poniedziałek, 4 listopada 2013

302

fot. mama

Od kilku dni myślę, że jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę... i zwariuję bez jogi.

Dziś od rana wiem, że wreszcie na nią pojadę i ta myśl pozwala mi przetrwać totalne szaleństwo w pracy. Uśmiecham się szeroko, wracając do domu, zastanawiając się, ile asan będę pamiętać... i niespodziewanie dostaję mocny sygnał. Prosto z podbrzusza.
Aha.
Czyli to dziś.
Aha. No to pojechałam.

Kiedy dociera do mnie, że szanowny pan okres po raz kolejny postanowił jednak nie przyjść, jest już za późno - ale tym razem, to ja będę cwańsza. Za długo, holender jasny, za długo już to odwlekałam. A więc: prysznic, "pumpy", sportowa koszulka, rozkładam matę...
... i czuję się, jakbym skądś wróciła. Jakbym weszła do domu.
Bałam się, że będę mieć większe problemy, ale wiele (od)ruchów chyba po prostu we mnie zostało.
Ciało pamięta! Moje ciało kochane!

Trzy kwadranse dla samej siebie.
Trzy kwadranse u siebie.

Kiedy moją lewą stopę mam przy prawym biodrze, a od tyłu łapię ją lewą ręką, chce mi się płakać ze wzruszenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz