piątek, 27 czerwca 2014

67

fot. tata

Razem z krwią, wypływa siła, chęć. Pozostaje woda, osłabienie, niepewność. Za dużo miejsca na tęsknienie.
Potrzebuję dziś przytulenia, nie potrafię jednak znaleźć osoby, którą mogłabym o nie poprosić.
Sweter, potem koc, wreszcie sen. Przespać jasność, dzień, wiążące się z nimi poczucie marnowania czasu. Żal światła, na które nie wiem, co mogłabym wystawić.
Budzę się więc nocą i próbuję jakoś zacząć być. Bycie wyznaczane pracą, więc zmywam naczynia, namaczam słonecznik na pastę. Drobiazgi, jakieś uzasadnienie siebie dzisiaj. Bez krwi, trochę też bez skóry, bo brakuje czyjejś, mogącej być punktem odniesienia dla własnej.
Nawet nie smutek, trochę samotność. Nic nowego, czasem tylko bardziej odczuwalne.
To, co było nazywane pewnym, skończyło się, więc teraz cała wanna strachu. Zanurzona, z trudem łapię oddech, od zimna dostaję gęsiej skórki i nie umiem wierzyć, że po prostu taka, zasługuję na - właściwie, nie umiem wierzyć w myślenie bez kategorii zasługiwania.
Jeśli wiara jest pewnością, to przymnóż mi jej litościwie, milczący Panie.

1 komentarz:

  1. Ten opis....podoba mi się. Tak, takie opisy chcę czytać. Nie podoba mi się smutek przemawiający przez nie, ale sposób pisania...ach... Agni... Ty wiesz, ja będę Twoją wierną czytelniczką :)

    OdpowiedzUsuń