niedziela, 19 stycznia 2014

226

 fot. Łucja

Błogo i nie chce się wracać, i się sobie uświadamia, że głupie jest nie robienie takich rzeczy częściej, więc przy schodzeniu się od razu rozmawia o pewnym domu nad morzem i o czeskim piwie, i hamaku, i o tym, że w sumie gdyby przelać do plastikowych butelek, to pewnie by się dało radę następnym razem zabrać trochę więcej alkoholu, a właściwie zdrowsze od kawówki są chyba te owocowe, no taka wiśniówka soplicy, o mamo, ale taką wiśniówkę to ja bym teraz... no to może..?
I po zejściu od razu do spożywczaka, a potem z tą flaszką na ławkę przy dworcu, lubię takie małe robienie wiochy, nikomu się przecież nie dzieje krzywda, jesteśmy przy tym takie grzeczne. Kończy się szybko, do pociągu jeszcze czas, a orzechówka? A no też tam była, mogę skoczyć, no to idę.
I jeszcze bardziej nam błogo, i znowu pociąg, trochę takiego fajnego babskiego przytulania, potem nie jedzie jakiś autobus, więc trochę kombinowania z dojazdem.
I jeszcze po drodze poznaję rudowłosą dziewczynę o urodzie świętej i bordowym lakierze na paznokciach. Ma poukładane w głowie i jest bardzo magnetyczna (jeśli tu zajrzysz, odezwij się, proszę; chyba Cię znalazłam na fb, ale nie chcę być zbyt natrętną). Znów udało mi się wciągnąć w orbitę kogoś interesującego.
Wieczorem dramatyzowanie.
I rozmawianie.
Pełnia. Tak to chyba zwą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz