fot. Justi
Zjeść pizzę domowej roboty, z tyloma składnikami, że przypomina właściwie sałatkę. Wycisnąć sok z trzech kilo pomarańczy. Pogadać o kosmetykach. I posłuchać, popatrzeć po prostu.
Pobyć bez tych wszystkich nadmiernie głębokich refleksji, zwyczajnie z drugim człowiekiem. Nieobciążająco. Nienachalnie.
Potem jeszcze pomyśleć, że skoro już dwie osoby mówią nie ma nic złego w byciu wyważonym - to może rzeczywiście jest to całkiem zdrowa opcja.
I ten śnieg pada tak pięknie. I wdzięczna jestem Bogu, że dopiero teraz, bo nie udźwignęłabym tego śniegu w Święta.
Tyle mnie nagle w sobie, że aż się z siebie wysypuję. Nowe to, więc trochę się boję, to jest przecież zrozumiałe.
Jeśli nie gram i nie próbuję się do nikogo dostosowywać, nie muszę się bać jego reakcji, kiedy pozna mnie całą. To będzie tylko uzupełnienie wiedzy, a może już i tak ją całą posiadł. Ja to teraz naprawdę ja i można mnie przyjąć albo nie.
Widzę to zresztą po znajomych.
Nagle ktoś mnie nie lubi.
Ale kiedy lubi - to jakby bardziej zdecydowanie. Jednoznacznie jest ze mną, nie pozostawiając cienia wątpliwości.
Konkretyzuję się. Krystalizuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz