wtorek, 31 grudnia 2013

245

fot. Piotrek

Bardziej zależało mi na właśnie tym towarzystwie, niż na szczególnie efektownym przebraniu.
Cudowna impreza. Boże, jak mi idealnie z tymi ludźmi.

I jeszcze jakiś czas temu niespecjalnie znajdywałam w sobie energię do tańczenia. A tej nocy tańczę
tańczę
tańczę

Zaczęty tak rok musi być dobry, prawda?

poniedziałek, 30 grudnia 2013

246


fot. Ola

Budzi mnie delikatny męski głos:
- O, to pani...
Powoli otwieram oczy...
- O nie! O nie, o nie, o nie!!! Znowu!!! Czemu mnie pan nie obudził!?
Oj, dostaje się biednemu kierowcy za to, że przespałam wszystkie przystanki...
Słuchajcie, naprawdę. Wszystkie.
Obudziłam się, kiedy facet po prostu skończył kurs i zaparkował. Gdyby nie rozejrzał się przed wysiadaniem, mogłabym wkrótce potem mieć tam mały zawał.
Wylatuję z tego busa, pędzę przez pół miasta, piszę szefom SMSa pełnego skruchy, no bo spóźnię się dość sporo, od jednego przychodzi odpowiedź:
:D:D:D
Sama zaczynam się głośno śmiać.

A po pracy idę do lumpa po zielony t-shirt i wychodzę z różowym dywanem.
Z drugiego lumpa - z zielonym, ale żakietem. Szczerze mówiąc, dość brzydkim, wzruszył mnie po prostu. Te okrutne poduszki w ramionach, szpetnie szpiczasty kołnierz... nie wiem, czy to dziwactwo kiedykolwiek założę.
Przegapiam w ten sposób dwa busy, w trzecim natomiast uparcie trzymam oczy otwarte, starczy przygód na dziś.
No i nadal nie mam przebrania na jutro.
Muszę się czegoś napić. Nie, nie jutro. Teraz.

niedziela, 29 grudnia 2013

247

 fot. tata

nim słońce wstanie
minie kochanie
zapomnisz, zapomnisz mnie...

A ma ktoś może pomysł na te moje zmary pod oczami? Krem pod oczy i krem do twarzy, póki co, niewiele dają w tej akurat kwestii. Jak widać.

Miałam dziś w planie odwiedzić chrześniaka, ale rano uświadamiam sobie, że najbardziej naturalnym zakończeniem Świąt jest skupienie się na sobie, że to moja dzisiejsza potrzeba i jeśli miałabym być w porządku wobec małego (a chcę być), to muszę go odwiedzić kiedy indziej.
I jeśli mam być w porządku wobec siebie (a chcę być!), to pora poświęcić nieco uwagi mojemu ciału.

Najpierw jednak, późnym rankiem, długo piję z tatą kawę, żartujemy, dawno nie widziałam go w tak dobrym humorze. A potem jeszcze przez wiele godzin chodzę w szlafroku. Bosa, słucham Bosej Anny Marii Jopek. Latami nie sięgałam po tę płytę! Natomiast od kilku miesięcy nie znalazłam dość czasu na zaopiekowanie się moimi stopami, co kiedyś bardzo lubiłam robić. I to właśnie robię dzisiaj, słuchając tej i innej jeszcze muzyki, trochę czytając, trochę rozmawiając.

Błogo mi!

Tylko co z tymi zmarami, hm?.. Czy ma ktoś jakiś pomysł? I czy mógłby dzielnie rzucić mi nim w komentarzu, a nie tylko w prywatnej wiadomości na fejsie? Ujawnijcie się, moi kochani podglądacze!

sobota, 28 grudnia 2013

248

 fot. A.

Niewątpliwy plus wracania do domu po Świętach - dopiero dziś rozpakowuję prezenty.
Wymarzony "Kronos" Gombrowicza, ekstra ocieplacze na nogi (uwielbiam ocieplacze na nogi!), wełniane ubranko na kubek, wydziergane własnoręcznie przez mamę... i parę innych cudowności. Przyjemnie, miło, uśmiecham się przy każdym zdejmowanym papierze.
Jest też prezent od mojego męża, dowodzący, że pamięta jeszcze, jakiej lubię słuchać muzyki. Lubię też inną, z którą nie do końca było mu po drodze, ale ważne, że w kategorii brzmień polskich, literackich, mogę jeszcze na niego liczyć. To jest naprawdę w porządku. Jest też opłatek, ale przełamanie go zostawiam już na jutro, kiedy wreszcie odeśpię świąteczne kładzenie się do łóżka tuż przed godziną, o której zwykle z tego łóżka wstaję.
Plan na dziś to już tylko zwędzić trochę moczki z lodówki, wydłubać z oczu soczewki i zniknąć na jak najdłużej, z moją słodką Kreską zwiniętą w kłębek przy moich nogach. Kreską, która właśnie zamruczała, jakby wysłyszała, że o niej mowa... a może, może, kto tam kota wie...

piątek, 27 grudnia 2013

249


fot. A.

Kolejne zdjęcie typu "mistrzowskie kadry"...

Już dawno nikt nie miał dla mnie tyle czasu i uwagi, ile dostaję tutaj. Przedłużam więc sobie to świętowanie-nieświętowanie, na wracanie do domu jeszcze przyjdzie pora. Trochę śpię, zjadam kilka migdałów i kawałek ananasa, piję starą kofolę. Ważniejszych rzeczy z tego dnia nie kojarzę, ale czy są jakieś ważniejsze rzeczy?

czwartek, 26 grudnia 2013

250

 fot. A.

Można słuchać starych piosenek i wyłącznie się uśmiechać.
I w ogóle się uśmiechać, i jeść, i dobrze wysypiać, i w ogóle mieć dobrze.
Można mieć Święta, które jakiś czas temu by się uznało za nienormalne i czuć, że to właśnie jest teraz normalne.
Dużo można. Całkiem dużo można, kiedy się czuje bezpieczną i zaopiekowaną.
Mało i wiele. W sam raz.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

253

 fot. mia mama

Och, te moje chopy w tej mojej robocie. Kochani są przy składaniu życzeń.
Moja słabość do nich wszystkich bywa najważniejszym argumentem dla nieszukania nowej pracy.

Ale są dziś trudne momenty. Zazdroszczę mojemu mężowi wyprawy, do tego trafiam na bilecik z jego zeszłorocznego prezentu. Jeszcze przed rokiem byłam "najukochańszą".

Zabraniam sobie myśleć. Oglądam kolory.
Niebieska wstążka, którą przewlekam przez pepparkakor. Różowy wosk na łydkach. Czerwona zawleczka na puszce chorwackiego piwa (mieliśmy je pić razem, jest przeterminowane od pół roku, żłopię dzielnie). Czarna lśniąca sierść mojej kotki.

No i dźwięki, przyszła Aga Zaryan od ZET Chilli! Jest piękna - zwykle jestem bardzo krytyczna wobec kobiecych wokali, a ją bardzo lubię i ta płyta tylko mnie w tym lubieniu utwierdza. Choć może to być też kwestia imienia... a propos - czy ktoś tu się wybiera w styczniu na Agnes Obel?

Tak, wiem. Mamy przeddzień Świąt. Powinnam złożyć jakieś życzenia.

A więc spokojnego przejścia przez tegoroczne Boże Narodzenie. Nieuronienia zbyt wielu łez, a jeśli już, to tylko przy kimś, kto na ich widok naprawdę zasłużył. Zadbania o siebie. I niezranienia przy tym nikogo. Wyspania się. Najedzenia. I żeby było miło.
Z całego serca Ci, moja droga Agni, życzę.

niedziela, 22 grudnia 2013

254

 fot. mia mama

Znowu nie udaje mi się dzisiaj pójść do kościoła. I tak właśnie wyglądał u mnie tegoroczny Adwent.
Nie, nie jest mi z tym fantastycznie, ale z jeszcze paroma rzeczami nie jest mi teraz szczególnie dobrze, a nie na wszystkie koniecznie miałam jakikolwiek wpływ.

Nie wiem, na ile moje aktualne życie należy do mnie. Czasem wszystko wydaje mi się tymczasowe i w znacznym stopniu tylko odgrywane, udawane. Wiecie - Spotify podpowiada mi jakąś nową muzykę...
Czasem jednak myślę, że po prostu pierwszy raz to życie jest aż tak bardzo właśnie moje.
I odkrywam, że ta muzyka zwyczajnie mi się podoba.

I jeszcze o czymś muszę dzisiaj napisać.
Nie jest tak stale, ale bardzo często w ostatnich dniach czuję się zaopiekowana. Dzięki drobiazgom... i dzięki rzeczom trochę większym. Kiedy mój tata nie wyciąga ze mnie nazbyt wielu informacji na temat mojego świątecznego wyjazdu. Kiedy dostaję górę ciastek od Kasi. I drugą od Beaty. Kiedy słyszę pytanie, jaką lubię kuchnię. Właściwie, przy tym pytaniu czuję się też jak debil - tak naprawdę, nie uczono mnie mieć swój gust, bo to oznaczałoby odrzucenie czegoś, a trzeba być wdzięcznym Bogu i ludziom za to, że się cokolwiek dostaje... rozumiecie to? Wytłumaczę wam na przykładzie. Kiedy miałam na talerzu ziemniaki i kapustę, to jeśli zjadłam trochę kapusty, musiałam od razu zjeść trochę ziemniaków - żeby im nie było przykro. (Zanim mnie sklasyfikujecie jako chorą psychicznie, zastanówcie się, czy po prostu mi nie zazdrościcie - czy waszym ziemniakom też bywało przykro? Ha!) A więc pytanie o moją ulubioną kuchnię sprawia, że czuję się jak debil... ale debil zaopiekowany.
I to jest po prostu bardzo, bardzo miłe.

sobota, 21 grudnia 2013

255

 fot. mia mama

Rano zaparzam sobie wielki kubek kawy i jak na twardziela przystało, zabieram się za pakowanie prezentów. Niedźwiecki trochę nudzi, więc włączam własną płytę z okołoświątecznymi piosenkami.
I mniej więcej przy prezencie dla taty zaczynam ryczeć.

Bo ja lubię ten świąteczny kicz. Gwiazdki w oknie i lampki na półce. Te piosenki. Pakowanie.
Ja to lubię.
Lubiłam zawsze obchodzić Święta. A teraz wolałabym ich w ogóle nie obchodzić, wolałabym, żeby miały mnie gdzieś.

Szczerze mówiąc, zwyczajnie smarkam w rękaw, myślę, że nic mi nie da uciec w Wigilię, skoro już teraz w powietrzu tyle tego cholernego wszystkiego, i że po co mi sprzątać, po co zdobić, przecież nikt mnie tu nawet nie odwiedza, przecież nie ma dla kogo...

Po południu jednak jakoś się zmuszam do złapania za ścierkę i przychodzi olśnienie.
Dla siebie.
Mogę wszystko robić dla siebie.

I robię.

A potem piję z mamą wódkę.

piątek, 20 grudnia 2013

256

 fot. Ola

Nie, to nie jest łatwy czas.
Prezenty muszę kupować sama, bo przecież siostra z mężem, brat z narzeczoną, logiczne.
Cynamon, pomarańcza, goździki pachną za mocno na jedną osobę.
A pod płaszczami doskonale widać zaawansowane ciąże i kiedy jeszcze rękę przyszłej mamy trzyma przyszły tata, to w ogóle wszystko widać trochę za dobrze.
Może więc rzeczywiście jestem silna, jak czasem słyszę, a co brzmi ciągle jakby dotyczyło kogoś innego. Może jednak dotyczy mnie. Idę przecież na świąteczny rynek, przechadzam się między straganami, odwiedzam ulubione sklepy z kawą i herbatą...
... a całe popołudnie puentuję kebabem, którego dokańczam w towarzystwie moich nowych znajomych, Patrycji i jej córki, tych od "przyciągających się fajnych ludzi".

Bywam banalna (tia, "bywam") i trafiają do mnie dość proste, w gruncie rzeczy, myśli.
Dziś to jest taka:
Życie łamie najsilniejszych, rzucając ich na kolana, żeby udowodnić, że mogą wstać. Słabych nie rusza, ponieważ oni i tak spędzają życie na kolanach. 

Tadam. 

czwartek, 19 grudnia 2013

257


 fot. Tomek

Tomek to szef i choć jego aparat jest bezlitosny, to zdjęcie mi się bardzo podoba, i cały dzień mi się podoba, i tylko potem nagle jest mój mąż.

Pyta, czy może mnie przytulić, a ja od dłuższej chwili zastanawiam się, czy to zrobi, więc przytulamy się do siebie, płaczemy oboje, najpierw myślę, że tak bardzo za nim tęsknię, potem, że to przez koniec, przez to, że nas już nie ma. A. mówi wieczorem, że to się nie wyklucza i ma rację, dobrze było rozmawiać z kimś, kto dokańcza moje zdania, źle było rozmawiać z kimś, kto dokańcza moje zdania. Czuję, tyle czuję, uczucia zmieniają mi rysy twarzy i kolor oczu, ale ciągle nie umiem ich nazwać.

wtorek, 17 grudnia 2013

259

 fot. babcia Tereska

Boję się. Czekam. Tęsknię.
Cholernie trudno mi się do tego przed samą sobą przyznać, więc muszę to zrobić aż tu, żeby wreszcie móc to zmienić, móc się tego pozbyć.
Bo przecież nie chcę. Bać się, czekać, tęsknić.
Znowu. Nie chcę znowu ani nigdy. Za nikim.
To ja mam być dla siebie całym światem.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

260

 fot. Dominika

Jak widać, nie idę w ilość (pikseli), a jakość (relacji).

Dzielnie ruszam dziś na świąteczne zakupy... i padam na trzecim zakręcie. Może to sprawia po prostu tłum w galerii handlowej, ale nagle czuję, że tak naprawdę, kompletnie nie mam na to sił. Że nie dam rady.
Zaciskam zęby, bo nie bardzo jest przecież inne wyjście, i po prostu zmieniam pole walki. Galeria nie dla mnie, zanurzam się w zapachy kaw, przeglądam stare pojemniki, do tego sms, idealnie w punkt - krótkie pytanie, czy wszystko u mnie dobrze, bo ktoś właśnie o mnie pomyślał.
I już trochę łatwiej, a w końcu po prostu dzwonię do Dominiki, dostaję obiad, papierosa, jakiś likier, płytę przesłuchaną przez nią 80 razy, więc tym cenniejszą, i jedwabny szalik, i tyle uwagi, ciepła, zwyczajności... że nie sposób się nie zregenerować.

Wracam z tobołami i z muzyką w uszach, i przychodzi mi do głowy, że może jednak zrobię parę świątecznych kartek... i robię je... wiecie? Są... zrobiłam kartki na Święta i kupiłam prezenty.

A na śniadanie pożuję beton.

niedziela, 15 grudnia 2013

261

 fot. Koralina

Zdjęcie zrobione jeszcze nocą, późno lub właściwie wcześnie. Powalającą jakość zawdzięczamy temu, że telefonem (tak, tak; smartfony nadal jeszcze nimi są), no i oryginał był jeszcze mniej przyzwoity, ale naprawdę nie miałam tego świadomości... o pewnej godzinie po prostu moja płeć nie ma już dla mnie większego znaczenia. Lub przynajmniej tak to można ująć, a czy to prawda, to już zupełnie osobna sprawa.

Dziś wracam. Z rana zaliczam mocne uderzenie w sam róg stołu, więc najpierw bardzo dosłownie wracam na ziemię. Potem wracam do normalniejszych ubrań. A ostatecznie wracam do domu i próbuję zrobić jeszcze coś pożytecznego, między rozmowami... które wydają mi się zresztą być najbardziej pożytecznym aspektem tego mojego nowego życia... lub przynajmniej tak to można ująć, a co jeszcze mogłoby się za tym kryć, to już zupełnie osobna sprawa.

sobota, 14 grudnia 2013

262

 fot. Gosia

Znowu ludzie poznani przed paroma tygodniami, do tego jacyś fajni nowi, piękni, cała kupa barwnych, gadatliwych, inteligentnych, roześmianych, poprzebieranych...
... i poplątanych...

Alkohol każdemu wywoła jego diabła do tablicy.

Uświadamiam sobie głowę trochę za mocno rozpaloną i wychodzę w nocne miasto. Bez czarnych skrzydeł, które zdjęłam już dużo wcześniej, ale w długiej obszernej spódnicy, kapelusz mocno wciśnięty na oczy, spaceruję spokojnie i ktoś mnie bierze za manekina, ktoś inny jest pewien, że uciekłam sprzed ołtarza. Nikt nie robi mi krzywdy, a kiedy wracam, czuję, że wiatr zabrał sporo niepokoi, za to dziwi, że hula w środku - że jednak jest jeszcze we mnie dziura, a w niej przeciągi.

Ale nie jestem sama. Łu, cudowna Łu, nawet nie można jej nazwać magnesem na ciekawych ludzi, to zupełnie za mało powiedziane, gromadzą się wokół niej jakby nie mieli innego wyjścia. Całe mgławice osobowości, przy nich to i przycupnięcie w kąciku jest przyjemne.

Przycupnięcie. Poglądanie. Podsłuchiwanie.
Także siebie.
A więc jednak czuję.

piątek, 13 grudnia 2013

263

 fot. Michał

- Mamo, a pani Agnieszka powiedziała, że mam fajnych rodziców.
- No widzisz, my nie przypadkiem na siebie trafiliśmy, fajni ludzie się przyciągają.

Drobiażdżek, pierdółeczka, a wlewa odrobinę ciepełka.
Potrzebnego zwłaszcza dzisiaj, w dniu pod hasłem "bo musi być równowaga" aka Czarny Piątek aka porozwalajmy parę relacji, które naprawdę coś znaczą.

Łatwiej opowiadać o bzdurach, zastukiwać okienko czata setkami głupot, niż powiedzieć "jesteś dla mnie bardzo ważna i kiedy nie mówisz o sobie, boję się, że po prostu mi nie ufasz, że nie zasługuję na twoje zaufanie, nie naciskam, bo boję się, że odpowiesz - powiedziałabym ci więcej, gdybym miała na to ochotę".
I łatwiej opieprzyć "wszyscy mogą cię o coś prosić, tylko nie ja, kompletnie nie mogę na tobie polegać", niż przyznać "jesteś punktem odniesienia dla wielu spraw, a ja boję się, że tego nie chcesz, więc każde twoje zamilknięcie jest małym końcem świata".

Łatwiej stanąć bokiem i wierzyć, że wszyscy się domyślą, co jest w moich oczach. Niż odwrócić się w czyjąś stronę i pokazać, że jest w nich po prostu strach.

czwartek, 12 grudnia 2013

264

 fot. mia mama

Czy ja nie wyglądam na lekko wkurzoną?..

... i bardzo dobrze. Bo lekko wkurzona właśnie jestem. Tak. Nie, że tam mocno, nie sypię wiązankami. W ogóle niczym nie sypię ani nie rzucam. Jedna ręka oblana prawie wrzątkiem, to drobiazg. Mam jeszcze drugą przecież, nieoblaną, póki co.
Jestem tylko lekko wkurzona - ale jestem!
Bo ja nie chcę być samodzielna! No nie chcę i koniec! A nawet, żeby było bardziej patetycznie - i basta! Patetyczna - o, patetyczna chcę być i godna pożałowania, i oj ty biedna, ty nieszczęśliwa, ty taka, że przytulać cię trzeba... taka chcę być! Wyręczana chcę być! Głaskana po główce i leżąca na wersalce (nie posiadam), i głośno wzdychająca!

Nie chcę sobie radzić.
Nie chcę czuć coraz więcej.

Niebyć chcę, a jak już być muszę, to być misiem-pysiem, cukiereczkiem, bączusiem, pączusiem i Agusieniunieczką. Niech się litują, niech robią za mnie albo po prostu pozwalają nie robić nic. Niech po stopach całują i się dziwią, że na tych stopach (stópkach! stópeńkach!) mam siły w ogóle chodzić.

Niech kołyszą do snu, niech pod kołdrą termofor ciepły zostawiają, niech pytają, czy dałam rady zjeść śniadanie, zachwycają się, że wciągnęłam i drugie (a nawet trzecie i parę ciastek po drodze), i wybaczają, że gary niepomyte, a kot pazurami już wyorał bruzdy w panelach.

Cholera, no.

Czemu ja sobie tak świetnie radzę, no. Czemu cokolwiek muszę zrobić, to po prostu to robię. Czemu mi się chce ciągle śpiewać i czemu w nocy tak dobrze śpię. Czemu się uśmiecham do siebie w lustrze i do każdej przysłowiowej pani w przysłowiowym okienku. Czemu poznaję cudownych ludzi i czemu każdy wieczór przyjemniejszy od poprzedniego.

Nielogiczne. Totalnie nielogiczne.

środa, 11 grudnia 2013

265

 fot. pani Irena

Jak nie lubić dzieci?

- Proszę pani, a przepraszam, że tak zapytam... a czy pani ma chociaż chłopaka?

wtorek, 10 grudnia 2013

266

 fot. mia mama

Jak wydać za jednym zamachem większość prowizji?
Przejeżdżać w drodze z pracy obok ulubionego ciucholandu...

... co jest też, oczywiście, dowodem, jak szaloną dostałam prowizję za zeszły miesiąc.

Kapelusz nie ja znajduję, ale odstępuje mi go jakiś miły pan.
I nie, nie chodzę po domu w płaszczu. To czyste szpanerstwo.

Spędzam parę godzin z Justi. Miały być trzy kwadranse, ale dawno się nie widziałyśmy. I zawsze mi z nią tak bezpiecznie, swojsko, zawsze taka wytęskniona. I zawsze pożegnanie w trzech etapach - wstaję z kanapy i nawijamy. Przechodzę parę kroków, przystaję - nawijamy. Odprowadza mnie do drzwi - gadu gadu gadu nocą...

I jestem sobie na nowo zmotoryzowana, dzięki samochodowi brata.

I byłby to naprawdę bardzo miły dzień, gdyby w grande finale nie nastąpiło spotkanie z tatą.
Mój tata jest naprawdę w porządku. Ale w ostatnich tygodniach nasza relacja wygląda tak, że on czasem coś dla mnie zrobi, czasem nawet zapyta, co u mnie słychać, a generalnie to, co nas łączy najbardziej, to wzajemne unikanie się.
Trudno mi go jednak uniknąć, kiedy po prostu do mnie przychodzi.
I nie po to, żeby zapytać, jak mi minął dzień.
Przychodzi po prostu coś oznajmić, a korne cielę przyjmuje do wiadomości, bo nie bardzo potrafi dyskutować ze swoim tatą. W końcu to cielę zaledwie trzydziestoletnie.

Tego typu sytuacja, to taki... pakiet standardowy.
W tym pakiecie jest też to, że choć zmienił mi plany, poradzę sobie.
Bo, kurwa, nie mam wyjścia.

Setny wpis.
Sto dni bez męża, no to świętuję, że hej.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

267


 fot. pani kasjerka w kinie

Idę dziś sobie na "Złodziei rowerów", to niewiarygodne, że w naszym mieście można obejrzeć coś takiego. W dodatku, w całkiem klimatycznej małej sali. I w towarzystwie dwóch komentujących większość scen babć - co w pewnym sensie jest jeszcze mniej wiarygodne, a w pewnym jednak dość oczywiste.

I przyjemnie mi dzisiaj w sobie.

niedziela, 8 grudnia 2013

268


fot. Plast

Piekę ciastka. Te same, co zawsze.
Choć jeszcze przed paroma tygodniami wydawało mi się to absolutnie niewykonalne, dziś, jak co roku, włączam świąteczne standardy i wykrawam, nucąc. Jak co roku, pierwsza blaszka jest lekko przypalona.
Pepparkakor. Jak co roku.

A więc jednak jakieś rytuały mogę pielęgnować. Umiem, mam na to siłę. Bez zaciskania zębów, wręcz zupełnie... naturalnie.

Jak zawsze, choć przecież jest jak nigdy, ale zawsze jest jakieś "nigdy".

Zdjęcie natomiast zrobione jest w McDonaldzie, po seansie drugiej części "Thora", a na nosie mam okulary 3D - w naszym kinie trzeba je sobie po prostu kupić.
Takie wieczory też bardzo lubię.

sobota, 7 grudnia 2013

269

 fot. Marta

... przyjemnie...
Bon Iver i kotka rozciągnięta na kanapie...

Dużo się dziś dzieje, a jeszcze więcej - we mnie.
Wczesnym popołudniem spotykam się z trzema eM i sobie dramatyzujemy. To słowo ma niewiele wspólnego z tym, co robimy tak naprawdę, ale to bez znaczenia; to tylko nazwa.
Potem, jak co jakiś czas, jestem modelką dla mojej siostry.
I sprzątam. Szoruję fugi w łazience aż do zdarcia paznokci, wieszam pranie, przekładam w zasięg ręki tykwę do mate, mój piękny wrocławski plakat wsadzam w ramę, wszędzie czysto i pachnie.
Jeszcze drink. Jeszcze skajpowanie.

Nim moja siostra zacznie mnie fotografować, rozbieram się i chodzę po domu nago.

Proste. Choć do niedawna...

... naprawdę z sobą samą mi coraz lepiej...

piątek, 6 grudnia 2013

270

 fot. Kaczor

Lila i Maja są małymi cudnymi chudzielcami, a kiedy dostają żelki w kształcie dinozaurów, jedna do drugiej mówi:
- Mam stegozaura!
- A ja triceratopsa!
Wymarzonym prezentem mikołajkowym Lili był "Mega T-rex", z którym pozuję, i znad którego widać, jak bardzo jestem dziś niewyspana.
Mimo to, siadam na plastikowym pudle, odwróconym do góry dnem i udającym trzecie siedzenie, i jadę ze znajomymi do Ikea. Wyjazd jest właściwie rodzajem performance'u, co uświadamiam sobie, kiedy Dominika odwozi mnie przed pierwszą w nocy pod mój dom.
To pierwsze zakupy w Ikea bez mojego męża, o czym tak naprawdę nie myślę, przychodzi mi to do głowy dopiero przy pakowaniu drobiazgów do papierowej torby.
Zresztą. Jakiś plastikowy dinozaur. Jakaś Ikea. Wszystko to są drobiazgi, ale w życiu naprawdę właśnie o nie chodzi, przecież wszyscy to wiemy. Wszystko rozbija się potem o jakieś skarpetki, kuwetę, chleb i masło, i naprawdę nagle z tego wszystkiego jest tak blisko do muszę od ciebie uciec, żeby siebie ratować.

czwartek, 5 grudnia 2013

271

 fot. Rafał H.

Miałam przygotowane inne zdjęcie. Takie, na którym szerzej się uśmiecham, i na którym mam przy sobie dwie małe przylepy.
Ale chcę chronić ich prywatność.

Dziś rano, zasuwając na przystanek (a zasuwam w naprawdę dobrym tempie, bo - nic nowego - odrobinę za późno wstałam), postanawiam, że oleję brak samochodu i po pracy pojadę do mojego chrześniaka z prezentem mikołajkowym.
W sklepie spotykam koleżankę, która mieszka tam, gdzie mały; zawozi mnie pod sam ich dom. Autobus powrotny ma idealne połączenie z autobusem do mojej wioski (a tu naprawdę rzadko kiedy cokolwiek jeździ). I jeszcze spotykam po drodze mojego młodego sąsiada, który jest uroczo wstawiony. Tzn. jest i wstawiony, i uroczy. (Niesie mój plecak, Boże drogi, przez chwilę czuję się jak nastolatka, słowo daję.)
Wszechświat mi zatem dziś sprzyja!

I nawet spotkanie z mężem jest całkiem miłe. Zresztą, nasze spotkania to nie problem; chodzi o to, co pojawia się potem... ale naprawdę nie mam dziś czasu na zbyt mocne przeżywanie. Ani takiej potrzeby.

Jest zwyczajnie. Pisząc to, wzruszam ramionami, bo chciałabym zakończyć jakąś błyskotliwą puentą, ale ta zwyczajność mi tak odpowiada, że właściwie naprawdę szkoda by było ją popsuć jakimikolwiek jeszcze słowami.

środa, 4 grudnia 2013

272

 fot. Magda

Ktoś nam ewidentnie podrzucił 200 złotych.
Mój szef i ja próbowaliśmy przez godzinę przypomnieć sobie, kto mógł być na tyle szczodry - i nie wiemy.
Mamy za dużo kasy i nie jest nam z tym dobrze!

Za to jest mi wprost rewelacyjnie ze świadomością, że to dzisiaj mój największy problem.

wtorek, 3 grudnia 2013

273

 fot. mia mama

To dość nieoczekiwany, nawet dla mnie, wniosek z dzisiejszego dnia, będącego właściwie czymś na kształt rentgenu moich uczuć...
... ale zaczyna mi być dobrze ze sobą.

Zawsze chciałam chodzić po domu w dziwnych rzeczach. Mieszkać w lofcie, żeby móc po mieszkaniu jeździć na rowerze. Kąpać się w wannie w masce tlenowej.
Dlatego, że to są drobiazgi, a ja jednak miałam z tym problem. Dlatego, że w domu powinno się robić właśnie takie rzeczy. Zrobić to wszystko w domu, a na zewnątrz garsonka.
A więc czasem wreszcie sobie na to pozwalam.
Dziś to po prostu wełniana czapka i gogle.
Pierdoły.

Bo zaczyna mi być dobrze ze sobą.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

274

 fot. Ania

To nie jest najbardziej szczery z moich uśmiechów... ale pieprzyć to. Będę się uśmiechać. Będę mieć tego banana, choćby coś chciało krzyczeć, bo nie wszyscy muszą wiedzieć, kiedy się w środku ma kulkę papieru albo gluta.

Zresztą, spotkanie jest bardzo miłe. Nawet myślę potem, że zwyczajnie za Anią tęskniłam i dobrze jest czuć, że się tęskniło za konkretną osobą.

niedziela, 1 grudnia 2013

275

 fot. Ola

Można w tobie czytać jak w otwartej książce - powiedział kiedyś ktoś Pierwszy Najważniejszy i zabrzmiało jak klątwa, i może nawet rzucił ją na mnie na resztę życia, dziś znowu słyszę, że emocje panują nade mną, a nie ja nad nimi i choć wiem, że powinnam to zmienić, nie wiem, czy to wtedy będę jeszcze ja.

Mój mąż dziś do mnie dzwoni, żeby mnie za coś przeprosić, wiem, że taka jest właśnie jego intencja, ale może przez to, że wraca do niezupełnie udanych naszych ostatnich wspólnych wakacji, a może po prostu przez wracanie do czegoś wspólnego, do jakiegoś innego życia, które wydawało nam się wtedy cholernie pokomplikowane, a było tak naprawdę proste, bo miało przynajmniej jeden pewnik, po prostu nas, a może przez spokojną rozmowę, jakich brakowało - płaczę. I nie są to tylko mokre oczy, lecą ze mnie jakieś dwie słone rzeki, naprawdę myślałam, że tak już nie będzie.

A potem znowu jest lepiej, bo codziennie jest lepiej, to proste i nieuniknione, można z tego wyciągać wnioski w dowolnym kierunku i sensie.

Trzy miesiące.
Twoje zdrowie, Agni.