piątek, 21 lutego 2014

193

 fot. Łucja

Wymyśliłyśmy z Łu zwiedzanie tego dość brzydkiego miasta już jakiś czas temu. Na miejscu trochę zmieniamy plan i zamiast zatrzymywać się przy punktach, któremu ktoś nadał miano znaczących, robimy to po swojemu. I fantastycznie jest odkryć, że obie mamy takie samo "po swojemu", to dobrze wróży sierpniowym wspólnym planom.
W sklepie z bielizną poznajemy cudowną panią Ulę, na obiad zjadamy pierogi, kupione w okienku, siadamy z nimi na ławce na jakimś nieszczególnie atrakcyjnym deptaku, z widokiem na ciucholand, ciucholandów zresztą w tym mieście od groma, a my dzielnie nie wchodzimy do żadnego. Odwiedzamy za to sklep z elektroniką, kusi hasłem wyprzedaży asortymentu. I wypijamy kawę w miejscu z kategorii "lokalików", mieszanina elegancji i kiczu z wyobrażaną przytulnością, nam jednak ze sobą wszędzie dobrze, a najważniejsze, że dużej kawy jest naprawdę dużo.
I nie zdążam na spotkanie zaplanowane na wieczór, więc jednak decyduję się nocować u Łu, znajomi potrzebują pomocy przy porządkowaniu barku, cóż robić, poświęcimy się - oczywiście, nadal żadna butelka nie jest pusta, za to każda prawie, no i to powtarzanie sobie w drodze powrotnej, jak to zupełnie bez sensu jesteśmy obie trzeźwe. I dopadam książkę o Islandczykach, śmieję się głośno w noc, Łu przytula moje kolana przed snem.

1 komentarz:

  1. Polecamy się na przyszłość w kwestii tych porządków barkowych :) Może uda się te naleweczki dokończyć.... :)
    Gosia

    OdpowiedzUsuń