niedziela, 3 sierpnia 2014

30

fot. mia mama

Wspinam się na wyżyny sztuki takiej obróbki, która mnie maksymalnie na tych zdjęciach oszpeci, mam wrażenie.
A przecież przed południem udaje mi się dziś wyglądać całkiem kobieco. No, ale po co to uwieczniać.
Nie jestem mistrzem autopromocji.

Jadę wieczorem do kościoła. Spóźniam się sporo, ale to jednak pierwsza niedzielna msza od dawna. Nieźle mi z tym, choć nie umiem jednak uciec od refleksji, że tam też chodziliśmy razem. Znowu nie wiem, co było prawdziwsze, która wersja mnie.
A w drodze powrotnej zatrzymuję się w miejscu, w którym zawsze chciałam się zatrzymać. Oparta o samochód, słucham trzeszczenia prądu w drutach, szumu wiatru w drzewach, gdzieś z daleka słychać samochody, skądś dobiega muzyka. I patrzę. Słup wysokiego napięcia, pola, kopalnia, kościół, osiedla. Zapamiętuję ten widok, żeby porównać go z islandzkim i chyba już po prostu dostać wtedy zawału ze szczęścia. Bo wystarczy, że teraz wyobrażę sobie, co mogę zobaczyć tam, i już dostaję niemal bezdechu.

Układam dziś zresztą na fortepianie islandzkie graty i też przy tym mam mokre oczy.
Tak, wiem, że to dość dziewczyńskie. I raczej mam to gdzieś. Cieszę się i będę was jeszcze co najmniej przez tydzień tym cieszeniem zamęczać.

Kolejny raz myślę dziś o tym, że zazdroszczę Łu oswajania samotności. Robi to uparcie od kilku miesięcy i bardzo to w niej podziwiam. Wie już - i to widać - że dobrze jej samej ze sobą. Ja ciągle od tego uciekam, a kiedy przychodzi nieproszone, panikuję.
A jednak dziś mam kolejną okazję spróbować. I choć początkowo znowu się przestraszam, to w końcu na fortepianie ląduje isladzki stuff, w garnku kasza jęczmienna, na patelni cebula, w ogródku zrywam natkę pietruszki. Dziś faszerowana papryka, potem film, dziś dam sobie radę, daję.

Tak, to drobiazg. To tylko jedno niedzielne popołudnie.
Ja bardzo cieszę się tym, że nadal te drobiazgi dostrzegam, doceniam. Jeszcze niedawno coś takiego, jak "zatrzymuję się w miejscu, w którym zawsze chciałam się zatrzymać", powyciskałoby mi z oczu parę łez. Nawet coś takiego, jak faszerowanie papryk. Bo przecież: mógłby być tu ze mną, mógłby jeść ze mną obiad.
Ano. Mógłby.

Nie chciał.
Jego strata.

2 komentarze:

  1. To była ogromnie długa droga do tych dwóch ostatnich zdań. I ja też jestem z Ciebie dumna :*

    OdpowiedzUsuń
  2. "Samotność zaczyna się wtedy, kiedy tak wiele rzeczy chciałbyś powiedzieć, a nie masz komu."
    A Ty masz komu, Agni, całe rzesze :)

    OdpowiedzUsuń