niedziela, 24 listopada 2013

282

 fot. Marta

Dzisiejszy dzień można opisać słowem z naszej gwary: dziwoki.

Powrót z Bielska trwa zatrważająco długo. Z przystankiem w Cieszynie, gdzie na świątecznym Jarmarku znajduję coś dla siebie i dla Łu... właściwie, znajduję tam całe mnóstwo rzeczy dla siebie i dla Łu... I docieplam się grzanym winem. Potem czekam na rodziców, chronię się przed deszczem, spotykam koleżankę, jakoś tak mi pozytywnie, że nie może mi zejść przysłowiowy banan z przysłowiowego ryja.
I jeszcze lądujemy na chwilę w domu, który urządzają dla siebie moja siostra z mężem. Mój tata pomaga im dziś zamontować kominek - stąd to zdjęcie.
Z trudem udaje mi się zdążyć (przyjmując, że 30-minutowe spóźnienie mieści się w kategorii "zdążyć") na umówione od kilku dni spotkanie. Z paroma babkami, z emocjami pokazywanymi... tak, w tym właściwie mieści się wszystko: pokazujemy sobie emocje.
I znów okazuje się, że nie ma przypadków; że przyciągamy na swoje orbity takich ludzi, jacy aktualnie są nam potrzebni. Co dziś już oznacza dla mnie wyłącznie najczystsze dobro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz