wtorek, 26 sierpnia 2014

7

fot. mia mama

Choć to powrót do domu, nie może być właściwie aż tak bardzo smutny, kiedy na dworcu autobusowym w Berlinie najdelikatniej, jak można to sobie wyobrazić, budzi cię rosły pan ochroniarz.
Potem jest trochę trudniej. W autobusie budzie mnie po prostu ból tyłka i widzę, że stoimy w korku. Potem budzi mnie ból kolan i nadal stoimy w korku. Podróż nie trwa siedem godzin, tylko prawie dziewięć i ciągle czuję się atakowana przez te nasze europejskie zapachy. Albo coś cuchnie, albo... właściwie, też cuchnie, ale od nadmiaru wody kolońskiej.
Długo trwa to wracanie, bo przez mieszkanie Łu, przez dworzec w Kato...

... właściwie, nie ma o czym pisać...

Tak, zdjęcie jest nieostre. Tak naprawdę, od bodaj trzeciego dnia w Islandii, miałam problemy z obiektywem, który przestał łapać ostrość. Musiałam ją ustawiać ręcznie, więc nie mam pojęcia, czy którekolwiek z moich zdjęć będą tak naprawdę w choćby najmniejszym stopniu udane. Może, gdyby Prawie-Były-Mąż przywiózł mi aparat wcześniej, wcześniej zauważyłabym, że obiektyw jest bardzo brudny (w środku), ale nie chcę się o tym rozpisywać. Mam już za sobą powstrzymywanie łez z tego powodu.

No, to jestem. Segreguję pranie, odwijam z czterech reklamówek suszoną rybę, żeby natychmiast zawinąć ją w nie wszystkie z powrotem. Magnez w kształcie wyspy przyczepiam na środku lodówki. Próbuję się cieszyć bieżącą wodą pod prysznicem. Moją pościelą.
Otwieram okno. Próbuję nie płakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz