sobota, 24 maja 2014

101

 fot. Michał

O czwartej nad ranem nie widać żadnych spadających gwiazd. Siedząc w szlafroku na ławce przed domem, można jednak posłuchać koncertu na setki ptasich gardeł. Z kukułką i kogutem w tle. Nie ma mowy o ciszy, ale to moment oddechu. Poczucia, że może być dobrze w tu i teraz. Że będzie się tu chciało wracać, że to miejsce zasługuje, żeby za nim zatęsknić.

A zdjęcie jest zrobione na imprezie rodzinnej. Dawno już takiej nie mieliśmy; to jedna z tych, które umożliwiają poznanie (albo rozpoznanie) dalszych kuzynów, przypomnienie sobie o różnych gałązkach naszego drzewa, a trochę i o korzeniach, oczywiście.
Lubię dostrzegać podobieństwa w historiach, odgadywać po rysach twarzy, kto prawdopodobnie z tej pary, która właśnie przyszła, będzie moim krewnym.

Nie lubię tylko być na takich imprezach sama. Michał, mój brat, jest fajnym partnerem, ale nie umiem zapomnieć, że tak naprawdę nie ma teraz nikogo, kto przyszedłby tam ze mną. Kto zrobiłby to dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz