sobota, 16 sierpnia 2014

17


fot. Łu

Oczywiście, że budzi nas słońce. Noc w samochodzie była lodowata, ale teraz trudno o tym pamiętać. Niebo jest obezwładniająco błękitne. I równie obezwładniająco wieje! Wreszcie! Przyjechałam tu dla tego wiatru. Niech czyści moją głowę, robi miejsce dla nowego

Idziemy w góry. Drapiemy się godzinę, ale nagroda jest niewspółmierna do wysiłku - docieramy do gorącej rzeki. A więc jakieś 12-14 stopni, wiatr i teraz mam się przebrać w bikini?
Niech i tak będzie

Jest bosko! Tyłek w ciepłej wodzie, a nade mną góry. O mamo o mamo zostaję!
Znaczy, zostałabym, gdyby nie co najmniej równie pociągająca perspektywa na resztę dnia

Ubierając się, poznaję trójkę Polaków. Są z... Katowic. Góra z górą...

No i - w drogę. W kierunku kolejnego wodospadu - Seljalandfoss.
Po drodze zgarniamy tę dziewczynę z Kato, jeszcze się przekonamy, że tu trudno nie spotykać ciągle tych samych ludzi

Wodospad widzę w pełnym słońcu. Jest przepiękny! Spada z ogromnym hukiem. Trudno oderwać od niego wzrok, ale w końcu ruszamy na krótki spacer wokół niego. Krótki, ale obfity. Najpierw tęcza, a na koniec - trzy wiadra wody na głowę. No, to znowu trza się suszyć.
I ruszyć dalej.

Basen, co miał być ukrytym, niezupełnie takim jest. Spotykamy tym razem znajomą parę z samolotu, ostrzegają przed tłumami w wodzie, ale kiedy my docieramy na miejsce, kąpią się tylko 4 osoby. Które zresztą kojarzymy z  kolei z basenu w Reykjaviku...

Woda jest zielona i co najwyżej letnia, ale że co - my nie wejdziemy!? Przecież zdobywamy sprawność wikinga.

Przed Vik podziwiamy z bliska maskonury. Słodziaki! A w Vik nadal wiatr. Jakiś parking. Zęby umyte. Można spać.

Co za fantastyczny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz