piątek, 2 września 2016

+3

fot. A.

(Choć tego wpisu nie mogę zamieścić drugiego września, zapewniam, że dokładnie tego dnia powstaje.)

Jest późny wieczór.
Siedzę na tarasie i słucham koncertu jazzowego, trwającego właśnie na Piazza Palmieri. Przed bryzą znad Adriatyku chroni mnie koc, który przed chwilą przyniósł A.
Wróciliśmy niedawno ze spaceru wąskimi uliczkami, wśród białych murów znalazłam sklepik z pamiątkami, zostawiłam w nim fortunę. Wcześniej zjedliśmy lody na Piazza Garibaldi. Moje miały smak cytryny z bazylią, jego - ricotty z karmelizowaną figą.

Nie przeprowadziłam się do Włoch, spędzamy tu długo wyczekiwane wakacje. Zwiedzaliśmy Mediolan, Florencję, Rzym i Neapol, teraz udajemy paniska w nadmorskim miasteczku.
I uczciwość wymaga przyznania, że jeszcze przed paroma dniami bałam się, że ta notka będzie brzmieć inaczej. Często się kłóciliśmy, zaczęłam się obawiać poważniejszych problemów. Znowu się udało.

Zatem - tak, zgadza się. U mnie jazz, białe wino w szklance, fajny facet na leżaku przede mną. Kupujemy mieszkanie, w głowie mam już kolory płytek do łazienki. Ustabilizowały się kwestie związane z moim zatrudnieniem. Ten blog zawsze był mobilizacją do dostrzegania pozytywów, zawsze byłam też jednak daleka od przekłamań, więc muszę także dodać: w Krakowie nadal zwykle czuję się samotna, jesienią muszę pójść na pewien zabieg do kliniki (bo w szpitalu by cięli, a w klinice wejdą inaczej), mój samochód to już zdecydowanie więcej nie jeździ, niż jeździ i nadal nie jest moim samochodem. Nie udało mi się wrócić na jogę, do wspinaczki ani do regularnego biegania, wracają za to lęki, które naprawdę wierzyłam, że już dawno udało mi się zwalczyć. Problemy z akceptacją samej siebie są tak spore, że nawet przeciwny terapii mój partner prosi, żebym się na nią zgłosiła. A ja nie potrafię się do tego zmobilizować, kojarząc tę konieczność z porażką.

Nadal na wiele pytań o to, co naprawdę ważne, nie umiem sobie odpowiedzieć i zdarzały mi się w ciągu minionego roku myśli, zapewniam, o najgłębszej czerni.
Świadomość tego, co robi człowiekowi taki niespodziewany koniec związku, niestety nadal się rozrasta i nadal potrafię mieć mokre oczy tylko z tego powodu, że jest inaczej.
Potem mam do siebie o te chwile wielki żal.

Nadal czasem boję się starości, często tęsknię do rodziców, jestem nerwowa, zmęczona, rozgoryczona, pełna złości i strachu.

Jestem też zakochana. Mam w głowie kolory płytek do łazienki. Za plecami umilkł już jazz, A. poszedł spać, kupiłam dziś sobie dwie bransoletki. Pamiętam, jak po odejściu R. przestałam nosić biżuterię, wstydziłam się też odważniejszej bielizny, nie dbałam o makijaż. Jest inaczej, czasem się boję, a częściej jestem bardzo szczęśliwa.

Odezwę się za rok. Nie wiem, gdzie wtedy będę i cieszy mnie, że zupełnie nie potrzebuję tego wiedzieć.

4 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc śledziłem Twojego bloga od 2014 roku, trafiłem tu jakoś w połowie postów, szybko nadrobiłem to, co mi umknęło i potem już na bieżąco czytałem wszystko codziennie, po kolei. Czekałem na taki wpis. I choć nie wiem, kim jesteś, cieszą mnie te kolory płytek w łazience. Nawet jeśli póki co tylko w głowie.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja jestem z Tobą całym sercem. Bo doskonale Cię rozumiem. I trzymam kciuki. Agni może być tylko lepiej :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Potraktuj terapie jako cześć planu do osiągnięcia szczęścia, tyle :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że za rok już nie napiszesz, iż czujesz się w Krakowie samotna :* ;)

    OdpowiedzUsuń