sobota, 7 czerwca 2014

87


 fot. samowyzwalacz

Dzień samotny, to w jakimś stopniu świadoma decyzja i przynajmniej wiem - nie lubię tego. Czasem i trochę, to owszem. Ale kiedy tak ciepło, kiedy czerwiec, kiedy sobota - nie.
Tak przynajmniej wydaje mi się momentami, a jednak chwilami doskonale mi z samą sobą. Na przykład, kiedy siadam na trawniku przed domem i między stopami mam miskę z obiadem. Makaron, ser, truskawki. O mamuniu, uczta bogów (a przynajmniej bogini).

A zdjęcia nie miał mi kto dziś zrobić. Nie chciałam prosić nikogo obcego. Przez chwilę zastanawiałam się, do którego sąsiada pójść... i wreszcie mnie olśniło.
Dziesięć miesięcy po założeniu bloga, myślę pierwszy raz: a pewnie, że nie jestem sama.
Pewnie, że zawsze mam kogoś, kto może mi zrobić zdjęcie.
Oczywiście, że to ja mogę je sobie zrobić.

Nadal najbardziej mi zależy na wręczaniu aparatu komuś innemu. Teraz jednak wreszcie wiem już, poczułam, że nie muszę tego robić, że to może być wyborem.
(Swoją drogą, w tym kontekście szczególnie podoba mi się słowo "samowyzwalacz".)

I oglądam Wyśnione miłości, i czuję lekkie zażenowanie, bo to film także o mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz