środa, 8 stycznia 2014

237

 fot. mia mama

Słabo się dziś czuję. Uśmiech jest szczery, ale po prostu nie jestem aż taką znowu twardzielką. To było udane spotkanie, co jednak nie znaczy, że się przed nim nie denerwowałam. I dziś przez większość dnia odczuwam zwyczajne zmęczenie.

Rano piszę na fb:
Strasznie mnie wkurwia to, że mój mąż po prostu pewnego dnia ode mnie odszedł, a teraz wiele osób twierdzi, że mam wyłącznie na niego czekać i być gotowa w każdym momencie przyjąć go z otwartymi rękami. Bo, kurwa, tak się powinno.
Powinno, to się pozwolić ludziom być szczęśliwymi.

Irytują mnie te komentarze, w których znajduję ataki na mojego męża. Odbieram to także jak atak na mnie, na mój wybór sprzed dziesięciu lat.

Zakochałam się w nim, wiecie? Tak po prostu. Na trzy-cztery.
Wszedł do kuchni, akurat włączyłam swoją muzykę, trzymał w ręku zeszyt i zapytał, czy może zaproponować jakąś swoją płytę. Naskoczyłam na niego, zapytałam, czy może mi pokazać coś ze swojej KOLEKCJI. Zaczęliśmy rozmawiać, nagle okazało się, że minęły już dwie godziny, impreza się rozkręciła bez nas. On w glanach i obcisłych czarnych spodniach, długie włosy. Moje - krótkie - schowane pod chustą, jakieś srebrne bojówki, na nich spódnica, bo pół uczelni tak wtedy nosiło. On w środy na rockotekach, ja kręciłam tyłkiem przy szeroko rozumianej "muzyce klubowej". A jednak znaleźliśmy wspólny język, narąbani kładliśmy się nocą na chodniku i gapiliśmy w gwiazdy, chował mnie w swoich swetrach, jakieś góry, festiwale kabaretowe, namiot... wszystko...
To była szczęśliwa miłość.
Wiem już, że nie w ostatnich miesiącach, choć nie wiem, od jak dawna było mu źle. Mnie się wydawało, że zaczynamy to naprawiać, on w tym samym czasie upewniał się w swojej decyzji o odejściu.
Można być niemal w symbiozie i kompletnie się nie widzieć. Robić wiele rzeczy razem i rozwijać się jednocześnie w totalnie różnych kierunkach. A w końcu odkryć, że stoimy już naprawdę daleko od siebie.

Ale kiedyś byliśmy ze sobą szczęśliwi i ma stałe miejsce w moim sercu.

Nie wiem, co teraz będzie. Albo jutro czy za rok. Naprawdę nie wiem.
Nikt go ze mnie nie wyrwie, to pewne, nie chciałabym zresztą nawet, żeby ktoś próbował. To naprawdę byłoby jak próba pozbawienia mnie jakiegoś organu.

Chcę - najprościej - żyć dalej. Być kiedyś dla kogoś najważniejsza, a przede wszystkim - sprawić, że ktoś poczuje się najważniejszy. Nie tylko dla mnie. Po prostu najważniejszy.

I nie traktujcie tego, jak jakiejś pełnej mojej definicji miłości.
Szczerze mówiąc, boję się teraz o miłości w ogóle myśleć.
Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym na razie była zdolna do kochania - i piszę to bez szczególnego smutku. To nie dramat, tylko naturalna kolej rzeczy, tak mi się przynajmniej wydaje. Może kiedyś będę mieć pewność, że moim zakochaniem nie skrzywdzę siebie ani tej drugiej osoby.
A może po prostu poczuję, że kocham. Bo chyba jednak tak to się zwykle odbywa.
Na trzy-cztery.

Cóż.
Bardzo jestem sama zaskoczona tym dzisiejszym postem.
Może wczorajszy wieczór coś we mnie odblokował.

Planowałam pisać o tym, że znowu dziś biegałam.
Że znalazłam trochę muzyki, od której brakuje mi powietrza. I słucham jej znowu głośno, głośno, kładę się przy głośnikach, dźwięki wchodzą mi w brzuch i piersi, cała moja skóra jest rytmem.
Że pomalowałam na różowo paznokcie u stóp.
Albo coś w tym stylu.

I to wszystko też jest prawda, ale dziś macie mnie trochę więcej. Proszę. Share & love.

3 komentarze:

  1. wiesz Agni, ja prawie pewna jestem, że dzisiejsze komentarze pod Twoim postem o wkurwieniu nie były atakami na R., ani na Twoją miłość do niego... były, jak dla mnie, jak je sobie czytałam, to tak stwierdzam - chęcią obrony, osłonięcia Cię przed myślami, które owe wkurwienie spowodowały. Uważam, że jest w nich jakaś prawda, choć nie wszystkie podzielam, bo nie oceniam Waszego małżeństwa, Waszych relacji "wtedy" i relacji "teraz". Ale wiem też, że niektóre z nich wynikają z solidaryzowaniem się z Tobą, ot co.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem. Łu jeszcze dodała, że są to co najwyżej ataki na jego decyzję. Wiem.
      Mam jednak mechanizm bronienia; sama nie wiem, czy bardziej jego, czy siebie.
      Jest jeszcze po prostu parę lekcji do odrobienia, ot co.

      Usuń
    2. Jak dla mnie to prawidłowy mechanizm, bo bronisz tego kim byłaś i z kim żyłaś; bardzo możliwe, że robiłabym to samo. Nie można żalem przekreślić swojej tożsamości i gruntu, na jakim powstała...

      Usuń