czwartek, 31 lipca 2014

33

fot. tata

Wydaje mi się dzisiaj: nieprawda, że jest nieźle. Jest co najmniej kiepsko. Mam 15 zł w portfelu, pusty bak, mam doła, kiedy fejs informuje mnie, że teraz kto inny tęskni za moim mężem, puchną mi nogi, z łóżka zwlekam się o szóstej, a budzę tak naprawdę po dziesiątej (jeśli nie wierzycie w Anioła Stróża, powiedzcie, kto prowadzi rano mój samochód), młoda para, która wisi mi kasę za zdjęcia, przestała się odzywać, nie mam apetytu ani nie czuję głodu (Jezu... ja mam w torbie kanapkę z pracy... szlag, nie pachnie dobrze...), a wcale nie stałam się jakąś pociągającą chudzinką, mój kot mnie gryzie (o, na przykład przed chwilą znowu), no i to najgorsze - wszystko zawalam, absolutnie wszystko zawalam, każdą po kolei rzecz, wszędzie mam jakieś zaległości.

Serio tak myślę.

A potem coś mi się przypomina. Co muszę dziś zrobić.
Wraca apetyt, wyjmuję z lodówki kosmiczne zapasy prowiantu, w które w miniony weekend zaopatrzyli mnie moi goście. Kroję cienko cukinię, a grzyby na większe kawałki. Kiedy jeden garnek opatulam już kołdrą, a z dwóch pozostałych unoszą się piękne zapachy - robię to, na co czekałam od tak dawna.
Siadam do komputera. Wklepuję adres.

I przelewam ostatnią ratę za meble.

I nagle młoda para pisze, że przelew zrobią trochę później - ale zrobią. Myję trampki i naczynia, robię pranie. Wcinam (z apetytem!) gigantyczną porcję warzyw i grzybów. Robię peeling stóp. Lilaróż na paznokcie. Jakieś podłe piwo, też znalezione w lodówce.

Wiecie, co to znaczy skończyć spłacać meble?

Od września to ja chyba zwariuję, chyba będę w kominku palić tą kasą.

środa, 30 lipca 2014

34

fot. Justi

Zmęczona, nieprzytomna, senna, opieram łokieć o kolano, wącham moją letnią skórę. Narzucam sobie niemyślenie. Nie umiem wytrzymać tak długo, więc znowu o tym, że zbyt wilgotno w łazience, że trampki nieumyte, naczynia trzeci dzień niepozmywane, paznokcie niespiłowane.
Tyle, że obok tych wszystkich na "nie", jest wiele pięknych i bardzo na "tak". Ważnych, że aż strach o nich pisać.

Odbieram dziś telefon, po którym znowu myślę - więc to rzeczywiście wszystko miało sens. Może głębszy, niż mi się wydaje, na pewno nie w pełni jeszcze przeze mnie objęty.
Podoba mi się aktualne tempo zmian. Wrażenie, że - przynajmniej do pewnego stopnia - to ja je wreszcie narzucam. Że jest całkiem dobrze skorelowane z rytmem mojego oddechu, biciem serca.

wtorek, 29 lipca 2014

35

fot. Cza

Pewności, oczywiście, nie mam, ale odnoszę wrażenie, że to moje ekspresowe upijanie się przy nim (na przykład dwoma piwami) ma jakiś związek z zaufaniem, jakim go darzę.

Jest wysoce niewskazane, żebym próbowała teraz napisać coś więcej.
No, może oprócz tego, że skąd u mnie takie bicki, na Boga...

poniedziałek, 28 lipca 2014

36

 fot. Michalina

Spotykamy się, choć obie jesteśmy zmęczone, i choć dla nas obu to nie najlepszy moment ani miejsce. Wiem już jednak, że o te najważniejsze osoby muszę dbać, one tak pięknie dbają o mnie.

Przyjaźń z kobietami nadal jest dla mnie wyzwaniem, podjętym jednak świadomie i uparcie będę się go trzymać.

Właściwie, naprawdę lepiej dla mnie byłoby teraz spędzać więcej czasu z samą sobą. Uparcie od tego uciekam, ciągle boję się samotności.
I siebie. Trochę boję się siebie. Tego, co sama od siebie mogłabym usłyszeć.

niedziela, 27 lipca 2014

37

fot. A.

Wracamy ze spaceru, jest gorąco, słońce tak nisko, że każe mrużyć oczy. Patrzę na idących przede mną, śpiewają, rozmawiają, wyglądają jak kwintesencja wakacji. Szukam w sobie pokoju, błogości. Nie umiem uciec przed myśleniem - każde z nas tak mocno poranione.
Czasem to tylko zerknięcie na telefon. O, i jeszcze raz. Jakiś urwany wątek, jakaś zabawa źdźbłem trawy. Błogość pozorna, zranienia podskórne, trudno się goją. Powrastały jak te włoski na moich łydkach i szpecą krostami.

Praca nad sobą prawdopodobnie się nie kończy, chciałabym jednak rzadziej widzieć, jak wiele jeszcze przede mną. Rzadziej reagować starym schematem, przypisywać intencje. Zacząć kontrolować wreszcie odruchy. Nie beczeć potem ze strachu.

sobota, 26 lipca 2014

38

 fot. Marta

Wydaje mi się czasem, że to wszystko było naprawdę wczoraj. Może tydzień temu. Że pojechaliśmy się wspinać, dostałam okres, nauczyłam się tego, na czym mi zależało, byłam zmęczona, nerwowa, ale i szczęśliwa. Że wróciłam wykończona i zaczęli przyjeżdżać goście, bo on zaprosił ich w tajemnicy przede mną, a ja wiedziałam, że muszę się cieszyć, choć tak naprawdę chciało mi się płakać, bo marzyłam tylko o śnie. Ktoś wchodził, wychodził, składał życzenia albo się żegnał, chyba było jakieś ognisko, siedziałam na podłodze z dwiema dziewczynkami i wiązałyśmy ósemki na kawałkach liny, połykałam tabletki, czułam wdzięczność, ale i żal o brak wyobraźni. Było gorąco, duszno, burza nie chciała przyjść, nie pamiętam pójścia spać, pamiętam smutek w jego oczach i smutek, który bardzo chciałam ukryć, a który uparcie wypełzał mi na twarz. Dziękowałam, dziękowałam sto osiemdziesiąt milionów razy, ale to było za mało i ja sama czułam, że to za mało, i myślałam, że nie umiem połączyć doceniania dobrych chęci z pretensjami o to, że nie przewidział wcześniej mojego wyczerpania. Czułam się trochę zmuszana do szczęścia i trochę było mi z tego szczęścia niedobrze. Zasnęłam, a potem była sobota, ale tego już nie pamiętam.

Wydaje mi się, że to było może tydzień temu, pomyślałam, że najzwyczajniej nie dożyję następnych urodzin. Że nawet, jeśli one będą, ja udam, że o nich nie wiem, postaram się po prostu nie wypłakać na śmierć, postaram dziękować, jeśli ktoś złoży mi życzenia i nie wyrzucać sobie za mocno tamtego niedocenienia tego gestu, co to był przecież z serca, tylko co to za serce, jeśli trzy tygodnie później już mówiło, że musi odejść, no ale może gdybym podziękowała lepiej, uśmiechnęła się szczerze, to jednak by zostało i nadal biło w tej samej synkopie?

Jest znowu gorąco, buty wspinaczkowe się kurzą, a ja płaczę tylko ze wzruszenia, słuchając szeptanych mi życzeń mojej mamy. Patrzę na A. gryzącego arbuz, potem kupujemy piwa u czeskich Wietnamczyków, a na trawniku rozkładam stare narzuty. Znowu mam okres, znowu jestem nerwowa, ale tym razem nikt mnie nie zmusza do szczęścia, przychodzi samo, zatrzymuje mnie w pół kroku i pokazuje te wszystkie uśmiechnięte twarze, oświetlone lampkami choinkowymi, wiszącymi na pergoli i sznurach na pranie. Nie muszę prosić o pomoc, z czym zwykle miałam problem, po prostu ciągle ktoś mi pomaga tylko dlatego, że chce i nawet nie czeka na moje dziękuję. Muzyka, którą jeszcze wczoraj, może tydzień temu, bałabym się głośno puścić, podoba się i przyciąga do tańca, a jeśli nawet tańczę sama, to nie samotna, nie przestaję się uśmiechać, proszę, zatańcz ze mną podnieś w górę i tylko przytul, i nie obiecuj niczego. Jem dużo, choć ani trochę mięsa, palimy fajkę wodną, a kto chce, ten zasypia, nawet ja w końcu pozwalam sobie na sen, nim zdążę uświadomić sobie zmęczenie. Nie sprzątam, nie boję się nie sprzątać, słucham, kiedy każe mi się pójść do łóżka.

Miałam czasem nadzieję, że to wszystko jest tylko koszmarem, modliłam się, obudź mnie, Boże, i pozwól znaleźć pod kołdrą jego dłoń.
Teraz to realne okazuje się coraz częściej tak dobre, że może właśnie we wrześniu dwa tysiące trzynaście tak naprawdę się obudziłam.
Moc sprawcza jest we mnie i w tych wszystkich, co przychodzą dziś z bakłażanem, ziemniakami, czosnkiem, konfiturą z rabarbaru. Bo ani nie modlę się już o przebudzenie, ani się go nie boję, dzieje się szczęście i dzieję je sobie ja sama, i Wy wszyscy dziejecie je dla mnie.

piątek, 25 lipca 2014

39

 fot. A.

Chciałabym czuć się dziś lepiej, trochę za dużo zmęczenia. Ale też spokój, wyczekany, ważny, cudownie zwyczajny spokój.

... czy ja umiem dziękować? Przyznać się do wdzięczności?.. Tak się boję tego uczucia, bezbronności, którą za sobą niesie. Zobacz - dziękuję ci, tym samym przyznaję, że to, co zrobiłeś, było dla mnie ważne. Dziękuję, że jesteś - przyznaję, że ty jesteś dla mnie ważny. Nie skrzywdzisz mnie? Przecież nie wiem, czy mnie nie skrzywdzisz.

Na tym zmęczeniu, przygotowuję pastę marchewkową i wychodzi idealna. Zapiekam buraki, to zawsze pewniak. Świeże kiełki wędrują do lodówki, A. dodaje oliwy do hummusu, namaczam ciecierzycę na falafele. Lubię karmić i być karmiona, uwielbiam nie jeść sama.

czwartek, 24 lipca 2014

40

fot. mia mama

Chyba widać, że pokonał mnie ten dzień. Ostatecznie, udało mi się zrobić sporo z tego, co zaplanowałam, ale znowu jestem nieprzytomna ze zmęczenia. Chcę jeszcze pomalować paznokcie - obym je namierzyła.
No, ale okres nadal niemal jak w zegarku, to się chwali.

Ostatnio na tapecie stale temat radzenia sobie. Redefiniowanie tego sformułowania. Przyjmowanie, że zmiana planów nie oznacza od razu, że sobie nie radzę. Może nawet, skoro ona mnie wcale nie zabija, oznacza właśnie, że jest zupełnie dobrze? (Oczywiście, nie w jakimś bardzo szerokim sensie.)
Odkąd pamiętam, wiele zjawisk, swoich cech, talentów, uznawałam za oczywiste. Moja siostra zresztą miewa podobnie. A to utrudnia docenienie siebie, wręcz zostawiając sporo pola dla wynajdywania niedociągnięć, niedoskonałości. Nie mam własnego mieszkania, nie zrobiłam kariery, włoski na łydkach nadal wrastają, na koniec miesiąca w lodówce tylko przeciąg - to tylko niektóre z argumentów za tym, że sobie nie radzę. Bo przecież to, że nie nałykałam się tabletek, nie pozwoliłam sobie na gapienie się w sufit, mam pracę i chodzę do niej, choć powiedzmy, że nie jest wymarzoną; to, że nie umieram z głodu i to, gdzie będę za 3 tygodnie - to nic..?

Odkrywanie, że to wcale nie nic, zajęło mi długie miesiące. Przyjęcie tej prawdy jeszcze trwa.
Jeśli dla was to najbanalniejszy z faktów, trochę zazdroszczę; może po prostu mądrych wychowawców, trudno powiedzieć, nie umiem już za bardzo myśleć... idę sprawdzić, gdzie mam paznokcie i czy rozróżniam jeszcze kolory.

środa, 23 lipca 2014

41

 fot. Łu

Próba pakowania zakończona większym sukcesem, niż się spodziewałyśmy, więc dla jej uczczenia upijamy się ochoczo jednym piwem.
Trasa obejrzana, kieszonkowe zaplanowane.
Dzień Włóczykija obchodzimy więc jak należy.
Wszystko się po prostu dobrze układa. Obie to czujemy. Jest tak spokojnie.

O czym zapomniałyśmy?

wtorek, 22 lipca 2014

42

fot. mia mama

Padam, najzwyczajniej, na mój orli nos padam.
Ale sporo dziś zrobione.

Tylko bądź w sobotę łaskawa, pogodo...

Jutro u Łu przeprowadzamy próbę pakowania. W teorii, nasze graty mają się zmieścić w jeden duży plecak i dwa bagaże podręczne. Chichram się, odkąd zobaczyłam, ile jest mojego wkładu; ile się uzbiera tego wspólnego, to chyba strach pomyśleć.

poniedziałek, 21 lipca 2014

43

fot. mia mama

Dlaczego nie chciałam pokazywać twarzy?
Tłumaczyłam - ale i tak co chwila ktoś pytał - więc napiszę jeszcze raz: żeby chronić swoją prywatność.
Dlaczego znowu pokazuję?
Bo zdałam sobie sprawę, że ta historia naprawdę dobiega końca. Polecę na Islandię, potem wrócę, potem zamknę ten blog, potem pójdę na rozprawę. Sporo rzeczy się pozmienia, więc niech chociaż to miejsce wygląda tak, jak to sobie wyobrażałam. To nie znaczy, że mi z tym wygodnie.
W ogóle mi z tym pisaniem niewygodnie od dłuższego czasu.

Bo idę - próbuję iść - do przodu, a tu czuję się trochę zobligowana do stale tego samego punktu odniesienia; tej porażki, bo tak, nadal twierdzę, że nieocalenie tego związku jest moją i Rafała porażką.

Chyba po prostu nie przypuszczałam, że w ciągu roku można tak bardzo jednak się od tego oddalić. Tak często być naprawdę ponad tym. A nawet jeszcze inaczej, bo: być zupełnie gdzie indziej. Nie ponad, ale poza.

Za parę dni mam urodziny. Rok temu podarowałam sobie umiejętność wspinaczki z dolną asekuracją, dziś nie potrafię zawiązać ósemki.
Ale w słoikach moje pierwsze ogórki małosolne, ze skrzynki mailowej wysyłam w świat ważne pytania, za dwa tygodnie spłacę meble.

Czasem jeszcze płaczę, nie myślcie, że nie. Tylko już naprawdę nie chcę tu o tym pisać.
Ani o tym, że częściej się śmieję, że tańczę do bólu nóg i rąk.
Bo to wszystko jest znowu normalne.

Wiem, że przydałby się czasem jakiś zwrot akcji, jakaś pikanteryjka o Jeszcze-Mężu lub o wszystkich moich aktualnych kochankach.
A figę.

Cieszcie się ze mną normalnością i nudą.
Zasłużyłam sobie na nie.

niedziela, 20 lipca 2014

44

fot. tata

Fajnie jest spędzić weekend z pięciolatkiem, jeszcze fajniej wiedzieć, że nie grozi temu stanie się tradycją.

Dobrze jest zadzwonić do Łu i pytać, czy woli indyjską melię i paczulę, czy mandarynkę i trawę cytrynową.
Kupować aluminiowe tacki na ognisko i paprykę na szaszłyki. Dorzucać do wakacyjnej listy na yt usłyszany przed chwilą w radiu kawałek.
Podawać swój adres domowy.

Przeczytać jakoś tak masz że Tobie ufa się prosto.

Na dobry sen.
I na co tu narzekać? O co płakać?

Jeszcze jeden film, który utwierdzał mnie swego czasu w przekonaniu, że muszę zawalczyć o Islandię:

sobota, 19 lipca 2014

45

fot. Tymek (5 lat)

Biorę go dziś na basen i nie wiem, kto kogo bardziej wymęcza. Po powrocie zasypia nad grą. (A chwilę wcześniej ja nad książką.) 
Niestety, momentami tracę cierpliwość, no i nadal nie chcę mieć dzieci.

A długie prysznice są moim synonimem tęsknoty. Kiedy przyłapuję się na zbyt długim przeglądaniu jednej płytce lub wodzie spływającej do kratki. Kiedy nie pamiętam, co ja właściwie miałam... myć? peeling? pumeks? spłukać?

Kiedy znów kilka razy głośno wypowiadam swoje imię. Z czułością, której sama sobie nie potrafię dać.

piątek, 18 lipca 2014

46

fot. Jeszcze-Mąż

Przegapiłam moment, w którym mój chrześniak stał się takim gadułą. Zawsze nawijał, ale teraz buzia mu się naprawdę nie zamyka. A jego skojarzenia podążają drogą dla reszty ludzkości raczej niepojętą. Łączy dowolne wątki, miesza fakty z własnymi wersjami zdarzeń ("żartowałem!"), myli imiona albo je przeinacza. Z Mateusza zrobił Tymoteusza, a z Artura - Tortura.
Dlatego, kiedy dziś wiozę go do siebie na weekend, a on po drodze wspomina, że jego siostra chciała iść na plażę z Rafałem, pytam, z jakim Rafałem.
- No z twoim Rafałem!
Serce we mnie zamiera. Dobrze, więc niech to będzie teraz.
- Tymusiu... to już nie jest mój Rafał.
- Dlaczego?
- Tak się po prostu stało. On ma teraz nową dziewczynę.
- To ja zrobię, żeby to był znowu twój Rafał.
- Nie musisz. I tak się już nie da.
- Ja mu powiem, że ona jest brzydka.

A ja naprawdę myślałam, że już nie będę płakać.

Ale Rafał przyjeżdża późnym wieczorem i spędzamy razem kilka godzin. Pomaga mi z komputerem, przytula się do małego (to nasz wspólny chrześniak), trochę rozmawiamy. Jest spokojnie i miło.

czwartek, 17 lipca 2014

47

fot. Agni

Nawet nie mam aparatu, wierzcie mi, nie jestem najszczęśliwsza, robiąc sobie zdjęcie na blog telefonem. Nie o to tu chodziło przecież, ale jednocześnie... chwila... co to za dziwna narośl w okolicach mojego nadgarstka... no w każdym razie, jednocześnie mam kolejną małą lekcję przedmiotu "nie wszystko da się zaplanować".

Popołudnie mam spędzić na zebraniu dotyczącym szeroko (mam nadzieję) rozumianego rozwoju naszej miejscowości. Lub na czekaniu na Jeszcze-Męża. I jedno, i drugie bierze w łeb i naprawdę nie ma kto mi zrobić zdjęcia.
Za to wreszcie mogę zacząć myśleć nieco poważniej o Islandii. Notuję dosłownie wszystko, co mi się nasuwa, bo znam siebie.

Już za mniej niż miesiąc będę układać się do snu na przednim siedzeniu małego samochodziku - lub w namiocie (Łu, czy my bierzemy maty?).
Czy ja zanotowałam, że mam kupić płyn do soczewek?..
No i tak to mniej więcej teraz wygląda, i nie przestaję się do siebie szczerzyć.

I jeszcze parę rzeczy chcę tu dziś napisać, i tym razem pozwolę sobie na coś w rodzaju strumienia świadomości.

Jadłonomia wrzuca na fb wpis o kupowaniu tofu w biedrze, więc dzwonię do Magdy, która ma taki sklep pod blokiem, Magda mówi, że w sumie też o tym myślała, jeśli znajdzie, to mi weźmie - i oto pierwszy raz w życiu mam tofu, jaram się.
Uczę się też dziś, że karta debetowa to to samo, co płatnicza, i że jeśli myślisz, że podskoczysz sobie do banku, żeby coś szybko załatwić, to lepiej tak myśleć przestań, bo skończy się na tym, że czekając przy okienku przez kwadrans, aż ktokolwiek cię uraczy swoją obecnością, zadzwonisz z nudów na infolinię tegoż banku i wszystko załatwisz przez telefon.
I teraz już trochę bardziej na poważnie.
Zastanawiam się od jakiegoś czasu, czy właściwie interpretuję wszystkie znaki. Taaak, ja jestem z tych, co autentycznie wierzą w podążanie za znakami, to pewnie jakieś alchemikowe echa, którym ufanie jednak dotąd mnie nie zawiodło. I tylko obecnie nie wiem, co z tego gąszczu znaków powinnam tak naprawdę wybrać, co z tym dalej zrobić. Dojrzewam do pewnych decyzji i mam w planach napisanie kilku maili, zminimalizowanie posiadanych dóbr materialnych... no, zobaczymy. Póki co, wysyłam dziś mail, po wysłaniu którego sama przez chwilę trzymam za siebie kciuki, potem przez kwadrans najprawdopodobniej odnoszę autopromocyjną porażkę, rozmowa jest jednak bardzo miła i zostawia w sercu jakiś przyjemny promyczek nadziei. Trudno mi powiedzieć, na co, ale chyba po prostu na autentyczne zmiany - wiem już, że potrzebuję ich bardziej, niż jeszcze przed paroma miesiącami przypuszczałam.

Dobra, wracam do tego, co w tej chwili najważniejsze - Łu moja słodka, czy my przypadkiem nie powinnyśmy zacząć ogarniać tego układu?

środa, 16 lipca 2014

48

 fot. Asia

Asia nazywa mnie swoim rarytasikiem, więc Agni Gbur, oczywiście, tylko się tępo uśmiecha. W prawdziwość słów zwyczajnie miłych uwierzyć najtrudniej. Bo jest się przyzwyczajonym do krytyki, do tego co przykre? Nie jestem pewna, czy to takie proste.

Wiecie, jak brzmią kościelne dzwony, które próbują się przebić przez szum wiatru, kiedy pędzisz z górki na rowerze? (Na rowerze nie pędzi się z góry, tylko zawsze z górki.) Przepiękny, przepiękny dźwięk. Uśmiech schodzi z twarzy dopiero, kiedy na dziąsłach czuję muszki.

wtorek, 15 lipca 2014

49

fot. Magda D.

Czasem się wygląda pięknie, a czasem jak zwykle. Jeśli ktoś się spodziewał, że przez ten czas, kiedy nie pokazywałam twarzy, zmieniłam się w śląską Bellucci, no to sorry, zawodzik.

Wieczorem miasto znowu tonie w różu, a przed moim domem świerszcze dają obłędny koncert.
Cieszę się tym nadmiarem powietrza w płucach, energią, której zwykle zbyt łatwo się pozbywam.

Myślę dziś o przypisywaniu innym własnych cech. Jak łatwo zakładam, że moją umiejętność będzie też posiadał mój znajomy. Jak trudno komuś uwierzyć, że nie rozumiem rzeczy tak zupełnie przecież oczywistych.
Nazywanie wszystkiego to rozwiązanie tylko pozorne, przecież i pojęcia trzeba by definiować od nowa.
Najbardziej uciekamy od mówienia o uczuciach, ale przecież nawet poruszając ten temat, możemy tak naprawdę mieć na myśli zupełnie odmienne stany... świadomości? (Nawet tu trudno o porozumienie, jeśli dla mnie nie istnieje bez podświadomości, a ty kwestionujesz istnienie tej drugiej.)

Przypuszczam, że nie piszę dziś zbyt jasno i zakładam, że raczej mało odkrywczo, ale poczułam się dziś trochę odrzucona po prostu / głównie właśnie przez brak wzajemnego zrozumienia. Wiem, że stosowanie kategorii "po prostu" może się wydawać nie na miejscu, bo od zrozumienia trudno o coś ważniejszego. Zaskoczyłam się jednak, choć nie pierwszy raz, jak można totalnie nie móc się dogadać, operując tymi samymi słowami. Jak łatwo można przypisać innym własne cechy. A nawet uczucia.

Próbuję się dziś umówić z Jeszcze-Mężem na spotkanie. Jest spora szansa, że uda się spokojnie porozmawiać, oczywiście (oczywiście?) nie o nas, tu już naprawdę za bardzo nie ma o czym.

poniedziałek, 14 lipca 2014

50

 fot. A.
 
Jeszcze tylko 50 dni.
Jak sobie wyobrażałam moment, w którym teraz jestem?
Nie pamiętam.
Pewnie wcale.
Łatwiej było założyć niebycie, niż surówkę, którą ktoś przygotuje dla mnie i postawi na stole, kiedy wrócę z pracy.

A pewnie nawet, gdybym sobie wizualizowała wcześniej taką surówkę, to dorzuciłabym do niej masę pozytywnych uczuć, jakieś uniesienia, kilka wzruszeń.
Pewnie wydawałoby mi się, że taka surówka, to już będzie o czymś świadczyć.
Że surówki nie robi się ot tak.

Robi się.

A przy jedzeniu jej, jest prosta wdzięczność. Uśmiecham się.
I tak bardzo chciałabym poczuć coś więcej, ale doceniam w sobie już to i myślę, że to naprawdę bardzo wiele. Uśmiech, śmiech. Wymiana spojrzeń.
Tak na co dzień, bardzo brakuje mi wymiany spojrzeń.

Ale quot me nutrit, tot me destruit.
I sześćset czterdzieści osiem razy trzeba zaczynać od nowa.
Od jutra wracam do zdjęć z twarzą. Final countdown, zobaczycie znowu, jak mi tak naprawdę jest, potem skończy się publiczne wywnętrznianie, blog zostanie zamknięty, nie przestawajcie tylko trzymać za mnie kciuków, proszę.

niedziela, 13 lipca 2014

51

 fot. A.

Zepsuć można wszystko, a przynajmniej ja potrafię. Że to ze strachu? I co to niby zmienia?
Zanim jednak powiem znowu coś niepotrzebnego, jest miło i ciepło, nie tylko dzięki słońcu.
Miejska galeria, spacer w parku, stary film. Tak po prostu, pierwszy raz od bardzo, ale to bardzo dawna, niedziela jest niedzielą.
Nawet jeśli to trochę oszukiwanie siebie, nawet jeśli przemilczam parę spraw, wierząc, że gadaniem tylko bym utrudniła (jeszcze bardziej). Lub może także właśnie dzięki temu.

sobota, 12 lipca 2014

52

fot. chyba Rafał

Naprawdę nie jestem pewna imienia tego chłopaka, ale robił świetne salta.

Za mną widać moje dzisiejsze miejsce pracy. Jestem raczej podłamana, przyjmując to zlecenie, ale powtarzam sobie, że nie bardzo mam wybór. Nie będę pożyczać kasy, po prostu ją skądś zdobędę i koniec!
(Zwłaszcza, że aktualnie ktoś prawdopodobnie próbuje mnie oszukać i nie zapłacić mi za pewną pracę, którą wykonałam zgodnie z umową, a za którą wynagrodzenie miało pokryć moją część kosztów wynajmu samochodu na Islandii...)
A jednak pod koniec dnia jestem wyłącznie szczęśliwa. Mam za sobą kilka godzin na świeżym powietrzu (ten zapach skóry wieczorem!..), dużo fajowych rozmów z otwartymi i gadatliwymi dzieciakami - no tak, i jest jedna rzecz, przez którą jednak jestem też odrobinę nieszczęśliwa.
Mam otóż tak obciachowo zjarane dekolt i kark, że w najbliższych dniach albo chodzę w golfie, albo goła.

piątek, 11 lipca 2014

53

fot. mia mama

z bezradności w ból głowy
z siły w lęk

sprzedaję te moje graty, to było naprawdę moje hobby przez długi czas, ale nie wiem - czy to wyprzedawanie siebie?
poniekąd
nie powiedziałabym jednak, że marzeń
bardziej złudzeń

nie ma takiej Agni

znów zerkam na zdjęcia z września, nie znam tamtej dziewczyny
trochę jej zazdroszczę
pewnie chętniej wracała z pracy

choć pamiętam, że czasem chciała krzyczeć

nie pamiętam, czy bywało jej tak bardzo zimno przed snem
chyba nie

no i robiła sobie czasem kartki, wycinała serduszka, kleiła guziczki

nie mówię, że scraperki są dziecinne, zazdroszczę im

po prostu mnie takiej nie ma
dopiero teraz to wiem

czwartek, 10 lipca 2014

54

fot. Martyn

Wściekam się dziś.
Na swoje zarobki, brak pomysłów, nie dostrzeganie rozwiązań. Na sprawianie wrażenia, że to mi wystarcza. Na nieumiejętność wyciągnięcia wniosków ze świadomości, że zgoda wynikająca z bezradności nie jest tym samym, co spokojna akceptacja.
Na łzy, co zostają pod powiekami i na te, co bezczelnie brudzą okulary.

Wściekam się na to, że nie umiem siebie zaakceptować. Swoich nóg i dłoni, swoich niedoskonałości. Bystrości nie tak ujmującej. Wiedzy nie tak rozległej.

Sprawa islandzkiego samochodu rozwiązana zgodnie z przeczuciami.
People make mistakes all the time pisze Viktor i może tak, jak z tymi rzeczami wpisanymi w kółko, że wyglądają lepiej, może te napisane po angielsku uderzają bardziej.

Wściekłość i smutek, więc drink, Kate Bush i jeszcze coś - sprzedaję moje materiały do scrapbookingu, album będę jeszcze uzupełniać, w razie zainteresowania, pytajcie.
Podobno sobie nieźle radzę, więc dobrze, niech tak znowu będzie.

środa, 9 lipca 2014

55

fot. samowyzwalacz

Czekam na mail z informacją, że moja fatalna pomyłka przy rezerwacji samochodu na Islandii jednak zmieniła się w rozwiązanie korzystniejsze. Zastanawiam się już nawet powoli, czy tego Viktora nie zacząć podrywać...
I w gruncie rzeczy, dziwi mnie mój spokój. Bo do wyjazdu miesiąc, naprawdę nie ogarniam nawet trasy, którą mamy tam zrobić, nie jestem pewna, co spakować, nie mówiąc o tym, że po prostu naprawdę nie mam na ten wyjazd kasy. W dodatku ten błąd przy rezerwacji.
I jednak w środku błogo. Same dobre przeczucia.

Jedyne momenty paniki, związane z tą podróżą, wywołuje taka myśl: spełniam marzenie. Największe, na jakie kiedykolwiek sobie pozwoliłam. Już za parę tygodni.
I co dalej?

Jest parę trudnych spraw, o których mogłabym dziś napisać, ale zwyczajnie nie chcę.
Wolę o tym, że.

Mam w lodówce kilka gruszek, bardzo słodkich i cudownie soczystych. Przy jedzeniu cieknie po palcach, brodzie. Ciągle trzeba mlaskać, ciamkać, siorbać. Wszystko szybko zaczyna się kleić, muszę wylizywać palce, oblizywać wargi.
Wpadłam w te gruszki po uszy.

wtorek, 8 lipca 2014

56

fot. Justi

Przez chwilę jestem dziś sama ze swoimi myślami.
Szum wiatru w gałęziach, ptaki. I cichutkie królicze chrupanie.
Chyba tak naprawdę nie myślę wtedy o niczym. Może na razie wystarczy.

poniedziałek, 7 lipca 2014

57

 fot. A.

Ja naprawdę mam świadomość, że nie mogę tu pisać o wszystkim.
Dlatego ten wpis będzie chyba dość enigmatyczny... ale ochrona prywatności to nie tylko kadr kończący się na linii podbródka.

Odbieram dziś lekcję od życia. Bo będzie ci powtarzane, póki nie przyswoisz.

Zapomniałam o szanowaniu siebie i przez cały dzień odczuwam tego skutki. Tak naprawdę, od wielu miesięcy próbuję się wpasować w czyjś schemat i chyba trochę się zagalopowałam. Stłumiłam intuicję i tylko do siebie mogę mieć żal o skutki.
Tę noc, choć może łatwiej byłoby inaczej, spędzę we własnym łóżku. Przynajmniej tyle mogę zrobić dla siebie.

Cieszy, oczywiście, doskonała kawa. Cieszą wszystkie stany aromatyczne. Wiem już jednak, że za miłym głosem w telefonie może stać żerowanie na naiwności. Niestety, wiem już także, że za zachwytem może kryć się chłód.
Nie chcę, by miarą mojej wartości...
... nie chcę żadnej miary mojej wartości.

Jest na szczęście jedna chwila, w której jest mi naprawdę dobrze z samą sobą.
W Krakowie dziś burza, słońce i deszcz.
Zatrzymuję się na chodniku, zamykam oczy.
Ciężkie ciepłe krople na twarzy, włosach, dekolcie, wysychają, nim zdążą spłynąć.
Nie przynoszą ochłody, nawilżenia. Zarysowują delikatnie moją postać. Pokazują, gdzie jestem.
Sięgam dotąd, dokąd zmieniam drogę deszczu.

niedziela, 6 lipca 2014

58

 fot. A.

To wesele z gatunku tradycyjnych.
Nie Smarzowski, ale powiedzmy, że nie jest łatwo.
Łatwo jest stracić cierpliwość.
I nie jestem pewna, skąd w ogóle we mnie to przekonanie, że stracenie cierpliwości jest czymś tak bardzo niewłaściwym. Że opanowanie, wyrozumiałość, bycie miłą - to niby taki cel nadrzędny, wzorcowa postawa. Strzeżmy się gniewu, wybuchów złości.
Jakieś echa grzecznego dziecka, tak sądzę.
Bardzo utrudniają mi życie.

sobota, 5 lipca 2014

59

 fot. (i obróbka) Marta

Bardzo chciałabym już takie chwile tylko przeżywać. I nie w sensie przetrwania. Patrzeć z miłością, jak mój brat setny raz całuje swoją żonę. (Naprawdę? Mój brat ma żonę?)
Jeszcze nie potrafię. Jeszcze myślę: Boże, jeśli jesteś, spraw, niech im się uda. Są tak dobrani. Jeśli jesteś, spraw, do cholery, niech im się akurat uda.
I jeszcze jest skupianie się właśnie na tym, żeby najbanalniej przetrwać. W kościele uciekam w fotografowanie. Na weselu - w rozmowy z małym chrześniakiem. W gapienie się. Spacerowanie. Tylko ostrożnie z alkoholem, bo wiem, że zmieniłabym znowu w słony każdy smak.

Ale nie chcę, żeby dzisiejszy post był smutny. Winna jestem wam zresztą wyjaśnienie, skąd takie zdjęcie.

Pamiętacie, jak pisałam przed miesiącem o sięganiu, proszeniu, o próbowaniu? O tym, że musisz powiedzieć światu, czego chcesz i tylko wtedy twoje marzenie ma szansę się spełnić?
To nieprawda, że znalazłam wtedy jakąś pracę marzeń. To trochę mniejsza skala... ale również coś bardzo ważnego.
Napisałam wtedy do Agi Jensen, że chcę jedną z jej sukienek. Jeszcze nie wiem, którą, ale wkrótce mam w rodzinie wesele, a na nim chcę się poczuć kobieca i piękna, i...

... ej, no pewnie, że mnie nie stać na te kiecki. I oczywiście, że zapłaciłam. Ale część tej historii pozostanie tajemnicą moją i pewnej miłej Ani.
Ja nie próbuję wam dziś powiedzieć, że macie zasypywać tę firmę prośbami o ich ciuchy w promocyjnych cenach. To nie do końca tak było. I aktualnie mają zresztą kilka promocji...
Ja chcę wam powiedzieć dwie arcyważne rzeczy:
1. Sukienka jest boska, doskonale uszyta i czułam się w niej jak sto pięćdziesiąt procent kobiety, więc choć nie muszę, szczerze polecam wam te ubrania.
A ta rzeczywiście arcyważna...
2. Powiedz światu, czego chcesz. Daj światu szansę, żeby mógł ci to dać. Sięgaj.

Słyszysz, Agni?
Sięgaj.

piątek, 4 lipca 2014

60

fot. A.

Odbieram dziś telefon, na który czekałam. I A. ze stacji. I sygnały od mojego organizmu, że już jest naprawdę zmęczony.

czwartek, 3 lipca 2014

61

fot. Marta

Jest trochę zatrważająca ta moja zdolność wpasowywania się w tło.

Piszę z miski. W misce jest pachnący płyn i są moje stopy.

A w głowie znowu ważne rzeczy do przemyślenia.
O dbaniu o siebie.
O stłuczeniu luster, które uparcie wkładam w męskie oczy.
O konsultowaniu uczuć.

O strachu przed samotnością.

środa, 2 lipca 2014

62

fot. samowyzwalacz

Rafał mówi mi dziś o drugiej racie ubezpieczenia samochodu, płatnej do 12 lipca. Szybko podliczam wydatki na ten miesiąc, za maksymalnie dwa tygodnie powinnam pójść się zabić, bo na życie, to już i tak mnie nie będzie stać.

Proszę, nie piszcie mi, że to tylko pieniądze. I że zdrowie jest najważniejsze - naprawdę wiem, że tak jest.

Po prostu każde zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością, każdy taki dysonans - boli.
Przecież do tej pory jakoś sobie radziłaś - powstrzymuję się przed odpowiedzeniem: rzygam już tym "jakoś".
To właśnie o to chodzi; wyobrażałam sobie, że radzę sobie lepiej, że jest lepiej, będzie lepiej. A jestem w najczarniejszej z dup i po prostu głupio jest o tym zapominać.

Mam ostatnio problem z nastrojem.
Chociaż... nie, właśnie nie mam żadnego. Mój nastrój powoli się normuje, staje doskonale stałym.
Permanentny dół. I potrzeba bliskości drugiego ciała, brakuje mi przytulania. I myślę, że takiej chodzącej depresji to się chyba na dłuższą metę nie chce przytulać, bo zamiast odwzajemnić energię, wyssie resztki.

wtorek, 1 lipca 2014

63

fot. tata

Bez drugiego dna, po prostu nie chciałam kolejnego identycznego zdjęcia, a że koszulka fajna, to się chwalę wyhaczeniem (zwracam uwagę na pomarańczową metkę; firmówa).

Dość nieoczekiwanie, a przynajmniej nie spodziewałam się, że nastąpi to tak szybko, muszę dziś coś postanowić, sprawdzić swoją spontaniczność i otwartość, gotowość na zmiany.
Na efekty jeszcze poczekam, ale zaskakujące i godne odnotowania jest już to, że zwracam się do kogoś po poradę. A nawet do paru osób. To zaś nie jest u mnie standardem.

Przychodzi dziś też do mnie przesyłka, której także - absolutnie! - się nie spodziewałam. Michał - uśmiech nie schodził mi z twarzy, kiedy to czytałam. Sama idea listu polecającego jest boska, a to, że wysłałeś mi go bez zapowiedzi - bardzo, bardzo miłe, dziękuję.

Na tym muszę dziś skończyć, ponieważ tata pomalował drzwi, a Kreska zostawiła swoje w kuwecie. Jeśli zaraz się stąd nie ewakuuję, kombinacja tych zapachów zapewni mi nagrodę Darwina, bez kitu.