czwartek, 31 października 2013

306

fot. Ola

Zgubiłam się w tym nowym czasie, tych poprzesuwanych godzinach. Wieczorem jestem szybko senna, wcześnie rano nie mogę spać. Obie z kotką nie umiemy się znaleźć w szarości, co powinna być ciemnością, tak, jak nie znajdujemy się w moim wielkim pustym łóżku. Zajmujemy tylko jego skrawek. Ciekawe, czy kołdra będzie widocznie zużyta bardziej tylko z jednej strony, prześcieradło, jedna poszewka na poduszkę, pewnie druga poduszka będzie za jakiś czas dużo bardziej miękka od mojej.

Odkrywam na nowo słowa i to, jak różnie je sobie wszyscy interpretujemy. Ładne słowa. Lojalność, wsparcie, uczciwość, przyjaźń...
Ściągam je sobie z firmamentu, szkoda, żeby się tylko kurzyły.

Odkładam za to słowo "miłość", trochę mi się zużyło. Chyba ktoś kiedyś kochał i może nawet był kochany, ale wydaje mi się szalonym nieporozumieniem zakładać, że chodziło o mnie.
Całkiem dobrze jest słuchać ckliwych piosenek i nie mieć żadnej konkretnej twarzy natychmiast przed oczami.

Wieczorem ściągam dziś parę osób do siebie.
Jestem słaba, jestem tak cholernie zmęczona, moje ciało czasem wysyła mi delikatne sygnały, ale nie bardzo wiem, co miałabym z nimi zrobić.
Dziś po prostu chcę się napić wódki.

środa, 30 października 2013

307

fot. Justyna

Codziennie śpiewam w drodze do pracy.
I dziś przy tym śpiewaniu nagle wiem: to dlatego. Nie potrzebowałam tego wcześniej. Zdarzało się, nawet często. Ale nie każdego dnia.
Nikt nie słyszy mojego śpiewania.
Codziennie nikt nie słyszy mojego śpiewania.

Dziś do wieczora towarzyszy mi poczucie, że za dużo wszędzie miejsca. Za dużo tego... powietrza.

Kupuję papierosy, to zajmuje dłonie i trochę ogranicza przestrzeń.
Rozmawiam długo...
I spotykam się z przyjaciółką.

Są powody do uśmiechu i tak jest lepiej, tak jest właściwie.

wtorek, 29 października 2013

308

fot. mama

Jakieś łzy pod powiekami, więc mocne potrzebowanie kogoś, najlepiej blisko, a może choć obietnicy...

... a jednak myślę dziś: świat mi sprzyja. Naprawdę tak jest.
Często mimo wszystko, czasem wbrew wszystkiemu.
Ale: układa się. Tak, że czuję, że układa się dla mnie. Dla mojego dobra, przyjemności, uśmiechu.

Zdjęcie nie jest pozowane. Miałam się z kimś dzisiaj spotkać, nie udało się, nie chciałam kolejnego samotnego wieczoru - i nie jest taki, jest wieczorem telefonicznym, słucham, słucham, słucham aż ucho piecze od wyznań, historii, żartów, bezradności, pomysłów, pytań, zwyczajności, która znowu jest też powoli moją.

Ktoś mówi: ty masz dobrze, że masz tylu ludzi wokół siebie.

Ano mam.
I ciągle przybywa.

poniedziałek, 28 października 2013

309

fot. mama

Wiem, że niektórym dzisiaj wieje halny. Ja cały dzień spędzam w jednym biurze z moim bossem, to znaczy z jednym z moich bossów... i dobrze, a nawet bardzo dobrze, bo chyba tylko dzięki temu udaje mi się nie zasnąć, szczerze powiedziawszy.

Poniedziałek u mnie więc bez halnego, w ogóle bez większych napięć (może dlatego, że na granicy przytomności).

Rozmawiam przez telefon z moim mężem.
Stosunkowo długo.
W miarę spokojnie.
Dość kulturalnie.
I bez grama tęsknoty.

Na razie - dziś, teraz - nie chcę myśleć - czy to już? Tak szybko?
Nie chcę. Nie potrzebuję.
Ma być to, co jest. I proste przyjmowanie wszystkiego.

Pod wieczór kładę się na godzinę. I mam sen, w którym znów jadę samochodem z Łucją i jakąś parą. Daję Łucji poprowadzić, jest zima, ślisko, za późno zaczyna hamować. Zjeżdżamy z lasu na polanę, ciągle w dół, z polany prosto na pomost, a z niego - w zimową wodę. Wołam jeszcze "uchylcie okno!" - ktoś to robi, zaraz potem zapadamy się w granat pełen bąbelków powietrza i jakiejś trawy, wypływam przez okno, nic nie widzę, odpycham się od kogoś, czuję tylko siebie. Opadającą w dół, bez strachu, z odrobiną powietrza w płucach i przekonaniem, że ta odrobina wystarczy. Kiedy czuję, że nic już nie ciągnie mnie w dół, spokojnie zaczynam ruszać rękami, unosić się ku górze...

... potem jestem na brzegu, tamci dwaj pasażerowie również, nie ma Łucji, krzyczę jej imię do zdartego gardła, nie mogła wytrzymać tak długo pod wodą...

... wychodzi z niej spokojnie. Cała w zieleni, jasnych włosach i spokojnym uśmiechu. Wytrzymała, bo dużo może wytrzymać.
Przytulamy się mocno i żadnej nie jest zimno.

Lubię sny o wodzie, ostatnio wiele ich mam.

niedziela, 27 października 2013

310

fot. Łucja

Zawsze znajdzie się coś, co warto sobie wybaczyć.

... ale dziś mi naprawdę szkoda czasu na zastanawianie się nad czymś za mocno... ile jest kogo w kim... przecież i tak nigdy nikt drugi nie będzie tego wiedział naprawdę.

Rdzawo-złoto snuje się ta niedziela, z zapachem kawy i lekkim wiatrem.
Z pakowaniem się.
Ze spontanicznym pomysłem Łucji - róbmy "powitanie słońca"!
Wychodzimy więc boso na trawę, patrzymy na Tatry, dzięki Ci Boże, przecież nie mogłoby być lepiej.

Szczęśliwie wracam do domu, odwożę kogo trzeba i gdzie trzeba. Wita mnie lekki deszcz, idę jeszcze do kościoła, przy komunii uświadamiam sobie, że powłóczę nogami, pocieram oczy, że na rękawach jakaś sadza z ogniska, a na nogawkach błoto. Uśmiecham się do siebie.

Uśmiecham się. Do siebie.

sobota, 26 października 2013

311

fot. Łucja

Hm, cóż, owszem, brak lustra może nieco utrudnić... z drugiej strony, chyba czasem lepiej nie wiedzieć!

Poranek jest późnym, długim, leniwym. Wyciągam moje muffiny z jabłkami, przygotowuję kawę według pięciu przemian, jeszcze wyjmuję kawówkę. Cieszy mnie to dogadzanie nam, śmiech, który niesie się tak daleko, słońce, rozkosznie grzejące kark.
Planujemy góry, ale kiedy od gospodarza chaty słyszymy o niedalekiej łące z widokiem na Tatry, iskra przeskakuje do mnie i do Doroty, wymieniamy spojrzenia...

... zabieramy maty, piwa, aparaty i idziemy - najzwyczajniej - odpocząć.

I to jest najlepsze miejsce dla nas. I dla niej, i dla mnie.
To jest miejsce, w które się ucieka, zamykając oczy po stresującym dniu w pracy. O którym się czasem śni, do którego się chce wracać, które od razu jest MOIM. Moim i JEJ.
Słychać tylko dzwonki.
I nas, bo krótko wytrzymujemy w ciszy.
Cudowne poznawanie się bez zadawania pytań, zdejmowanie tych różnych warstw, skorupek. Zbliżanie się do siebie z pewnością, że ona zrozumie.
Dorota dopełnia chwilę muzyką, można przy niej odlecieć - zresztą, chyba to właśnie trochę robimy.

Wracamy przy zachodzie słońca, piękno aż kiczowate, tu uśmiech nikomu nie schodzi na dłużej z twarzy.

Wszystko jest WŁAŚCIWE. Jest wystarczające, jest zgodne z potrzebą... to brzmi chyba trochę sucho, ale jest właśnie tak.
ognisko
gitara
kiełbasa spalona w sam raz
limonówkacytrynówkamiętówka
jakiś sos pomidorowy i jakaś soczewica
niebo do wynajęcia
jakiś drewniany próg
księżyc
księżyc
księżyc
ciepłe koce

Wszystko właśnie tak, jak ma być.

piątek, 25 października 2013

312

fot. Łucja

Po pracy wsiadam w samochód, najpierw Gliwice, potem Katowice, wreszcie droga do Szczawnicy. Dłuższa, niż przewidywaliśmy, ale z ludźmi - choć wcześniej znałam tylko Łucję - zgrywamy się natychmiast, więc niestraszna nawet mgła, przy której próbujemy widzieć przynajmniej brzeg drogi. Jest dobrze, jest po prostu tak, jak właśnie miało być. Od samego początku.

Moja kiepska pamięć do nazw geograficznych okazuje się błogosławieństwem. Niewykluczone, że dużo bardziej przeżywałabym ten wyjazd, gdybym pamiętała, że zupełnie niedawno byłam w Szczawnicy z moim mężem, i było nam tam szczęśliwie.
A tak - orientuję się dopiero na miejscu, więc miejscowość natychmiast jest "odczarowana", a nocny spacer z plecakami zupełnie zmienia dla mnie jej obraz.

Wdrapujemy się, gramolimy pod górę przy absolutnie magicznym świetle księżyca i myślę, że to niemożliwe, że miałam kiedyś jakąś kondycję... ale jesteśmy.
Uśmiechy, imiona, świece, wymarzone piwo, porzeczkówka, drewniana ławka, mata rozłożona przy piecu.
Już wiem, że trafiłam właśnie tam, gdzie miałam. Zasypiam późno, mocnym, spokojnym snem.

czwartek, 24 października 2013

313

fot. Łukasz

Mam nadzieję, że autor powyższego - niewątpliwego - dzieła, wejdzie tu za jakiś czas i najzwyczajniej umrze ze wstydu... Następnym razem se to przybliż, pieronie... (Oczywiście, też mogłam przybliżyć, wiem.)

Spotykam dziś osoby z jakichś innych czasów, a nawet światów.
Krzysiek kiedyś zabierał mnie i moją siostrę na wernisaże i inne ciekawe imprezy, i mam wrażenie, że to było naprawdę niedawno, no, góra dwa lata temu. Podczas gdy tak naprawdę... tu musiałaby mi pomóc siostra, ale stawiam, że minęło minimum dziesięć lat.
A z Robertem byliśmy w skałach zaledwie przed paroma miesiącami. 
I wydaje mi się, że od tamtych wrażeń, spotkań, od tamtego powietrza upłynęły już całe wieki, że może tego nigdy nie było.

Ale! Drodzy moi (w większości anonimowi) czytelnicy!
Absolutnym odkryciem dnia jest... no, dobra, są dwa odkrycia.
Po pierwsze, zobaczenie suchego dna w miejscu, w którym powinien sobie chlupotać płyn chłodniczy. 
Natomiast drugie odkrycie to jest... to jest dziesięć leveli wyżej, to jest, proszę państwa - synestezja. Słyszeliście o czymś takim? Ja myślałam, że takie rzeczy to tylko w książkach, a tymczasem to naprawdę istnieje. I idealnie trafia w moje uwielbienie dla dziwactw.
Lubię nienormalności. 
I blizny.

Znikam na 3 dni. Potem uzupełnię wpisy ze wstecznymi datami. Zdjęcia będą robione, jak należy, a alkohol będzie pity zachłannie. Czyli też jak należy.
Trzymajcie się! Udanego weekendu i wam!

środa, 23 października 2013

314

fot. klient stacji benzynowej

Nie znam człowieka! Po prostu podjechał zatankować, więc pan z obsługi stacji, któremu wcześniej nie udało się zrobić mi zdjęcia, przekazał mu aparat.
Fajnie jest widzieć totalny brak zdziwienia faktem, że ktoś chce mieć zdjęcie na stacji benzynowej...

A ja żyję weekendem. Bo spędzę go w górach i to na jakimś totalnym końcu świata! 
Z braku lepszej opcji, decyduję nie dołączać do czyjegoś samochodu, tylko sama być kierowcą i jeszcze zgarnąć parę fajnych babek po drodze. Przede mną więc długa trasa i, najzwyczajniej, jaram się tym. 
Tylko o czym to niedawno mówił mój mąż, że niby trzeba by w tym samochodzie posprawdzać?..

wtorek, 22 października 2013

315

fot. mama

Na tym zdjęciu chyba widać, że zostało zrobione po małej sprzeczce... i ten symboliczny dym w tle...
Czasem podnoszę głos. W sensie: teraz czasem podnoszę głos. Wcześniej zdarzyło mi się to tylko parę razy i myślę, że to nie było dla mnie najlepsze.
Nie tych parę razy.
To, że nie robiłam tego częściej.

A włosy, o czym wiedzą znajomi z fb, mam dzisiaj znowu inne, bo niepoczesane. I, jak to zwykle bywa, to właśnie dzisiaj niektórzy widzą mnie pierwszy raz po obcięciu, więc trochę zgrzytam zębami, trochę się chichram...

Rano na autobus idę jeszcze przy świetle księżyca. Jest pięknie, bardzo ciepło, w słuchawkach ulubiona muzyka. Lubię takie chwile, nie mogę wtedy przestać się uśmiechać.

I wiem, że ten uśmiech nie wszystkim się podoba. Tak, jak moje tańczenie przy grabieniu liści. Jak prowadzenie tego bloga.
Nie będę was prosić o wybaczenie. Nawet nie macie odwagi mi tego powiedzieć, a ja, cóż, ja się bardzo cieszę z tego, jak wiele spraw ciągle weryfikuje ten czas, ten moment w moim życiu.

Rano w busie zasypiam i... przesypiam swój przystanek. Maszeruję potem przez kawałek miasta i już zupełnie głośno śmieję się do siebie.

Mam powody do radości.
Ludzie, wiecie?
Odszedł ode mnie mąż, mieszkam z rodzicami - i mam powody do radości!
Ale czad.

poniedziałek, 21 października 2013

316

fot. Beata

Jest mi dziś dobrze.
Jest mi dziś źle.
Jest mi smutno, i radośnie, i błogo, i ciężko.
Jest mi RÓŻNIE, więc: normalnie.

Wypalam papierosa z Beatą, cierpię z powodu choroby przyjaciela, po godzinach w pracy słucham głośno muzyki, zjadam w bufecie najbardziej słony barszcz świata, wieczorem oglądam fajne filmy i coraz bardziej cieszę się tymi samotnymi wypadami do kina. Co więcej - one są coraz mniej samotne! Choć uparcie siadam osobno.
Ktoś chwali moje włosy, ktoś jeszcze chwali moje włosy, z kimś żartuję, o kogoś się boję, ktoś pyta "jak to robisz, że tak dobrze sobie dajesz z tym wszystkim radę", ktoś wsiada do mojego samochodu i nim odjeżdża, wiem, że to mój mąż i cieszę się, że nie zastukał w okno, że dał mi dzisiaj spokój.

Zaniosłam wcześniej do samochodu jego kolejne rzeczy plus maszynkę do chleba, którą kiedyś dostaliśmy od rodziców, a która od początku mi się nie podobała i mnie wkurzała, plus wagę łazienkową, która również była prezentem od  jego rodziców i osobiście uważam, że trudno wymyślić mniej trafiony.

Tyle! Żyje się, zwyczajnie się żyje, choć jeszcze niedawno się myślało, że to "zwyczajnie" już nigdy nie będzie możliwe.

niedziela, 20 października 2013

317

fot. Monika

Monika jest kimś z innego świata.
Jest "sprzed", a więc z takiego, jak mi się wydawało, całkiem fajnego czasu w moim życiu, kiedy powoli układałam sobie różne rzeczy, także po prostu w głowie. Kiedy regularnie chodziłam na jogę i kiedy zaczęłam biegać.
I kiedy zaczęłam się uczyć wspinania "z dołem"! Ha! Taka byłam!
Długo się nie widziałyśmy, więc dziś nad kuflem czeskiej kofoli gadam i gadam, opowiadam, aż w końcu zauważam, że to się stało zwykłym relacjonowaniem, że już się nie rozsypuję, że nawet wtrącam parę żartów.

Żartuje też mój mąż, z którym mam stale kontakt - i sama nie wiem, dlaczego. Czuję, że powinniśmy naprawdę przestać ze sobą rozmawiać, bo może utwierdzam go w przekonaniu, że właściwie, to nic szczególnie strasznego się nie stało?.. Że możemy sobie teraz być kumplem i kumpelą?..
Nie, wcale tak nie myślę. Nie, nie możemy.
Życie ma wiele kolorów, ale czasem po prostu podejmuje się prostą decyzję, dokonuje wyboru pomiędzy czarnym a białym.
Kiedyś wybrał mnie, a potem mnie odrzucił.
Tu nie ma "pomiędzy"... i czuję, że szanowanie siebie, to obecnie także możliwie najrzadszy z nim kontakt.

Tyle, że już parę razy w ciągu ostatnich paru tygodni podejmowałam takie postanowienie.
Może wreszcie się do tego zastosuję.
Bo nie chcę w końcu musieć zwariować.

sobota, 19 października 2013

318

fot. tata

... cholerna pełnia...
... chyba wariuję...

... dzień mija właściwie zupełnie normalnie... myję sobie samochód, sprzątam w domu, takie tam... tylko ciągle dzisiaj przy tym wszystkim umieram ze strachu...

A teraz długa kąpiel.
Muszę się schować pod wodą.
Usłyszeć, jak bije mi serce.
Usłyszeć, że bije mi serce.

piątek, 18 października 2013

319

fot. p. Asia

A dziś...

A dziś nie jest najlepiej. Pogoda raczej melancholijno-dołująca, do tego większość czasu w pracy siedzę sama...

Za internetową namiastkę relacji międzyludzkich, Bogu (i Zuckerbergowi) niech więc będą dzięki.
Pogaduchy trzymają mnie przy życiu, Łucja dzielnie ciągnie za uszy, każe zrobić coś dla siebie.

Choć w piątkowe wieczory nieco mniej się docenia uroki mieszkania poza miastem, choć trochę się tęskni do ludzi, po prostu odkładam obowiązki i plan na dziś to książka, herbata i koc. I kot, i szarlotka. I ulubiony fotel. I ulubiona lampa. I radio. I przecież, muszę przyznać, jest tego wszystkiego całkiem sporo.

czwartek, 17 października 2013

320

fot. Karol

Właściwie, nie potrafię dziś napisać niczego, co wiązałoby się jakoś z moim mężem i tym, co czuję w związku z naszym rozstaniem.
Przyjmuję, że to dobrze.
W pracy nie mam czasu się nudzić (a więc: myśleć, pamiętać, czuć), a wieczór spędzam z bliskimi znajomymi w kinie. Nie na filmie z widocznego na zdjęciu plakatu, ale na takim, który miał gwarantować oderwanie się od wszystkiego - i rzeczywiście, to się udało.

A teraz piję sobie nalewkę, która miała być nieudaną starą kawówką, a okazała się być (niebezpiecznie) smaczną malinówką.
Piję sobie szybko, bo chcę szybko zasnąć.
I bo muszę zapomnieć, nie myśleć o tym, że nadal angażuję się w relacje z ludźmi, że zależy mi, że przywiązuję się jak pies, a miał być przecież dystans i rozsądek.

Nie umiem tego cholernego dystansu złapać.
serce pojemne jak przedwojenna wanna

I jeszcze jeden kieliszek. Szybko.

środa, 16 października 2013

321

 fot. Tomek

Z kotem, a właściwie kotką - kotką Kreską - wypracowałyśmy chyba kompromis.

Idąc spać, zamykam drzwi sypialni, po chwili ona zaczyna je drapać, ale dużo bardziej delikatnie, niż jeszcze niedawno. To już nie jest próba staranowania, tylko lekkie skrobanie. Przez jakiś czas udaję, że nie słyszę, ona też robi sobie przerwy... za którymś razem, kiedy znowu zaczyna drapać - wpuszczam ją.
A czarna kotka-ślepotka wskakuje na łóżko, podchodzi do mojej twarzy, wącha, jakby sprawdzając, czy to na pewno ja, wydaje jeden pomruk - więc test znów zdałam pomyślnie - i zwija się w kłębek tuż przy mnie. Nigdzie się nie wspina, niczego nie gryzie, po prostu układa się do snu, ogrzewamy się nawzajem, dzielimy ze sobą senne marzenia kobieco-kocie i razem rano wstajemy, czeka w przedpokoju, aż przyjdę z łazienki i sypnę jej jedzenie, powtarzając pod nosem "kurde kurde kurde", bo pewnie znowu się spóźnię.

Tomek to drugi (a właściwie pierwszy) z moich szefów.

A dzisiejszy dzień obfituje w znaki tak bardzo, że w pewnym momencie brakuje mi tchu. Nie wiem jeszcze, co one wszystkie przyniosą, ale czuję, że coś dobrego i ważnego.

wtorek, 15 października 2013

322

fot. mąż

Jakieś nadzieje dziś do mnie przychodzą. Nieproszone, ale nie wiem, czy niechciane.
Oglądam je sobie i na razie nie mam pomysłu, co z nimi zrobić.

Niech są.
Chyba dobrze, że są?..
Podobno bez nadziei, to ciężko.

Oby z nią z kolei nie okazało się być już całkiem... beznadziejnie.

niedziela, 13 października 2013

324

fot. Łucja

Boże, jaka cudowna niedziela!

Rano wściekam się przy prasowaniu sukienki, użeram z jakimiś wspomnieniami, niedopowiedzeniami, bezradnością... i nagle pojawia się we mnie myśl:
do dupy jest samej spać
do dupy jest co tydzień myć podłogi (a nie na zmianę)
jest naprawdę do dupy musieć sobie samej ciągle wszystko przynosić
i nie mieć komu powiedzieć "ty masz bliżej"
ale
gdyby nie ta jego (najbardziej kretyńska na świecie) decyzja
nie czekałabym właśnie na Łucję
nie prasowała kiecki, która wiem, że jej się spodoba
w ogóle nie miałabym tej kiecki, no bo kupiłam ją sobie wczoraj na poprawę humoru
nie upiekłabym znowu tej przepysznej tarty ze śliwkami
i nie umiałabym jej przepisu już na pamięć
nie miałabym w perspektywie długiego z Łucją spaceru
i nie czekałabym, aż mi przywiezie "Biegnącą z wilkami"

Ja pierniczę.

Sukienki nie przypalam, a resztę dnia spędzam wprost fantastycznie.

sobota, 12 października 2013

325

fot. tata

Jeśli ma się odwagę do zadania nurtującego pytania, trzeba też znaleźć w sobie siłę do przyjęcia odpowiedzi.

A jeśli odpowiedzią jest milczenie?

Zabraniam sobie pewności, że wiem, co się za nim kryje.

piątek, 11 października 2013

326

fot. Dominika

Nie wiem, kto właściwie wymyślił te dinozaury w tle, chyba Iza... a widoczna po lewej stronie dłoń należy do Magdy.

Wieczór spędzam w dodającym powietrza towarzystwie świetnych, otwartych i dobrych ludzi. Po powrocie do domu boję się, że niedostatecznie im pokazałam, jak ważne było dla mnie to spotkanie.
Ludzie, bo było! Dziękuję Wam, z całego serca!
Pierwszy raz od kilku tygodni śmiałam się aż do bólu brzucha.

Odkrywam więc dzisiaj, że nadal to potrafię.

I mogłabym znaleźć może nieco lepsze zdjęcie, może dostatecznie ostre... ale nie chcę. Tu jest właśnie cała Dominika i spontaniczność ich wszystkich.

Jest normalne życie, może nie tylko obok mnie, może i ja sama tak naprawdę żyję zupełnie normalnie.

czwartek, 10 października 2013

327

fot. p. Piotr

Od dziś wyglądam tak.
I, dzięki Bogu, nie bardzo mam co więcej napisać.
Bo o tym, że minionej nocy sama sobie radzę z bólem, biorę tabletki, uciszam kota, kładę na brzuch rozgrzewającą poduszkę i śpię do rana, i spokojnie wstaję do pracy?
Wielkie mi halo...
No tak, radzę sobie. A jakie ja mam niby inne wyjście?
Ktoś zdecydował za mnie, że mam sobie radzić... i tak jest.

A poza tym, aktualnie w piekarniku moja popisowa tarta ze śliwkami.
To na jutro - więc cieszcie się, Błękitna!

środa, 9 października 2013

328

fot. Ania

Zdjęcie może nie jest najlepsze, ale nie szkodzi.
Jest zrobione w trakcie bardzo miłego spotkania.

Wieczór spędzam w towarzystwie kilku kobiet. Są piękne, mądre, świadome, panują nad swoim życiem. Cieszę się, że możemy porozmawiać i choć ostatnia taka okazja była ładnych parę lat temu, nie ma żadnego nadrabiania zaległości. Jest tu i teraz, są jakieś bieżące sprawy, jakieś życia, którymi się ze sobą dzielimy w kawałkach, spokojnie... dobrze mi z nimi.

A spotkanie odbywa się w mieście, w którym mieszka teraz mój mąż. I przypominam sobie o tym dopiero, kiedy ktoś mi uświadamia, jakie to miasto jest małe. I ta wiedza nie robi mi dziś krzywdy.

wtorek, 8 października 2013

329

fot. Irena

Dzień zmiennych nastrojów.

Wczoraj długa rozmowa z moim mężem. Bardzo miła. (I chcę myśleć, że nie tylko dlatego, że "fejsowa".)
Nie wiem, czy to nie robi mi krzywdy.
Nie wiem.
Bo zostaje we mnie na długo i dziś na przykład ma taki skutek, że znowu wszystko mi się kojarzy, wszystko przypomina, wszystko jest "zupełnie tak, jak". A wtedy jestem trochę jak bez naskórka, staję się nadwrażliwa, bardziej podatna...

... pstryk - nastrój się zmienia.
Ktoś - niechcący - sprawia, że znowu myślę źle o sobie. Nie znajduję na swoim koncie sukcesów. Rozpamiętuję porażki.

A mój samochód po pewnej stłuczce ma blachę w trzech różnych odcieniach, ale od pewnego czasu jakoś podejrzanie ten kolor się wyrównuje.
Nigdy nie korzystałam z myjni!
Umawiam się więc wieczorem z Ireną...

... pstryk...

poniedziałek, 7 października 2013

330

fot. Weronika

Tej Weroniki, to ja nie znam kompletnie. Jest młoda, stoi z paroma osobami, zaczepiam je przed pierwszym seansem, bo nie wiem, czy spotkam kogoś znajomego.
Są mili, grzeczni - i kompletnie nie zaskoczeni tym, że ktoś prosi o zdjęcie.

A potem sama oglądam dwa filmy i jakoś... no, jakoś kompletnie mi to nie przeszkadza.
Choć kiedy w przerwie ktoś kogoś pyta, czy ma przynieść kawę, herbatę, czy może gorącą czekoladę, no, to fakt, to kłuje troszeczkę.

Odważam się dziś pomyśleć: nowy początek. Ale cichutko to sobie myślę, niepewnie to myślę i wstydliwie.

niedziela, 6 października 2013

331

fot. Marta

Mojej siostrze zaczął się rok akademicki, więc znowu bawię się w modelkę, a ona mówi - "masz zdjęcia za sesję", więc niech dziś tu będzie właśnie to.

W naszej parafii odpust. Mszę sprawuje gościnnie ksiądz, który udzielał nam ślubu, ale nie łamię się.
Gorzej w domu, z rodzinnymi... hm. Układami?.. Nie, to nie jest najlepsze słowo...
Kochamy się wszyscy, ale takie spotkania mają jasne i ciemne strony. Czasem komuś nie chce się już może udawać, że w pełni wspiera i rozumie, komuś przyjdzie do głowy mniej udany żart...

Niby przyzwyczaiłam się do jego nieobecności, do braku jego rzeczy, ale różnie bywa z interpretacją tej sytuacji.
Bywa, że wydaje mi się: po prostu wyjechał na kilka dni.
Myślę wtedy: Boże, zajęłam wszystkie półki w łazience, kiedy wróci, to przecież gdzie on się pomieści - i ta myśl, wyartykułowana, wyraźna, otrzeźwia mnie. Przypomina. Potem długo stoję pod prysznicem, gapiąc się na swoje stopy.

sobota, 5 października 2013

332

fot. mama

Próbuję się uśmiechać, rozpuszczam włosy - a te włosy wyglądają niezdrowo, uśmiech na sztuczny.
Czasem widać... czasem po prostu po mnie widać.

Dziś jesień przypomina jakąś "tamtą jesień", a zapach ciasta z jabłkami jakieś "tamto ciasto".
Wszystko już było. Wszystko jest podobne, będąc zarazem przecież zupełnie już innym.

Ktoś radzi: nie można żyć nadzieją i uświadamiam sobie, że to "życie nadzieją" to przecież w ogóle jest jakiś oksymoron. Że nadzieją to się chyba powoli codziennie umiera. A ja naprawdę wybieram życie.

piątek, 4 października 2013

333

fot. Justyna

Dobry dzień, spokojny, w pracy spędzony w większości samotnie - i cieszy, że ta samotność staje się czymś normalnym, czymś, co da się przeżyć.
A wieczór z przyjaciółką, z babskim gadaniem. O nas, o ciuchach, blogu, związkach, deszczu, kocie, zakupach...
Ot, piątek, całkiem przyjemny piątek.

***

I długie rozmowy przez telefon. Takie, że... ach. Jakich ja znam ludzi!..

czwartek, 3 października 2013

334

fot. mama

Od wczoraj płyną do mnie szerokim strumieniem wsparcie, zrozumienie, ciepło... Ogromna, zachłystująca ilość dobra, której się nie spodziewałam, a za którą - z serca dziękuję.

Rozmawiam z nim dzisiaj przez chwilę.
Zapewniam, że ten blog powstał dla mnie, po prostu ja tego potrzebuję. Że nie mam złych intencji, nie robię tego na złość jemu.
Nie wiem, czy to próba zaopiekowania się nim.
Może.
Może pójdzie mi lepiej, niż kiedy był blisko.
On z kolei pisze, że może z tej odległości zauważy więcej moich talentów.

I jest w tym coś ostatecznego.
W tym pisaniu o przyszłości, w której nadal jest on, jestem ja, ale najbanalniej w świecie, już nie ma nas.


środa, 2 października 2013

335

fot. mama

Nie potrafię powiedzieć, co czuję "miesiąc po".
Momentami wydaję się sobie w miarę silna, zdystansowana... momentami.
Dziś rozmawiałam z nim przez chwilę, pojawiły się te pieprzone łzy.
A teraz próbuję przez obrączkę przeciągnąć rzemyk i zrobić z niej bransoletkę.

Wiem już na pewno, że, niestety, będę żyć. Jak z ciężką chorobą... ale jednak nie bez nadziei na wyzdrowienie.

Witajcie, fejsbukowicze, rozgośćcie się.
Zostawcie mi prawo do przeżywania tego po swojemu - ale jeśli poczujecie potrzebę, piszcie, reagujcie, bądźcie. Potrzebuję was, ludzie.

wtorek, 1 października 2013

336

fot. tata

Tak się składa, że ostatnie zdjęcie wrzucone na fb, jest zrobione niemal w tym samym miejscu, co pierwsze.

I to wszystko, co w miarę mądrego mogę dzisiaj napisać.

Tak chcę... tak potrzebuję... przytulenia... po prostu.