piątek, 22 sierpnia 2014

11


fot. Łu

Dzień zaczęty "powitaniem słońca" na wzgórzu z latarnią. A jest co witać, na niebie znów nie ma nawet chmurki.
Śniadanie na kamieniach w małym porcie, potem jedziemy do Borgarnes. Znów znajduje się miła kawiarnia i wreszcie kosztujemy ich deser, wafle (gofry) z bitą śmietaną i kleksem dżemu. Prosty, słodki i podoba mi się, że jego smak tak mi pasuje.
Odwiedzamy Muzeum Sag i wystawę poświęconą Sadze o Egilu. Mój dawny plan na Islandię zakładał spędzenie tu minimum trzech miesięcy i powtarzałam, że zależy mi na poznawaniu tutejszej kultury. Ta historia jest jej ważnym elementem, więc dobrze było zobaczyć, z jak bardzo innej gliny ulepieni są ci ludzie.

I choć próbujemy unikać tego tematu, wracamy. Oczywiście, wydłużając ten powrót, jak tylko się da i podjeżdżając jeszcze pod wodospad Glymur. Właściwie, okazuje się, że trzeba do niego dojść i to trasą nie byle jaką, bo w pakiecie oferującą osypujące się kamienie, trochę wspinaczki z linami zamiast łańcuchów, przejście rzeki po belce... Warto, oczywiście, że warto. Wodospad spada z ogromnej wysokości dwustu metrów, a w głębokim kanionie krążą ptaki. Znów oszałamia przepych tutejszej przyrody. Znów nie znajdujemy słów na oddanie tego, co czujemy.
Kiedy nad głową przelatuje nam helikopter, przez chwilę myślę o erupcji wulkanu, której perspektywą straszy nas od paru dni internet i bliscy. Nie chciałabym przeżyć trzęsienia ziemi, akurat będąc pod ziemią i to w tym momencie mój jedyny lęk.

Bardzo chciałabym, żeby to były moje codzienne lęki. Mieć zapas jedzenia na wypadek zejścia lawiny. Łańcuchy na koła. Ciepłą czapkę.

Przez Reykjavik przejeżdżamy szybko. Musimy tę noc spędzić blisko, ale na pewno nie chcemy jeszcze być w mieście. Po drodze na Keflavik znajdujemy mały zjazd. Choć z tyłu szumią samochody, zaśniemy z widokiem na ocean i zachód słońca. 

Nie chcę się silić na żadne podsumowania. Tak naprawdę, wszystko to, co dała mi ta podróż, będzie się ujawniać z czasem.
Jadąc tu, mówiłam Łu, że chcę odnaleźć swoją siłę - i znalazłam ją.
Po prostu już wiem, jak wiele mogę. Chcieć, mogę chcieć. I spełnić to chcenie.

Islandia, dzban pełen drobniuteńkich szczelin, którymi wypływa woda. Mogący w każdej chwili wybuchnąć potężnym strumieniem - nie, nie lawy; właśnie wody. Nie wiem, czy lodowatej, czy gorącej. Ale tym właśnie dla mnie jest; źródłem. Zapachów, smaków, poznanych tylko powierzchownie, jak przez dotykanie ich poślinionym palcem.
- A skąd wiesz, że będzie ci się tam podobać? 
Nie wiedziałam. Teraz wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz