poniedziałek, 6 stycznia 2014

239

 fot. mia mama

Miewacie dni, w których źle wam z własnym ciałem?
Ja mam taki właśnie dzisiaj, od rana. Przeszkadza mi mój brzuch, nogi, ręce. Skóra. Usta. To, że są i to, jakie są. Wydają mi się dzisiaj suche i martwe, próbuję o tym nie myśleć, ale podobno sprawiam wrażenie napiętej... to możliwe.
Zabijam - lub przynajmniej próbuję zabijać - to napięcie i tę niezgodę na własne ciało głośną muzyką.

To jest zresztą rzecz dość problematyczna w tym domu.
Moim rodzicom nie przeszkadza to, że słucham głośno muzyki, ale oni przychodzą do mnie bez pukania. A ja mam wyjątkową łatwość do zamyślania się - ekspresowo i stuprocentowo. Pochłania mnie myśl, skojarzenie, chwila - i kiedy w takim momencie ktoś nagle staje przede mną, mam mały zawał. Czyli miewam je regularnie...
Ze słuchania muzyki zrezygnować nie zamierzam, nie do końca podoba mi się też pomysł zamykania się ciągle na klucz.
Powiedzieć własnym rodzicom - proszę, pukajcie?
To takie nieśląskie...

Męczę się z moim ciałem, skórą, nawet mam wrażenie, że z narządami, nie umiem się ubrać ani rozebrać. Aż w końcu wieczorem szlag jasny mnie trafia.

I wiecie, co?

Wychodzę pobiegać.
Sama.
Pierwszy raz od... wtedy.

Muszę zaczynać cały trening od początku, ale nic nie szkodzi.
Takie zwyczajne "wyjście pobiegać" do dzisiaj było totalnie niewykonalne, naprawdę, czułam fizyczny opór mojego ciała. To może się wydawać tłumaczeniem zwyczajnego lenia, ale kompletnie nie o to chodzi.
Ja bardzo lubiłam bieganie.
Dopiero zaczynałam, dopiero się rozkręcałam... i mocno kojarzyło mi się po prostu z takim momentem w moim związku, który wydawał mi się być całkiem szczęśliwym.
Wszystko się rypnęło - i do biegania wrócić nie potrafiłam.
A dziś się udało.
Wpadłam do domu zmachana, wzruszona i powiedziałam do psa mojej mamy - wiesz, stara, ja naprawdę mogę wszystko!

Na przykład spokojnie porozmawiać z moim mężem, który podjeżdża wieczorem po parę rzeczy.
Umawiamy się na jutro na spotkanie. Będziemy rozmawiać o tym na "R" albo przynajmniej na "S".
Trzymajcie kciuki.

1 komentarz:

  1. śledzę Twojego bloga od początku i wiem, że jest Ci trudno, że nic nie jest proste bo nie jest, w każdym poście jest cierpienie i ból, nie ganię tego. Wiem i rozumiem, że jest Ci ciężko, tak, wykrzycz to nie duś w sobie, powiedz wszystko to co Cię boli - jemu to powiedz, niech wie. Przykro mi, że będziecie rozmawiać dziś o R lub S :( - kurczę czy to konieczne? Może wystarczy od siebie odpocząć - nie wiem, kurczę nie wiem :(
    Zostawiam Ci linka, może coś Ci to pomoże a może nie http://www.deon.pl/religia/wiara-i-spoleczenstwo/art,841,wciaz-jestem-jego-zona.html
    Wierzę jednak, że te cierpienie i Twa rozdarta dusza zagoi się :*

    OdpowiedzUsuń