegancji i kiczu z wyobrażaną przytulnością, nam jednak ze sobą wszędzie dobrze, a najważniejsze, że dużej kawy jest naprawdę dużo.
I nie zdążam na spotkanie zaplanowane na wieczór, więc jednak decyduję się nocować u Łu, znajomi potrzebują pomocy przy porządkowaniu barku, cóż robić, poświęcimy się - oczywiście, nadal żadna butelka nie jest pusta, za to każda prawie, no i to powtarzanie sobie w drodze powrotnej, jak to zupełnie bez sensu jesteśmy obie trzeźwe. I dopadam książkę o Islandczykach, śmieję się głośno w noc, Łu przytula moje kolana przed snem.

czwartek, 20 lutego 2014

194

 fot. Michał P.

Lubię jeździć pociągami, a już zwłaszcza, kiedy jadę na koncert i długo umawiane spotkanie.
I nawet, kiedy koncert zawodzi, to cieszy poznawanie trochę jakiegoś miasta i ponowna bliskość ważnych dziewczyn. Tańczenie razem, z zamkniętymi oczami, kiedy klub pustoszeje. Potem rozmowy, śmiech, ta wytęskniona zwyczajność. Chwalisz czyjś tyłek i nie odbiera tego jak jednoznacznego zaproszenia do łóżka. W łóżku zresztą w trójkę, a tak wygodnie.
Uwielbiam, kiedy nie trzeba się wysilać, kiedy po prostu jest tak błogo.

środa, 19 lutego 2014

195

 fot. mia mama

Prawda, że cudne firanki? Oczywiście, to zdobycz lumpowa znowu.
Urządzanie na nowo sypialni sprawia mi wielką frajdę. Nie stać mnie aktualnie na wielkie zmiany, musi zostać na przykład ten durny kolor ścian, ale improwizuję coś na kształt toaletki, z najbrzydszym lustrem świata, więc obwieszonym lampkami... robi się bez sensu, a najważniejsze, że naprawdę inaczej, niż wcześniej.

I przez chwilę jestem dzisiaj tak wkurzona, że z rozpędu gotuję sobie zupę. Dosypuję do niej pęczak, bo kupiłam jakiś czas temu, a nie wiem, jak to się je... i o mamo. Pęczaku mój kochany, gdzieś ty był przez te wszystkie lata.

wtorek, 18 lutego 2014

196

 fot. mia mama

Wiecie, tak naprawdę, ja pomelo poznałam zupełnie niedawno, ale chyba się zabujałam, bo właśnie znowu wcinam, to moja dzisiejsza kolacja. Obiad zresztą też.
Niewątpliwy plus siedzenia w spodniach typu "idą do prania" - mogę bezczelnie wycierać w nie łapska. A jeśli wytrę niedokładnie... cóż, tu dostrzegam plus posiadania laptopa oblanego niedawno słodkim winem.

Z kolei plus posiadania mamy jest taki, że ktoś przecież musi ci powiedzieć ale ty masz wielką tę opryszczkę. Tak, tak, trzecia oprycha w tym roku; po raz pierwszy, po raz drugi... sprzedana!

A propos "sprzedana" - widzicie kawałek łóżka za mną? Ono jest na sprzedaż. Tanio, bo trochę odrapane przez kota. Zdjęcia i szczegóły na fb.

I tyle na dzisiaj! Bo pora spróbować to łóżko porozkręcać. Zdravim.

poniedziałek, 17 lutego 2014

197

 fot. mia mama

Dzień, w którym niemal zupełnie serio przywiązuję się do wizji zamieszkania w miejscu, na które w rzeczywistości mnie nie stać. Potem jest mi przykro, kiedy okazuje się, że zostało już komuś obiecane, a przecież naprawdę nie dałabym rady z rachunkami i tą całą resztą tak zwanego życia.
Jest to też jednak dzień, w którym w lumpie krążę wokół o dwa rozmiary za dużego swetra... a potem zwyczajnie go kupuję, więc to chyba trochę tłumaczy irracjonalne marzenia o własnym kącie lub przynajmniej z nimi współbrzmi.

Miewam wyrzuty sumienia z powodu tego, że bywa mi całkiem dobrze w aktualnym stanie. W aktualnym stanie różnych rzeczy.
Potem jednak przestaje mi być aż tak bardzo znowu dobrze, więc i sumienie się uspokaja.

Świetnie, co?
Jest mi troszkę źle, więc mogę spać spokojnie. Bo złe samopoczucie jest przecież uzasadnione, a nie jakieś... uśmiechanie się?.. Lub może nawet śmiech!?..

Przyszło mi dziś do głowy, żeby zamknąć ten blog. Zaczynałam go prowadzić słaba, teraz jest trochę inaczej. Może już spełnił swoją rolę?
Wiem więc, że tym bardziej muszę go jeszcze mieć. Skoro znowu tak bardzo go nie chcę, skoro znowu jest wbrew mnie - niech będzie.

niedziela, 16 lutego 2014

198

 fot. Arkady

(Tak, zgrywam się z tymi imionami autorów zdjęć. Takie mam prawo i na to ochotę.)

Powroty zawsze trudne, zwłaszcza kiedy z klimatycznego mieszkania lądujesz w samym środku niezłej kocio-remontowej rozpierduchy.

Łatwiej trochę, kiedy dobra kawa i kiedy wiatr powoduje w głowie zdrowe przeciągi. Kiedy Martyna każe tańczyć. Kiedy tata odkrywa pomelo i zachwyceni kręcimy razem nad nim głowami, a mamę częstuję wiśniówką i umawiamy się na zakupy.

Senność też pomaga.
Sennym trudniej myśleć.
Sennym łatwiej śnić.

sobota, 15 lutego 2014

199

 fot. Augustyn

Jest tak ciepło. Jest smaczny obiad, kawa i szara workowata sukienka (czyli idealna) ze szmateksu. I nocne łażenie, kawa o zupełnie durnej późnowieczornej porze. Ciągle pasztet sojowy z pomidorem, jakieś urwane zdania. Twarz ogrzewana promieniami słońca. Winylowe płyty i wiśniówka.

piątek, 14 lutego 2014

200

 fot. Anatol

Opowiadając niedawno komuś o moim blogu, użyłam sformułowania Martyny, w której mieszkaniu jest zrobione to zdjęcie: zasłona dymna.
Aktywność na fb, prowadzenie bloga... mogą sprawiać wrażenie, że obnażam się przed całym światem. Dzięki temu, macie prawo myśleć, że wiecie, co u mnie słychać.
Tak. Wiecie. Nie wszystko jednak i powiedziałabym nawet, że możecie nie wiedzieć najważniejszego.

Staram się w jakiś sposób chronić ważne dla mnie osoby. A któż może być dla mnie ważniejszy ode mnie samej?

Znacie jakiegoś Anatola? No właśnie. Ja też nie.

czwartek, 13 lutego 2014

201

 fot. Marta

Lubię te okruszki ciepła, dobra, te przyjemności tak maleńkie, przyjemnostki wręcz.

Mam dziś dzień "nie znoszę ludzi", a więc i siebie, chowam się za okularami, chowam w wielki ponaciągany sweter z golfem, chcę bardzo niebyć (taak, za parę dni dostanę okres)... i znajoma, wcale nie bliska, pyta, czy mnie przytulić i tak po prostu to robi.
O, albo to, że mój tata prosi mnie i siostrę o powrót do stołu, bo chce zrobić zdjęcie, i mówi - zaczynam 365 Marek.
Drobiażdżki dodające smaku.

I ta najważniejsza dziś rzecz. Tak wyczekiwana, że aż nie umiem jej ubrać w słowa.
Za pół roku, już za pół roku będę wreszcie tak daleko stąd. Z kochaną Łu i nikim więcej.
Kto stamtąd wróci? Jaka?
Tyle szczęścia z dwóch biletów.

środa, 12 lutego 2014

202

 fot. tata

Obie z Justyną zapominamy o zdjęciu, nasze spotkanie jest zresztą krótkie, ale grunt, że w ogóle dochodzi do skutku, spontanicznie i - jak zawsze - intensywnie.

I udaje mi się dzisiaj niechcący zbajerować mechanika; tak przekonująco mówię "ależ zbieżność już była zapłacona!", że odpowiada przepraszającym "faktycznie" i kiedy potem dowiaduję się, że wcale nie była, jest mi trochę łyso, a trochę pękam z dumy.

wtorek, 11 lutego 2014

203

 fot. Wacek

Dobrze, chyba pora od gadania przejść do robienia. Nie ze wszystkim, nie od razu, ale: tak, najwyższy czas. Jeśli coś konkretnego z tego wyjdzie, nie omieszkam się pochwalić. Konkretem jest już działanie samo w sobie, więc na razie cieszę się po prostu tym.

I choć w portfelu oraz na koncie przeciągi, rezerwuję sobie bilet na kolejny koncert. Od lat nie chodziłam na koncerty, nie słuchałam swojej muzyki, jestem wygłodzona, wysuszona, więc teraz kompulsywnie nawilżam się dźwiękami.

poniedziałek, 10 lutego 2014

204

 fot. tata

Zamierzam dziś po pracy odwiedzić mechanika, potem skoczyć na obiad i do kina, bo dziś - i tylko dziś - wyświetlają Na głębinie.
Niechcący jednak sprawdzam stan konta i wiem, że na mechaniku musi się skończyć. I kiedy czekam w warsztacie, w radiu słyszę o możliwości wygrania biletów na ten seans... więc proszę mechanika o jego telefon i sobie ten bilet wygrywam.
W międzyczasie Dominika daje mi obiad (u nich - jak zawsze - jest tak cudownie zwyczajnie), potem oglądam film, myślę, że choćbym miała jeść suchy chleb, to polecę tam i koniec.

Potrzebuję dodatkowej pracy. Trochę czasem nie wyrabiam. Gdybyście o czymś wiedzieli, proszę, dajcie znać.

Kisi mi ktoś humor wieczorem, ale jestem zbyt senna, żeby za dużo o tym myśleć.

A na zdjęciu wymienione okno w sypialni, wreszcie powinnam trochę mniej nocami trząść się z zimna w tym totalnie bez sensu ogromnym łóżku.
Wszędzie bajzel. Śpię dziś na rogówce.
Materac stoi w kuchni.
Poduszki na parapecie.
Skrzydła na wieży.
Zasłony na stole.
Kotka ciągle gdzieś przepada.

Słyszycie ten wiatr? (Uwielbiam.)

niedziela, 9 lutego 2014

205

 fot. tata

Takie zdjęcia przekonują mnie, że jednak ogolenie się na łyso nie byłoby najlepszym pomysłem.
To nie jest jednak najważniejszy wniosek z dzisiejszego dnia.

Istotniejsze jest na przykład, że może i mam podzielność uwagi, ale jednak zależy, na co ją próbuję podzielić. Kombinowanie w kategoriach "jeszcze jeden dywanik odkurzę... jeszcze tylko to siedzenie..." nie sprzyja gotowaniu. Dobrze, że zapach ziemniaków pieczonych w ognisku wywołuje zawsze przyjemne skojarzenia, garnka trochę jednak szkoda.

I znów okazuje się, że trzeba głośno powiedzieć, czego się potrzebuje, a świat naprawdę pospieszy z pomocą. Szukam noclegu i ktoś po prostu odstępuje mi mieszkanie, choć właściwie mało się znamy. To takie miłe, takie ważne.

A na resztki wczorajszego gorszego samopoczucia idealnie robi poranny taniec. Do dziś nie słyszałam o 5 rytmach, dziś próbuję w nie wejść, dać się im porwać, dokładnie na tej zasadzie, na jakiej prowadzę blog - bo tak bardzo tego nie chcę.
I czuję się potem już wyłącznie dobrze. Tak pięknie wszystko puszcza, pozytywne luzy w całym ciele.
I kupuję sobie loda, na którego miałam ochotę od kilku dni, i zjadam go, siedząc na murku pod sklepem. Gapię się na ludzi, bo nagle pół wioski zleciało się na zakupy. Ja patrzę na nich, oni na mnie, lód smakuje wybornie, w domu muzyka puszczana głośno, nawet kotka się dziś do mnie łasi.

sobota, 8 lutego 2014

206

 fot. Tymek, 5 lat

Większość dnia układa się przyjemnie - spędzam ją z Łucją. W mieście, w którym nie sposób nie spotkać znajomych, napotykamy ludzi z różnych... momentów. Momentów jej i moich. To w większości miłe spotkania, a jednak wiem, że nie mogłabym tam żyć. Czy byłabym kimś więcej, niż absolwentką tamtejszego liceum i uczelni? Niż opuszczoną żoną? Wiem, zawsze można wyjść poza ramy, ale cieszę się, że nie muszę się starać tego robić.
Po południu Oz proponuje mi zupę w mieszkaniu, w którym aktualnie wynajmuje pokój i wydaje mi się to całkiem niezłym pomysłem, zjadam ją ze smakiem, a kiedy on zaczyna mnie oprowadzać, pokazywać mi wszystkie kąty i strych, nagle dociera do mnie jakaś abstrakcyjność tej sytuacji i opadam z sił, muszę usiąść. Potem jest w pewnym sensie tylko gorzej, bo jedziemy razem na te urodziny naszego (tak, naszego) chrześniaka. I jest miło, mały przytula się do nas na zmianę, bawię się z nim na ziemi, Oz rozmawia z Tymka rodzicami... Jest tak miło i zwyczajnie, tak bardzo jak zawsze, że z każdą chwilą przybywa tylko w moim brzuchu kamieni. I coraz mniej mam sił, coraz bardziej sztuczny uśmiech, więcej przerażenia, a może i czystej paniki.

Ten wspólny przyjazd okazał się nie być najlepszym pomysłem, wiem już, że nie jestem aż tak mocna, nie mogę tego sobie robić. Dobrze jest mieć komu potem powzdychać, usłyszeć parę potrzebnych słów od kogoś patrzącego z dystansem, dzięki temu trochę otrzeźwieć; gorzej, że ciągle się popełnia te same błędy. Po co?

To ciekawe, że żadne z nas nie rusza tematu separacji. Myślę, że żadne nie chce być "tym złym".
Kosztem samej siebie? To co najmniej nierozsądne.

piątek, 7 lutego 2014

207

 fot. Łucja

Łucja mówi, że jej drugie imię to Perypetia i szczodrze podlewa winem mój laptop.
To naprawdę cudowny wieczór, lubię ją bardzo. Rozmowy o tym, co przeczytałyśmy, co czujemy, dzielenie się muzyką i sobą, naprawdę sobą.
To ona widzi u mnie skrzydła... jak na tym zdjęciu. Wyciągamy się, podnosimy, nawet, jeśli na razie to tylko słowa. Jak zresztą można by o słowach powiedzieć "tylko"?..
I wino jakoś szybko się kończy, a sen po nim spokojny, mocny. Jaka przyjemność z przytulenia jej na dobranoc. Na naprawdę dobrą noc.

czwartek, 6 lutego 2014

208

 fot. tata

To moje spocone pyszczysko, rozświetlone fleszem, nieco mi zaburza koncepcję dzisiejszego wpisu... ale co tam. Nie patrzcie za dużo na mnie, po prostu czytajcie.
Choć może dodam, że zdjęcie jest zrobione po umyciu podłóg. I fajnie jest myć podłogi, wiedząc, że się to robi przed czyimś przyjazdem. Chować w szufladę ręczniki. Układać równo książki. Bo przyjeżdża jutro Łucja i zostanie na noc. Bardzo to rozgrzewa.

Być może powinnam coś napisać o konkursie na Blog Roku... Tak, napiszę coś.
Od początku nie sądziłam, że mam cień szansy. Natomiast przez chwilę wyobraziłam sobie, jak fajnie by było dostać jakąś stówkę SMSów... ale to nie jest coś, co miałoby mi dodawać albo ujmować wiary w siebie; kiedy zobaczyłam sumę otrzymanych głosów, zaczęłam się wyłącznie śmiać. Dobrze było się przekonać.
(I zobaczyć, ile jest w Polsce blogów o chorych dzieciach.)

Trochę sobie dzisiaj z Łu gadałyśmy tak... wiecie; mądrząc się.
Chcę wam napisać, co sobie wymyśliłyśmy, i co dopowiedziałam sobie też sama.

Jesteśmy pokoleniem okłamywania samych siebie.
I wszyscy tak bardzo pragniemy akceptacji, bliskości; miłości, po prostu miłości! Mówimy "chcemy normalnie", nie wiedząc, czym dziś "normalnie" ma być. Jeśli normy wyznacza większość, kto ma to robić dla pokolenia mniejszości? I tak mocno do siebie się garnąc, umieramy ze strachu przed odrzuceniem, więc mówimy sobie: niech to nie będzie zbyt poważnie, nie obiecujmy sobie niczego, po prostu spróbujmy być szczęśliwi. Niech nie boli, niech już nigdy nie boli.
Nie chcemy też krzywdzić innych, to zresztą jest przecież dobre. Wyważeni, muskamy rzeczywistość koniuszkami palców, jak ekrany naszych smartfonów. Jesteśmy tak blisko siebie, zachłanni na drugiego człowieka, a jednak zaskorupieni i schowani za wyobrażeniami o tym, że każde zranienie zostawi ślad, z którym zwyczajnie sobie nie poradzimy. Mamy być gładcy, nieskalani, więc niech jest przyjemnie, nawet jeśli przeczuwamy, że to nie znaczy: prawdziwie.

My lubimy z Łucją blizny. Szukamy u innych blizn.

Wiecie, ja wierzę w miłość, naprawdę. W to jednak, czy i ja jej doświadczę - nie wiem.
Nie kupuję powiedzenia "kocha się tylko raz". Ale co, jeśli tylko jedno kochanie przysługuje jednej osobie? Jeśli ktoś mnie już kochał i nikt inny pokochać nie da rady?..

Trafiam dziś na artystę, który nazywa się Nils Frahm, pięknie gra na fortepianie, a utwory na swojej płycie zatytułował tak:

You
Do
Re
Mi
Fa
Sol
La
Si
Me

Takie to... tak. No przecież. Kiedy jest, to właśnie tak. Cała muzyka między tobą i mną.

środa, 5 lutego 2014

209

 fot. mia mama

Tak.
No cóż.
Ładna dziś pogoda.
I Olimpia, jak zwykle, urocza.

A wieczór znowu z jakimś dołem, ale mija.

Macie może pomysł na prezent dla pięcioletniego chłopczyka? (Pilne. Nie doszedł zamówiony przez internet.)

wtorek, 4 lutego 2014

210

 fot. mia mama

Dość ciężko w pracy.
Nie lubię, kiedy...
Po prostu już parę razy rezygnowałam z ciekawych zajęć z powodu konieczności działania wbrew swoim zasadom.

Być może także dlatego, po spotkaniu z mężem, przez chwilę w głowie znowu stary schemat. O niezasługiwaniu. I w ogóle o konieczności zasługiwania.

No, ale mija. Mam od tego swoich ludzi; żeby nie pozwolili głupim myślom zrobić mi krzywdy.

I jeszcze Stańko, i Kilar. Też nie pozwalają.

poniedziałek, 3 lutego 2014

211

 fot. mia mama

Zapiekam sobie dziś buraki, będą pyszne na kanapce.
Podjeżdżam nocą do piekarni, gdzie ten, co zawsze, pan piekarz z jego minami.
W międzyczasie odwożę Oza do jego mieszkania (głupia ta ksywa, wiem, to się nawet nieźle składa, bo śmiech zawsze pożądany). Nawet trochę siedzimy i gadamy, pyta o weekend, ja nie pytam o nic.
W drodze powrotnej Wasowski. I wiecie, co?
Nie jest łatwo. Ale.

ja na przykład...
lubię być szczęśliwa,
strasznie lubię być szczęśliwa

nie wiem jak tam z wami bywa,
może macie inny gust

a ja lubię, lubię być szczęśliwa
pasjami lubię być szczęśliwa

i prócz szczęścia nie mam chyba 
żadnych w życiu bóstw
Jerzy Wasowski / Dorota Miśkiewicz Lubię być szczęśliwa

niedziela, 2 lutego 2014

212

 fot. A.

Zastanawiam się od dłuższej chwili, co tu właściwie napisać.
Że mi dobrze?
A co sobie wtedy dopowiecie, wy wszyscy, co zawsze doskonale wiecie, co ja mam na myśli?
I czego nie będziecie chcieli zrozumieć wy, co nie przyjmujecie do wiadomości zmian we mnie?

Nie jestem tylko pewna, czy powinnam się tym przejmować...

Dopisujcie sobie. Albo trzymajcie mnie dalej w szufladkach.
To jest wasze.
A moje: że mi dobrze.

Pałeczkami, rzecz jasna, nie umiem się jeszcze posługiwać, ale się nauczę.
Na kolację jem samosy (nie pałeczkami), dziwna praktyka - zrobić ostre ciasto i totalnie płone nadzienie.

Znaliście wcześniej słowo "płone"?

sobota, 1 lutego 2014

213

 fot. A.

Dzień dochodzenia do siebie. Co zresztą można interpretować także całkiem szeroko.

Myślę czasem, że mam teraz tak naprawdę bardzo niewielkie wymagania.
Czuć się zaopiekowana.
Syta.
Czuć ciepło.
Pójść do kina.
Proste potrzeby, które jednak aktualnie stosunkowo rzadko są zaspokajane.
I ma to też dobre strony - doceniam, kiedy wreszcie tak się dzieje. Nawet, jeśli nieczęsto, a może zwłaszcza właśnie dlatego.

Teraz potrzebuję właśnie tak. Biorę, kiedy ktoś daje. Próbuję sama dawać coś od siebie.
Nie zamykać się na nic. Nie odsłaniać zarazem zbyt mocno.