fot. mia mama
Przed kilkoma miesiącami ktoś mówił mi, że minie siedem miesięcy i już będzie lepiej...
... że to będzie piękna wiosna...
Czasem tę walkę czuje się wręcz fizycznie, nagle mam słabe ręce, muszę usiąść, patrzę na te moje dłonie, drżą i nie chcą sięgać po nic.
A czasem spostrzegam: oglądam strony z głupimi obrazkami, słucham radia, sprzątam. Wiecie, że dzisiaj jednak wszystko sobie posprzątałam, umyłam wszystkie okna, skończyłam zaproszenia ślubne dla brata i zrobiłam jeszcze parę jakichś kosmicznie wysiłkowych rzeczy?
I piszę to, tak naprawdę, już po północy, i jeszcze sobie maluję paznokcie.
To nie jest zagłuszanie niczego.
Już nie.
Czuję, wiecie?
Tyle czuję..!
Rozmawiam dziś z duchownym, którego mądrość podziwiam od dawna. Proponuje mi spotkanie, bo widzi podstawy do stwierdzenia nieważności małżeństwa.
Próbuję z nim dyskutować, jestem dla samej siebie bardzo surowa, nie chcę nikogo oszukiwać... spokojnie tłumaczy... ma rację.
Z jednej strony - wyraźna ulga.
Jest jednak jeszcze jedna Agni. Taka, co to wiecie - płacze na filmach z Meg Ryan. Taniec w deszczu (biegaliśmy kiedyś z Rafałem boso w deszczu, po mieście) i że cię nie opuszczę...
Taki durny głos, który pyta - przepraszam, ale że co!? Jak nieważne!? Jak, że to było nieważne!? Że nie było niczego? A to, przepraszam, co ja czułam? A co razem chyba czuliśmy? To tego tak naprawdę nie było?
Znów muszę to przegryźć. Inaczej, niż przeżywałabym to, kiedy ktoś zapewniał - po siedmiu miesiącach będzie lepiej.
Teraz wiem, że jest.
I że trzeba sprzątać dalej.
Dobrych Świąt, ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz