wtorek, 19 listopada 2013

287

fot. pan piekarz

Mam dość konkretny pomysł na dzisiejsze popołudnie i wieczór, ale muszę z tego zrezygnować.
Za to spotykam się z mężem, więc choć nie jest to proste ani takie znowu oczywiste, to on miał być autorem dzisiejszego zdjęcia. Bo przecież to spotkanie jest ważne. Jeśli jednak kojarzycie "ważne" z "dobre" albo "niosące nadzieję" czy coś w tym stylu, to natychmiast przestańcie. Nic z tych rzeczy. Po prostu spotkania z kimś, z kim się było przez 9 lat, będą (może zawsze) ważne, to chyba całkiem logiczne.
Zapominam jednak wyjąć aparat - najzwyczajniej - więc cieszę się, że odważam się poprosić pana w piekarni. I wiecie, co? Kiedy mówię, że mam do niego prywatną prośbę, on pyta, czy chodzi o zdjęcia. Zbieram jakoś szczękę z podłogi... a po wyjściu przypomina mi się, że kiedyś w tej samej piekarni robiłam zdjęcie w ramach moich "one picture a day". Widać trafiło wtedy na tego samego piekarza; cóż, przynajmniej dla tego jednego człowieka będę jakąśtam legendą.

To nie jest też tak, że przez cały dzień nie mam z nikim kontaktu. Przestałam tylko tachać wszędzie aparat. No i większość osób, z którymi ten kontakt mam... cóż... przez internet i przez telefon nie da się robić zdjęć... póki co. Póki co - i chyba, bo właściwie, nie jestem tego wcale taka pewna.

Dziś, na szczęście, nie mam nastroju na dobijanie się np. właśnie tym, że nie mam nikogo do złapania pojedynczych spojrzeń, do powąchania, dotknięcia. Dziś jakoś sobie daję radę.

I rytuały, lubię rytuały. Np. prażenie siemienia lnianego. O matko, jak ja to uwielbiam! Ruszać patelnią, czekać, aż pojedyncze nasionka zaczną z niej wyskakiwać, no i potem ucieranie w moździerzu, specyficzny zapach, dodaję sól, wyobrażam już sobie smak jutrzejszych kanapek...
To przecież tak dużo! Genialna sprawa, takie siemię lniane. Siemię lniane made my day.

1 komentarz: