sobota, 8 marca 2014

178

fot. Łu

Piękny koncert, pokazujący, że widać i nie będąc rodowitym Islandczykiem, kiedy żyjesz tam, nie możesz tworzyć muzyki, w której nie będzie islandzkiej przestrzeni, powietrza i wiatru. Oczywiście, nie wiem, jakimi one są, ale to, czego dziś słucham, jest dla mnie po prostu właśnie bardzo tamtejsze.
I znowu bliskość fajnych, życzliwych osób, do których nie mogę przestać się uśmiechać. Nawet, kiedy idę poruszać się trochę do tych dźwięków; zamykam oczy, a po chwili uświadamiam sobie, że z twarzy nie schodzi mi uśmiech.
Nim jednak koncert, wczesne - zdecydowanie zbyt wczesne, jak na weekend - wstawanie. Nie mieszkam na końcu świata, a jednak mam w soboty tylko jedno połączenie, pozwalające zdążyć na wszystkie umówione spotkania.
Trudno jednak narzekać, kiedy swoją wioskę ogląda się w pięknej porannej mgle, kiedy ciepło pozwala na założenie cienkiej kurtki i sukienki. (Sukienka i rajstopy! Kiedy ja ostatnio miałam sukienkę i rajstopy!? "Dzieje się!" - jak to ktoś już kiedyś powiedział.) Kiedy jedzie się do kogoś fajnego i ważnego. Kiedy potem wychodzi tak piękne słońce...
A wiecie, co dostaję z racji bycia kobietą?
Tartę. Czekoladowo-bananową, makabrycznie słodką tartę.
Prawdopodobnie nie okazuję wzruszenia tak, jak bym chciała, ale wzruszona jestem okrutnie. I jeszcze cały dzień jest za mnie/dla mnie noszona w obciachowej reklamówce!
Sama nie wiem, czy to dowodzi, że ja mam wysokie wymagania, czy że cieszą mnie rzeczy proste, ale pal sześć dywagacje, to ciacho mnie ujmuje.
Ujmuje mnie cały ten dzień. Nie pamiętam, żeby mi kiedyś było aż tak dobrze ósmego marca, ale wiecie, co myślę? Prawdopodobnie mam słabą pamięć.
Co nie zmienia faktu, że o rany, jak cudownie, jak mi dziś przecudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz