środa, 13 sierpnia 2014

20

fot. Łu

Welcome to Iceland! - woła do nas ktoś z przejeżdżającego samochodu i tak właśnie, mniej więcej, tu jest. Nie to, żeby umierali ze szczęścia na nasz widok, ale są naprawdę przyjaźni. I zwyczajnie pozytywni, o ile taki odruchowy uśmiech może być czymś zwyczajnym.

Wędrujemy dziś sobie wymoczyć tyłki w basenie z gorącą wodą. Być może przy temperaturach w okolicy 30 stopni (czy jak tam teraz macie), wydaje się to dość dziwacznym pomysłem, ale jest też dziwacznym przy stopniach kilkunastu. Zrzucamy jednak kilka warstw ubrań i wskakujemy w bikini. Wcześniej jeszcze kolektywna kąpiel nago (tu nikt nie ściemnia, że da się porządnie wyszorować w stroju kąpielowym), a potem już jak na młode boginie przystało, długie siedzenie w siarkowym smrodku, który zresztą zaczynam lubić, no i wdzięcznie spalone buźki.

Pogoda nas naprawdę rozpieszcza, jak i całe to miasto.

Trafiamy do małego kina, które ponoć ma sławę alternatywnego. Nie dość, że ma fajny klimat, to jeszcze stać nas na herbatę, czyste szaleństwo.

Piwo pod pomnikiem założyciela Reykjaviku, któremu pomalowano na różowo usta... Na marginesie, przyzwyczajam się powoli do tego, że tu częściej uśmiechają się do mnie kobiety...

A zdjęcie zrobione jest pod innym kinem. Czytałam wcześniej o tych seansach filmów o wulkanach i stwierdziłam, że to musi być tak pojechane, że nie będę mogła sobie odmówić. Hm, a jednak musiałam, ale ceny tutaj to po prostu argument za tym, żeby przed kolejnym przyjazdem wziąć parę dodatkowych etatów.

Głupia puenta, co?

To jeszcze dodam, że mamy już nową butlę, ha.

1 komentarz:

  1. Chętnie podam przestrogę, o ile w ogóle macie korzystać z wypożyczalni samochodów - to ja próbowałam się wtrącać na fb /mama Agi Bl./

    OdpowiedzUsuń