fot. A.
- I co, fajna?
- Tak, bardzo fajna. (...) Zawsze taka była?
- Nie wiem, widziałam ją chyba trzeci raz w życiu, z tego ostatni raz jakieś... czternaście lat temu?..
A jednak umawiałyśmy się od dawna i wreszcie się spotykamy, i znów zachwyt, nieustanne zdziwienie, że z kobietą może mi być tak fajnie, swojsko, i jakoś tak - ufnie.
Tak naprawdę, ten weekend jest wyjątkowo... sinusoidalny. Płaczę ze wzruszenia i błogości, a już po chwili, bo jestem tak bardzo do niczego. I wszystkie te łzy smakują nieromantycznie tak samo, na szczęście równie sprawiedliwie zostają doprawione odrobiną wina, uśmiechem, wyrozumiałością. Są słodko-słone jak kolacja w pobliżu krakowskiego rynku. Na Floriańskiej odwracam się, niebo rozświetlone pokazem sztucznych ogni, a ja bywam dzieciakiem, sztuczne ognie naprawdę bardzo lubię, uśmiecham się i znów nie jestem pewna, czy mam prawo na cokolwiek teraz narzekać, przecież los Bóg wszechświat wynagradzają mi tę jedną moją porażkę stukrotnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz