poniedziałek, 13 stycznia 2014

232

 fot. mia mama

Po południu muszę się na chwilę zdrzemnąć.
Śni mi się apokalipsa. Apokalipsę w moim śnie rozpoznaje się po nisko latających samolotach i czerwonym niebie. To niebo jest prawdopodobnie reminiscencją z Black Hole Sun (choć i tak, oczywiście, najbardziej zapadała w pamięć topiona barbie).
W drugim śnie wchodzę z moim mężem do jakiegoś brzydkiego mieszkania, w domyśle mojego, a wtedy ze stojącego pod ścianą worka ze śmieciami wychodzi mnóstwo much. I zaczynają na mnie włazić.
Potem budzi mnie nagłe szczekanie psa mamy (to właśnie ta mała ze zdjęcia), a na koniec mój kot drapie (a raczej szarpie) kanapę tuż przy mojej głowie.
Ot, sjesta. 

A wieczorem wychodzę pobiegać.
Czuję początkowo w płucach ten kilkudniowy poślizg (nie udało mi się biegać w sobotę), ale ostatecznie jest mi po prostu cudownie.
Tylko trochę za ciepło.

Teraz piję coś na kształt drinka. Miało być kakao z wiśniówką; mleko trochę wykipiało, a wiśniówka jest dość stara, ale ostatecznie smakuje, mnie zresztą mało co nie smakuje... (chyba tylko bób i zimne kalmary).

I myślę o dwóch rozmowach, przeprowadzonych niedawno. Z siostrą i z tatą.

Mój tata podjął temat mojego spotkania z mężem, kiedy odwoził mnie w sobotę na dworzec. Owszem, wiedział, że rozmowa potrwa tylko 10 minut. Wiedział też, że nigdzie przed nią nie ucieknę.
I kiedy usłyszałam od niego czyli rozumiem, że na powrót raczej nie ma szans? ta zadra jest zbyt głęboka? poczułam ogromne wzruszenie. Mało kogo (jeśli w ogóle kogokolwiek) uszczęśliwi, jeśli rzeczywiście ostatecznie rozstaniemy się z R., mojego tatę również - ale jednak już nie słyszę od niego pretensji, że powinnam zrobić wszystko, żeby mąż do mnie wrócił.
To dla mnie ważne.

Jak i to, co mówi moja siostra - a ona z kolei, choć wspiera mnie we wszystkich moich aktualnych decyzjach i poszukiwaniach, pokazuje mi też, że jednak stale przeżywa to moje niepowodzenie. (Tak, tak. To jest przecież niepowodzenie.) Ty jesteś taka mała i filigranowa, ludzie ciągle biorą cię za młodszą ode mnie... i ty będziesz ROZWÓDKĄ!? Ty!?
Ano. To znaczy, jeszcze nie wiem, ale wielce prawdopodobne, że będę.
I jeśli nawet kiedyś komuś zaufam na sto procent, jeśli nawet to będzie wielka miłość i jeśli miałabym mieć dziecko (co wydaje mi się aktualnie totalną, totalną abstrakcją), to na chrzcinach mojego dziecka nie pójdę do komunii - dodaję. I obie udajemy, że wcale nie chce nam się płakać.

Chciałabym, żebyś wyjechała na tę swoją wymarzoną Islandię, tam kogoś poznała i po prostu z nim wróciła, a najlepiej jeszcze z dzieckiem. Wtedy wszyscy zobaczyliby, że jesteś szczęśliwa i też by byli - snuje bajkę moja Martusia.
Ale życie wygląda zupełnie inaczej. I jeśli nawet kogoś poznajesz, to...
... no, po prostu inaczej.

3 komentarze:

  1. Agni... tak się w Ciebie zaczytuję i... pamiętasz naszą rozmowę z okresu przed moim weselem... nie ważne co inni pomyślą o Tobie.... to Ty masz być szczęśliwa i to Tobie ma być dobrze w TWOIM życiu.... tak trochę ode mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram Martę. Jedź na Islandię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... ale Ty też tam miałaś ciągle jeszcze być... teraz jest trochę inaczej.

      Usuń