czwartek, 26 czerwca 2014

68

fot. Asia

Przeszło mi wczoraj, owszem, przez myśl, że mogę mieć bolesny początek okresu, bo miałam parę stresujących sytuacji w ostatnich tygodniach. A jednak nie przewidziałam takiego rozmachu.
W ramach kampanii "szef z ludzką twarzą", wysyłają mnie do domu, co właściwie mogło być rodzajem szczególnego wyrachowania, ponieważ wcześniej to właśnie od szefa dostaję tabletkę przeciwbólową, która tak mnie zamula, że już siadając za kierownicą wiem, że to naprawdę zły pomysł. W ostatnim przebłysku świadomości proszę Artura, żeby zadzwonił i wiem, że potem gadamy przez prawie całą drogę (na słuchawkach, na słuchawkach), ale o czym, zabijcie mnie, nie pomnę.
W domu padam, bo zaśnięciem bym tego nie nazwała.
Aaa, jeszcze wcześniej podjeżdżam na pogotowie... i odjeżdżam, nie zaszedłszy.
Macie też tak? Że wystarczy zobaczyć napis "ambulatorium" i jak ręką odjął?
Nie myślcie tylko, że boję się lekarzy. To głębsza, głupsza, gorsza sprawa (czyli sprawa o zasięgu 3g, hue hue). Ja po prostu nie daję sobie prawa do bólu. Nie jęcz! Wytrzymaj! Nie przesadzaj! No to nie przesadzam, przyjeżdżam - i od razu wszystko mija. Do tej pory, zwykle był tam ze mną ktoś jeszcze (mąż-jeszcze konkretnie), przed kim nie chciałam się przyznawać, że tak naprawdę, już mi nic nie jest, więc po jakimś czasie, dzięki Bogu, okazywało się, że jednak nadal mi jest. Dziś stwierdzam, że jestem okazem zdrowia, jadę do domu, włażę pod kołdrę, parę minut dreszczy i znikam.
A potem jak po maratonie, ale kto to zna, temu tłumaczyć nie trzeba, a kto nie zna, nie załapie tak czy tak - i fajnie. U mnie to już też nie norma, więc właściwie, trzeba się cieszyć.
No i już nie nienawidzę.
Ej, a nieźle rockowa stylówka na focie, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz