poniedziałek, 3 marca 2014

183

 fot. mąż

Zupełnie bez jakiegoś szczególnego powodu, pomyślałam w piątek o moim dawnym przyjacielu.
Być może dobrze by było nie używać określenia "dawny przyjaciel". To jednak szczególnie ważna dla mnie osoba, przegadaliśmy wiele nocy, to on pierwszy częstował mnie czeskim winem z plastikowych butelek, zawiózł maluchem na oglądanie gwiazd, brudziłam sobie z nim sandały na torowiskach... młodość, ach. Fajnie, że był. Ta późniejsza młodość oddaliła nas nieco od siebie, na szczęście, przede wszystkim po prostu geograficznie. Nie mogę go nazywać "znajomym", a i z przyjaźnią, choć trochę szkoda, niewiele ma nasza relacja aktualnie wspólnego. Tak, to mój dawny przyjaciel i w piątek poczułam ochotę do niego zadzwonić. Cóż, krakowski spleen, wyleciało mi to z głowy kompletnie, a dziś najzwyczajniej dzwoni on.
Mam nadzieję, że uda nam się wreszcie spotkać. Choć widuję go na zdjęciach, chcę sprawdzić, jak bardzo utył!

I rozmawiam dziś z Ozem. Zajął się składaniem wniosku o separację, nie będzie to właściwie tak zupełnie proste, choć też - dzięki Bogu - nie nadzwyczaj skomplikowane. Ani nie nazbyt kosztowne, przynajmniej w sensie finansów.
Trochę się śmiejemy z absurdalnych przepisów... i trochę obojgu chce nam się płakać.

Obiecuję zawieźć go późnym wieczorem na pociąg, stąd dzisiejsze zdjęcie. I podpisane specjalnie właśnie tak, nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie to aktualne.

Rozmawiamy, przytulamy się na pożegnanie, jesteśmy oboje spokojni.

I smutni. Trudno by było inaczej, mamy przecież uczucia.

Kolejny dzień bez puenty.
W przeciwieństwie do naszego małżeństwa, które chyba właśnie puentować zaczynamy już naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz