niedziela, 15 czerwca 2014

79

fot. Martyn

Mam zagwozdkę z tym moim samochodem.
Na razie, Rafał mi go jeszcze nie podarował. I jeszcze do niedawna bardzo na to nalegałam, a teraz...
To auto jest stare. Naprawdę stare, ma ponad 20 lat - i to po prostu widać.
Jest też w gazie i ma automatyczną skrzynię biegów.
I jest po prostu klimaciarskie.
Lubię je i jest mi w tej chwili bardzo potrzebne; codziennie nim dojeżdżam do pracy (i z powrotem, aktualnie to jest ok. 60 kilometrów dziennie).
Kiedy jednak dostanę pracę w większym mieście (a to przecież w końcu musi nastąpić), zamierzam korzystać wyłącznie z komunikacji miejskiej, względnie roweru.
I jasne, że do tego czasu mogę się nacieszyć samochodem. Jasne, że są przecież weekendy, urlop, wakacje. Wyciągi narciarskie nie pod domem i takie tam. Tylko, że ja się kompletnie na mechanice nie znam. Jeśli cokolwiek się temu autu dzieje, jestem skazana na litość innych osób. A potem, jeśli padnie zbyt wysoka cena, mogę tylko zrobić wielkie oczy i powiedzieć "panie, zostaw se go pan".
No więc nie wiem, czy jest sens go brać. Generuje wydatki, jutro po pracy też zawożę go do mechanika i nie wiem, jaką sumą to się skończy.
Bywa też przydatne, no ale w każdej awaryjnej sytuacji jestem naprawdę bezradna...
Zwyczajnie nie wiem.
Zaproponowałam Rafałowi interes, audi za canona... ale, kurcze, aparat akurat woli sobie zostawić.
Szlag.

A zdjęcie z przedpołudnia, cudownego zresztą.

A Kreska wskoczyła mi na kolana. Ja ją cmokam w czarną główkę, ona wilgotnym nosem dotyka mojego przedramienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz